[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rozparłem się wygodnie na krześle, bo słoneczne promienie właśnie dotknęły mojejręki.Uniosłem głowę, mrużąc z zadowoleniem oczy.Bicie zegara na ratuszowej wieżyspłoszyło gołębie, które wykonały kilka akrobacji w powietrzu.Kiedy dzwony ucichły, ptakijak gdyby nigdy nic wróciły na swoje miejsce.Gruchały wyjątkowo pięknie, więc uznałem,że muszą to być zadomowione w mieście cukrówki.Do moich uszu dochodził takżestonowany gwar ulicy.Przekupki zachwalały swe produkty, a panowie we frakach, zbici wmałe grupki, dyskutowali na temat porannych doniesień, na które natknęli się, wertującgazety.Roznosząca napoje i jedzenie dziewczyna nachyliła się nad moim stolikiem, podającmi pączka.Kosmyki blond włosów wystające spod szerokiego, białego czepka podkreślały jejurodę.Nie mogłem także nie zauważyć uśmiechającego się do mnie dekoltu, którymskutecznie przyciągała męskie spojrzenia.Opinająca biust szara bluzka była napięta do granicmożliwości.- Seine Kuche, Herr Kaspar - powiedziała, podsuwając mi talerzyk z ciastkiem.Taktownie przeniosłem spojrzenie na jej oczy i grzecznie podziękowałem.Właśniechciałem ją zagadnąć, gdy nagle za jej plecami dostrzegłem swego pierwszego klienta. Marcel Gelbst - młody, bardzo zdolny fotograf, a przy okazji hulaka i dziwkarz, stanąłwłaśnie za kelnerką, wyraznie wpatrując się w jej krągłości.Marcel już wiele razy okazał siędla mnie wielce użyteczny.Tym razem sam chciał ubić interes.Słabo uścisnął mi rękę na przywitanie.Jego dłoń była gładka i delikatna jak kartkapapieru.Nie wyglądał najlepiej.Podkrążone, rozbiegane oczy, zapadłe policzki i raz po razwysuwający się spomiędzy wąskich warg język, którym co chwilę zwilżał usta.Dośćniezgrabnie usiadł naprzeciwko mnie.Zanim zdążyłem się odezwać, nachylił się w mojąstronę i powiedział konspiracyjnym tonem.- Mam to.Uniosłem brew.- Co takiego Marcel? - pytam.- Chcesz kawy?- Szlag z kawą! - niepotrzebnie podniósł głos.Sięgnął do kieszeni płaszcza, którynieco zsunął mu się z ramion.W dłoni pojawiła się brązowa koperta.- Patrz na to -powiedział wyraznie podniecony.- To zdjęcia z ostatniego seansu spirytystycznego MadameWoltz.Dokumentowałem całe spotkanie fotografiami.Nie płaciła za dobrze, ale.Wyjął dwa czarno-białe zdjęcia.Na obu widać kobietę w czarnej sukni, siedzącą narzezbionym fotelu pośrodku salonu.Ciemne włosy upięła w pokazny kok.Na oko musiałabyć już po czterdziestce.Domyśliłem się, że to ona jest medium, czyli słynną w niektórychkręgach wdową Woltz.- I co z nią? - zapytałem po chwili.- Aromat kawy mile drażnił moje nozdrza.- Jak to co? - obruszył się.- Co z ciebie za dziennikarz?! Podobno jesteściespostrzegawczy! Przypatrz się uważnie.Widać je tuż nad lewym ramieniem!W pierwszej chwili także niczego nie dostrzegłem, ale przy pózniejszej obróbcewidziałem je już wyraznie.- Pracuję teraz nad odbitkami w powiększeniu - dodał szybko.Spojrzałem na wskazany fragment fotografii.Faktycznie znajdował się na nim jakiśzamazany kształt.Bez powiększenia trudno było jednak powiedzieć dokładnie, co to takiego.- Marcel, o czym ty mówisz? Seanse spirytystyczne, media.Mam tu może zobaczyćducha? Pamiętaj, że już dziesięć lat temu zdemaskowałem tego angielskiego fizyka, jak on sięnazywał.William Crookes.Fotografował się w towarzystwie ducha niejakiej Katie King, alemimo że do dziś lubię wertować jego dzieło  O badaniach nad fenomenem spirytualizmu",ani przez chwilę nie bałem się ujawnić prawdy o jego sztuczkach.Wyśmiali go, Marcel.Jegoreputacja legła w gruzach.Tego chcesz.? Wyrwał mi fotografię.Ponownie sięgnął do kieszeni, wyciągając pióro.Pomazałzdjęcie i ponownie mi je podsunął.- Patrz ślepcze! - wycedził.- Są tutaj, zakreśliłem je, abyś nie skupiał uwagi jedynie naMadame Woltz i jej biuście.Spojrzałem raz jeszcze i teraz nie miałem już wątpliwości.Wiedziałem już, coprzypominał mi kształt tuż nad lewym ramieniem kobiety.To były ręce.Dziwniezniekształcone, rozmyte dłonie, wyciągnięte w jej stronę.- Niezle - powiedziałem.- Ale trąci to fotomontażem, Marcel.Próbujesz mi sprzedaćjakiś kit?Aż zadrżał ze zdenerwowania, słysząc moje słowa.- Do cholery, Kaspar! - niemal krzyknął i kilka osób spokojnie debatujących przygazecie, odwróciło głowy w naszą stronę.Uciszyłem go gestem ręki.- Kaspar - powiedział już spokojnie.- Współpracujemy od lat.Ufasz mi.To żadenfotomontaż.Biorę ostatnio fuchy, ale nigdy nie posunąłbym się do oszustwa.Zresztą,wieczorem pokażę ci powiększenie!- Dobrze, już dobrze - powiedziałem uspokajająco, dopijając kawę.Ostatnią rzeczą,jakiej potrzebowałem, były wybuchy złości rozemocjonowanego Marcela.- Ile za to chcesz? -zapytałem, wskazując na fotografię.- Za chwilę będę musiał iść, mam umówiony wywiad.Sądzę, że da się z tego zrobić jakiś artykuł.Jeśli tylko ubarwimy nieco historię życiaMadame Woltz.Ile za to chcesz? Tylko nie wydziwiaj!Obrzucił mnie nieufnym spojrzeniem.Najwyrazniej zastanawiał się, czy nie chcę gopo prostu zbyć.Chciałem.- Minimum połowa twojej miesięcznej pensji - odparł, a ja cicho się roześmiałem.- Chcesz ze mnie ściągnąć tyle pieniędzy w zamian za niewidzialne ręce na fotografii zseansu spirytystycznego? Oszalałeś? Mogę ci za to dać najwyżej piątaka.Zacisnął ręce w pięści.- Dwadzieścia marek, dostaniesz także resztę odbitek i powiększenia.Mam sporodługów do spłacenia - dodał półgębkiem.Sięgnąłem po zegarek na łańcuszku, który tkwił w kieszonce mojej kamizelki.Nacisnąłem przycisk i zdobiona koperta podskoczyła.Czas powoli zaczynał mnie naglić.- Dobra, niech będzie.Piętnaście marek, ale mam na to wyłączność, zrozumiano?Kiwnął głową.Odliczyłem mu banknoty.Prędko zwinął je w rulon i schował dokieszeni płaszcza. - Wieczorem przyjdz po resztę - powiedział i bez pożegnania ruszył w kierunku placuSolnego.Zostałem przy stoliku sam [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •