[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rozdział VIIKOLOROWE MOTYLE1Po tygodniu w Nałęczowie Agnieszka poczuła przypływ energii i nabrała ochoty do życia.Budziła się rano, zabierała Sabę na poranny spacer, a potem chodziła po ulicach Warszawy, szukając ogłoszeń o pracę, która pozwoliłaby jej się tutaj utrzymać.Nie chciała nadużywać gościnności Małgorzaty, choć dobrze jej było w tym starym mieszkaniu z przedwojenną duszą.Chciała coś zrobić i skończyć z niemocą, która ją ogarnęła po odejściu Teresy.Chciała żyć.Na swoje konto i po swojemu.Taki był jej plan.W kolejny upalny lipcowy poranek wyruszyła swoimi ścieżkami, szukając jakiejś wskazówki i natchnienia.W ręku zamiast torebki trzymała podniszczoną książkę, a potrzebne drobiazgi wrzuciła do małego plecaczka, który zarzuciła na ramiona.Była dziś lekka tą wakacyjną beztroską, którą żyła Warszawa.Wtopiła się w tłum turystów i razem z nimi przemierzała uliczki Starego Miasta.Lubiła tu przyjeżdżać.Miejsca Małgosi stały się jej miejscami, do których wracała z radością.Ulice Ciasna i Świętojerska, Rynek Starego Miasta stały się tak bliskie, jak Floriańska w Krakowie.Czuła się tak, jakby budziła się z długiego snu, w który zapadła w dniu pogrzebu Teresy.Zmęczona wędrowaniem i dopytywaniem o możliwość zatrudnienia, usiadła w jednym z letnich ogródków i zamówiła kawę latte.Chciała się porozpieszczać i jak najdłużej zachować ten nastrój radosnego uniesienia, który dziś towarzyszył jej od rana.Obserwowała toczące się wokół niej życie, wolno spacerujących ludzi, gwarne kolonie i czuła się częścią tego świata, który na nowo zaczynał ją fascynować.— Poetka!Nie.Góralka — podniosła wzrok znad tomiku Leśmiana, który przywiozła z nałęczowskiej biblioteczki Małgorzaty, i spojrzała spod przymrużonych powiek w stronę stojącego przed nią chłopaka.— Turystka.— W pewnym sensie.Raczej przyjezdna.Tymczasowa.— Mogę? — Wskazał na wolne krzesło przy jej stoliku.Zawahała się przez chwilę, a potem skinęła wolno głową.— Jestem Kuba.— Śmiało wyciągnął rękę.Uścisnęła ją mocno i zdecydowanie.— Agnieszka.— Góralka, która czyta Leśmiana na Starym Mieście w Warszawie.Kto dziś czyta wiersze?— Ja — uśmiechnęła się przekornie.— I ja.Czasami.Bawił ją.Był taki bezpośredni i sympatyczny.Ciepły.Jasne włosy ze słonecznymi pasemkami sterczały mu w twórczym nieporządku we wszystkie możliwe strony.Na pogodnej, uśmiechniętej twarzy i odsłoniętych ramionach widać było ślady lipcowej opalenizny.Zielone oczy z krótkimi, jasnymi rzęsami patrzyły ciekawie na Agnieszkę.Wyprostowała się, prezentując sukienkę, którą kupiła jej Małgorzata.— Jesteś z Warszawy? — spytała.— Dzisiaj wszyscy chcą być z Warszawy.Nie, pochodzę z Garwolina, ale wymyśliłem sobie swój sposób na życie tutaj, w samym sercu stolicy.— I jak idzie zderzenie planów z tutejszą rzeczywistością?Przez chwilę patrzył na nią bez słowa, gryząc zębami dolną wargę.— Wszystko zmierza w dobrym kierunku.Jestem uparty i konsekwentny.Podobał się jej.Jego bezpośredniość nie obrażała ani nie niepokoiła.Był szczery.Flirtował z nią, ale nie próbował jej poderwać.W swoich spranych, znoszonych dżinsach i pomarańczowej koszulce bez rękawów wyglądał na kogoś, kto nie unika żadnej pracy i się jej nie boi.— Chciałbym postawić ci kawę, ale jedną już dopijasz.— Możesz mi kupić lody.Są dobre na każdą okazję — uśmiechnęła się.Podniósł się i spojrzał na nią przymrużonymi oczami.— Nigdzie się stąd nie ruszaj, proszę.I pozwól, że sam wybiorę smak lodów dla ciebie, a ty mi powiesz, czy trafiłem.Zaintrygował ją.Był miły i spontaniczny.Czekała, popijając latte.Wrócił z dwiema bombami lodowymi.Roześmiała się.— Czy ty sądzisz, że ja dam radę to zjeść?Spojrzał na nią, oceniając szczupłość jej talii.— No, może trochę przesadziłem, ale aż tyle smaków pasowało mi do ciebie.— Jakie wybrałeś?Miał ładny uśmiech.Szczery.— Waniliowe, bo każdy je lubi.Truskawkowe, bo mają smak lata.Jagodowe, bo u was są najpyszniejsze jagodzianki.Kawowe, do twojej karnacji.Cytrynowe, posmak egzotyki i nieco orzeźwienia.I zabajone.Przeszliśmy na ty, więc zdecydowałem się na tę namiastkę alkoholu.Trafiłem?Pokiwała głową, oblizując lodowego olbrzyma.— W dziesiątkę.Siedzieli i rozmawiali.Po zjedzeniu ogromnej lodowej porcji Agnieszka nie miała siły się ruszyć.Odniosła wrażenie, jakby znała Kubę od lat.Ostatni raz czuła się tak dobrze przy Łukaszu.— Chciałbym ci coś pokazać.Dasz radę wstać od stolika? To niedaleko.Poklepała się po pełnym brzuchu, zapłaciła za kawę i musnęła usta błyszczykiem.Poszła za Kubą z ciekawością małego dziecka.Prowadził ją krętymi uliczkami Starego Miasta do starej, odrestaurowanej kamienicy z tajemniczą szeroką bramą.Z lekkim niepokojem weszła do dużego pomieszczenia, w którym widać było ślady przeprowadzanego tam remontu.Na podłodze leżały sterty gazet i szarego papieru, z wysokiego sufitu zwisały kable zakończone gołymi żarówkami, w kącie poniewierał się gruz.Na środku sali stała zachlapana farbą drabina, obok niej ktoś odstawił wiaderko białej emulsji i odłożył zabrudzony pędzel.— Wow! — Tyle tylko była w stanie powiedzieć.— To jest właśnie ten mój pomysł na życie.Chcę tu zrobić knajpę, która będzie miała klimat przedwojennej dekadencji.Nie zamierzam stworzyć klona powstających jak grzyby po deszczu pubów, barów czy restauracji.Ten lokal musi mieć to coś, czemu nie będzie można się oprzeć, i dla którego będzie chciało się tu być.Od miesięcy zastanawiałem się nad odpowiednią nazwą i nic! Totalna pustka intelektualna.I nagle zobaczyłem cię z tym tomikiem wierszy, taką zjawiskową, totalnie zagłębioną w swoim świecie, i mnie olśniło.Poetka! Tego szukałem.— Ten lokal ma potencjał, ale pochłonie górę pieniędzy — zauważyła, rozglądając się dookoła.— Jestem tego świadomy.Wziąłem kredyt, łapię się każdej roboty, jakiej się tylko da.Część rzeczy robię sam, aby zmniejszyć koszty.Jestem dobrej myśli, bo wierzę, że jeżeli się czegoś bardzo chce i ciężko na to pracuje, w końcu uda się to osiągnąć.Ja chcę Poetki.Wierzę w nią.— Jesteś dla mnie świetną motywacją.Mnie w pewnym momencie życie przerosło.Pogubiłam się, ale zaczynam dostrzegać kolorowe motyle, więc już jest dobrze.Popatrzył na nią uważnie, a ona poczuła się tak, jakby przenikał ją tym swoim kocim spojrzeniem zielonych oczu.— Jak powiedziałaś, że studiujesz na ASP, pomyślałem sobie, że może byś mnie natchnęła i doradziła mi w wystroju wnętrza.Jej twarz zajaśniała uśmiechem.— Z wielką przyjemnością.Mogę przyjrzeć się temu dokładniej?— Czuj się jak u siebie.— Gestem zaprosił ją na obchód po metrach kwadratowych swojego królestwa.Patrzyła jak urzeczona.Zamykała oczy i wyobrażała sobie to miejsce za kilka miesięcy.Cisnęły jej się do głowy setki pomysłów i rozpaczliwie zapragnęła kartki i ołówka.Miała koncepcję i chciała nad nią popracować [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •