[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Było tam też dwóch młodych pracowników z doktoratami, którzy powiedzieli jej,że nie mogąc dostać pracy w żadnym ze znaczących muzeów, musieli się przenieść doEureka.Na szczęście, poinformowali ją z uśmiechem, obrazy Sarah Elliott nobilitowały toprowincjonalne muzeum.Osiem obrazów jej babki wisiało w oddzielnym, perfekcyjnie przygotowanympomieszczeniu - białe ściany, doskonałe światło, wypolerowana dębowa podłoga i miękkieławki na środku sali.Można było usiąść i podziwiać je w spokoju.Lily stała na środku sali, obracając się z wolna, żeby się dokładnie przyjrzeć tymdzidom.Pamiętała, z jakim przejęciem czekała na nie kiedyś w Instytucie Sztuki w Chicago,za którego pośrednictwem wykonawca testamentu babki przekazał jej obrazy.Brała je pokolei do rąk i delikatnie dotykała.Dostała te, które się jej zawsze najbardziej podobały.Jejulubionym obrazem był Aabędzi śpiew - za mgiełką miękkich, pastelowych kolorów starzecśpiewa swoją przedśmiertną pieśń, a jego słuchaczką jest mała dziewczynka.Lily poczuła,że na rękach ma gęsią skórkę.Azy stanęły jej w oczach.Kochała ten obraz, była też jego właścicielką.Nagle zdała sobie sprawę, że pragniecodziennie na niego patrzeć.Chciałaby mieć przed oczami ten nieustający rytm życia - jegosmutny koniec i radosny początek.Ten obraz chciała mieć u siebie, jeśli to będzie możliwe.Wartość każdego z tych płócien całkowicie ją przytłaczała.Wytarła oczy.- To pani, pani Frasier? Słyszeliśmy, że miała pani wypadek i że jest pani w szpitalu, ito w ciężkim stanie.Dobrze się pani czuje? Tak szybko doszła pani do siebie? Może zechcepani usiąść? Podać wody?Odwróciła się do pana Monka, który właśnie stanął w drzwiach.Wydał się jej jeszczebardziej spięty niż przy pierwszym spotkaniu.Miał na sobie elegancki, ciemnoszary wełnianygarnitur, białą koszulę i granatowy krawat.- Miło mi pana widzieć - powiedziała.- Pogłoski o moim ciężkim stanie są mocnoprzesadzone.Dobrze się czuję, proszę się niczym nie kłopotać.- Wspaniała wiadomość.Czy doktor Frasier jest tu z panią? Jest jakiś problem?- Nie, nie ma żadnego problemu - odrzekła Lily.- Ostatnie miesiące były trudne, aleteraz już wszystko jest w porządku.Proszę mi powiedzieć, który z tych obrazów najbardziejsię panu podoba?- Decyzja - odparł pan Monk bez wahania.- Mnie też się bardzo podoba - przyznała Lily.- Ale czy nie uważa pan, że jest trochęprzygnębiający?- Przygnębiający? W żadnym wypadku.Ja nie popadam w przygnębienie, pani Frasier.- Pamiętam tę chwilę, kiedy powiedziałam babci, że ten obraz bardzo mi się podoba.Miałam wtedy szesnaście lat i byłam bardzo zmartwiona.Straciłam mnóstwo pieniędzy nazakładach Giants przeciwko Dallas.Babcia roześmiała się i pożyczyła mi dziesięć dolarów.Nigdy tego nie zapomniałam.Oddałam jej dług w następnym tygodniu, kiedy banda głupcówzałożyła się, że Nowy Orlean pobije San Francisco.- Czy pani mówi o jakichś wydarzeniach sportowych, pani Frasier?- Tak, o futbolu.- Uśmiechnęła się do niego.- Przyszłam tu, żeby zawiadomić pana,że wyprowadzam się stąd i wracam do Waszyngtonu.Obrazy Sarah Elliott zabieram ze sobą.- Ależ pani Frasier - powiedział, patrząc na nią jak na wariatkę.- Chyba jest panizadowolona z naszej ekspozycji i starań, jakimi, otaczamy te obrazy.Wykonujemy wszystkiedrobne zabiegi konserwatorskie, nigdy nie zawracamy pani głowy.- Panie Monk - powiedziała, dotykając lekko jego ramienia - uważam, żewywiązaliście się z tego zadania wspaniale.Chodzi tylko o to, że ja się przeprowadzam, aobrazy jadą razem ze mną.- Przecież Waszyngtonowi nie potrzeba już więcej dzieł sztuki! Mają ich tyle, że niewiedzą, co z nimi robić.Trzymają mnóstwo pięknych rzeczy w magazynach i nikt ich nieogląda.- Bardzo mi przykro, panie Monk.Piękne oczy kuratora zabłysły.- W porządku, pani Frasier, ale jestem przekonany, że nie omówiła pani tej sprawy zdoktorem Frasierem.Przykro mi, ale nie mogę pani wydać żadnego z tych obrazów.On nimizarządza.- Co to znaczy? Przecież pan wie, że obrazy należą do mnie.- No tak, ale decyzje zawsze podejmował doktor Frasier i sam się wszystkimzajmował.Ponadto, pani Frasier, wszyscy tu wiedzą, że nie jest pani zdrowa.- Lily, co ty tu robisz? Miałaś leżeć w łóżku.Dillon i Sherlock pojawili się nagle za plecami pana Mońka.- Przyszłam, żeby powiedzieć panu Monkowi, że wyjeżdżam do Waszyngtonu izabieram obrazy ze sobą.Niestety, on twierdzi, że jestem wariatką, o czym wszyscy wiedzą, itylko doktor Frasier może podejmować decyzje w tej sprawie, a więc pan Monk nie wyda miobrazów.- Ależ, pani Frasier, nie to miałem na myśli.Savich postukał go lekko po ramieniu.Kurator odwrócił się do niego.- Obrazy nie mogą zostać wydane mojej siostrze? Czy byłby pan łaskaw nam towyjaśnić, panie Monk? Jestem Dillon Savich, brat pani Frasier, a to jest moja żona.O co tuchodzi?Pan Monk był zszokowany.Cofnął się o krok.- Powiedziano mi, że pani Frasier nie jest w pełni władz umysłowych i dlatego doktorFrasier sprawuje kontrolę nad tymi obrazami.Jest jej mężem, więc ma do tego prawo.Dowiedzieliśmy się też, że pani Frasier miała wypadek, który zresztą sama spowodowała.Krążyły słuchy, że tego nie przeżyje i doktor Frasier odziedziczy obrazy, które na zawszepozostaną w naszym muzeum.- Ja żyję, panie Monk.; - Wiem o tym, pani Frasier.Jednak faktem jest, że nie jest pani w wystarczającodobrym stanie, żeby móc sprawować kontrolę nad tak kosztownymi i unikatowymi dziełamisztuki.- Mogę pana zapewnić - wtrącił Savich - że pani Frasier jest w pełni władzumysłowych i jest uprawniona do swobodnego dysponowania swoimi obrazami.Chyba żeposiada pan orzeczenie sądowe, że jest przeciwnie?Pan Monk speszył się, ale szybko doszedł do siebie.- Orzeczenie sądowe, tak, tego właśnie trzeba!- Dlaczego? - spytał Savich.- Sąd mógłby zdecydować, czy ona jest w stanie podejmować tak ważne decyzje.Sherlock poklepała go po ramieniu.- Hm.ma pan ładny garnitur - powiedziała.- Przykro mi, panie Monk, ponieważwidzę, że to pana wyprowadza z równowagi, ale ona nie musi się niczym przed panemwykazywać.Sądzę, że mógłby pan próbować uzyskać orzeczenie, że Lily nie jest w pełniwładz umysłowych, ale przegrałby pan sprawę, a miejscowe gazety miałyby o czym pisać.- Och, nie, nigdy bym tego nie zrobił
[ Pobierz całość w formacie PDF ]