[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wło\ył mój kufer do baga\nika i zrobił zdziwioną minę. Pardon, mademoiselle?Powtórzyłam prośbę i widząc, \e nadal nie rozumie, pokazałam mu kartkę z adresem. Ah, oui  powiedział, dotykając czapki. Pewnie pochodzi pani spoza Pary\a.Niezrozumiałem, co pani mówi.Zastanawiałam się, jak w takim razie mnie udało się zrozumieć jego.Ciepło taksówki było dla mnie kokonem, z którego mogłam obserwować przemykający na zewnątrz świat.Wyciągnęłam szyję, \eby patrzeć na bogato zdobione budynki z kutymi z \elazabalustradami i pochyłymi dachami.Pary\ był bardziej ponury ni\ Marsylia, lecz jednocześniemiał w sobie więcej elegancji.Podczas gdy w mojej pamięci Marsylia płonęła w odcieniachturkusów i słonecznikowej \ółci, Pary\ miał barwę pereł i ostryg.Nagie platany rosnące wzdłu\bulwarów i gładki bruk nadawały mu nieco \ałobny wygląd.I rzeczywiście, po drodze mijaliśmywięcej sklepów sprzedających urny, nagrobki i marmurowe aniołki ni\ kiedykolwiek udało mi sięzobaczyć na południu.Jednak nie przyjechałam do Pary\a po to, aby umrzeć i moja uwagaszybko skupiła się na jaśniejszych stronach miasta.Przeje\d\aliśmy ulicami, wzdłu\ którychciągnęły się same sklepy.Z jednego z nich, spo\ywczego, wyszedł właściciel i z nadziejąrozejrzał się wokół.Gwizdnął na palcach i krzyknął coś do grupy przechodzących obok kobietodzianych w płaszcze i apaszki.Odwzajemniły pozdrowienie i weszły do środka, by obejrzećpory i ziemniaki.Bukieciarka w sklepie obok zajęta była układaniem kwiatów na wystawie.Hiacynty i dzwonki wyglądały równie \ywo i soczyście jak marchewki i szpinak w sklepie jejsąsiada.Widok tych dwóch sklepikarzy dbających o codzienny utarg wprawił mnie w takizachwyt jak promyki słońca w pochmurny dzień.Moja radość podwoiła się, kiedy mijaliśmy wspaniały Luwr i kilka minut pózniej, gdyprzeje\d\aliśmy nad ciemnoszarymi wodami Sekwany.Byłam tak podekscytowana, \e dostałamwypieków.Jestem tu, pomyślałam.Jestem tu.Na ulicach lewego brzegu roiło się od eleganckich pary\an.Chodnikami kroczyły parymę\czyzn w granatowych płaszczach, be\owych chustach i butach wypolerowanych na wysokipołysk.Kobiety miały na sobie przewiązane na biodrach płaszcze z szalowymi kołnierzami lubrękawami wyszywanymi w rosyjskie szlaczki.Wydawało mi się, \e w plisowanej spódnicy iwełnianym płaszczu cioci Yvette wyglądam elegancko, lecz w porównaniu z ludzmi na zewnątrzbyłam równie bezbarwna jak gołąb pośród pawi.Pomimo zimna grupka siedzących przy stoliku mę\czyzn skupiła się wokół koksownika wkawiarnianym ogródku i delektowała się cafes cremes, jak gdyby właśnie popijała najlepszykoniak.Pusty rękaw jednego z mę\czyzn wisiał przypięty do ramienia, a kule innego stały oparteo jego krzesło.Nawet kelnerowi, który ich obsługiwał, brakowało jednego ucha.W Marsyliiwidziałam wiele ofiar wojny, ale w Pary\u miałam ich zobaczyć całe setki.Mnie przypominaliojca; innym  horror wojny w kraju, który chciał o nim zapomnieć. Rue Saint Dominique  powiedział kierowca, zatrzymując się przed budynkiem zmasywnymi, rzezbionymi ramami okien i niebieskim dachem łupkowym.Nie obruszyłam się,kiedy wymienił cenę, choć była dwukrotnie wy\sza, ni\ się podziewałam, i dałam mu hojnynapiwek.Wkrótce zacznę zarabiać prawdziwe pieniądze, powiedziałam sobie, po czym wyszłamna ulicę i po raz pierwszy odetchnęłam paryskim powietrzem.Drzwi wejściowe były z dębu i wyglądały równie solidnie jak trumna prezydenta.Nie było \adnego brzęczyka ani dzwonka, więc jedną ręką popchnęłam drzwi, a drugą pociągnęłam zasobą kufer.Przyzwyczajenie się do panującego w holu mroku zajęło moim oczom kilka chwil.Na drugim końcu pomieszczenia ujrzałam konsjer\kę zajętą ręczną robótką.Pomimo hałasu, jakiwydawał mój kufer, kiedy przeciągałam go przez próg, i głośnego trzaśnięcia drzwi nie podniosławzroku. Pardon, madame  zawołałam, przygładzając spódnicę i płaszcz. Szukam monsieurEtienne'a.Kobieta zerknęła znad okularów. Mieszkanie numer trzy, piąte piętro  mruknęła, po czymwróciła do swojej robótki.Jej odpowiedz była tak zwięzła  \adnego  mademoiselle" ani bonjour  \e się zawahałam.Chciałam spytać, czy mogłaby popilnować mojego kufra, \ebym nie musiała taszczyć go na górę. Czy mogę to tutaj zostawić?  zapytałam.Tym razem nie było przerwy w stukaniu drutów. Proszę to zabrać ze sobą  odparła. Tonie \aden hotel.W holu była winda z kawałkiem czerwonego dywanu na podłodze.Popchnęłam drzwi iprzytrzymując je, wciągnęłam kufer do środka.Wcisnęłam guzik piątego piętra.Nie było \adnejreakcji.Bałam się prosić dozorczynię o pomoc, więc z całej siły wcisnęłam go jeszcze raz.Winda szarpnęła i straciwszy równowagę upadłam na kufer, wydzierając sobie dziury wpończochach.Winda zadr\ała, po czym brzęcząc i szarpiąc, ruszyła ku piątemu piętru, gdzieotworzyłam drzwi i wywlekłam kufer na zewnątrz, zanim zdą\yła uwięzić mnie ponownie.Na piętrze były tylko trzy mieszkania, więc nie miałam problemów ze znalezieniem biuramonsieur Etienne'a.Zanim nacisnęłam dzwonek, przez chwilę stałam pod drzwiami, poprawiającpończochy i fryzurę.Drzwi otworzyła młoda kobieta o jasnych, przygładzonych włosach, ubranaw \akardową sukienkę ozdobioną strusimi piórami.Wokół niej unosił się zapach kwiatówpomarańczy. Bonjour, mademoiselle  powiedziała.Kobieta była tak elegancka, \e domyśliłam się, i\ musi być jedną z paryskich klientekmonsieur Etienne'a, która właśnie od niego wychodzi.Zaskoczyła mnie, kiedy przedstawiła sięjako mademoiselle Franek, jego sekretarka.Pomogła mi przenieść kufer przez próg, po czym poprowadziła mnie krótkim korytarzem dopoczekalni.Była ona niewiele większa od przedziału w pociągu, lecz urządzono ją ze smakiem,ustawiając pośrodku dwa fotele w stylu Ludwika XVI i zawieszając błękitne zasłony ze złotymifrędzlami [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •