[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jest jeszcze coś, ale nie jestem tego pewna.Wydaje mi się, że Magdalena wróciła na krótko doFrancji zaraz po wybuchu rewolucji.Nie wiem, jakie powody skłoniły ją do podjęcia podróży w takniebezpiecznym czasie.- Potrząsnęła głową.- Jestem pewna, że zna pan resztę, Gervaise.Niestety,zaraz po powrocie do Evesham Abbey zachorowała i tu zmarła w tysiąc siedemsetdziewięćdziesiątym roku.- I nie wie pani nic więcej, madame?- Nie, przykro mi, Gervaise.- To miło, że chciał się dowiedzieć czegoś więcej o swojej ciotce,ale jego rozczarowanie tym, że ona wie tak niewiele, było chyba trochę przesadzone.Pomyślała oPaulu.Jakież to piękne imię!Pan de Trecassis usiadł wygodnie na krześle i zaczął lekko postukiwać czubkami swoich długichpalców o poręcz.Rzekł wolno, wpatrując się uważnie w twarz lady Anny:- Wygląda na to, lady Anno, że mogę dorzucić coś niecoś do tego, co przed chwilą od paniusłyszałem.Proszę nie zrozumieć mnie zle, ale podobno kiedy w tysiąc siedemset osiemdziesiątymsiódmym roku świętej pamięci mąż pani przyjechał do Francji, jego majątek.jak to mówiąAnglicy?.znajdował się w dość opłakanym stanie.Mój ojciec, starszy brat Magdaleny, powiedziałmi, że hrabia de Trecassis ofiarował hrabiemu Strafford znaczną sumę pieniędzy w związku z tymmałżeństwem.Ponadto dalsza część posagu miała być przekazana pózniej, po wypełnieniu pewnychwarunków.Lady Anna milczała.Wróciła myślami do swego własnego ogromnego posagu, przypominającsobie mało delikatny pośpiech, z jakim hrabia dążył do poślubienia jej.Przypomniała sobie teżgorzkie rozczarowanie, kiedy jako nieśmiała, na wpół tylko świadoma wielu spraw panna niechcącypodsłuchała, jak jej narzeczony żartobliwie wyznał jednemu ze swoich przyjaciół, iż jej posag niejest tak wart grzechu jak jego kochanka, ale za to jest córką markiza, a to coś znaczy.Wyraził teżnadzieję, że jej dziewicza krew nie będzie pospolicie czerwona.Zdziwiła się teraz, że hrabia de Trecassis zaproponował tak wielki posag.W końcu Magdalenapochodziła ze znakomitego rodu.De Trecassisowie spokrewnieni byli z Kapetyngami*.Wyglądało totak, jakby posagiem zapłacono za coś.Naprawdę dziwne.Za co? Czemu?Pan de Trecassis wstał i wygładził żółtą, wzorzystą kamizelkę.Był to naprawdę przystojny młodyczłowiek, a te jego czarne oczy.- Zechce mi pani wybaczyć, chere madame, że zabrałem pani tyle czasu.Lady Anna odpędziła od siebie wspomnienia sprzed osiemnastu lat i uśmiechnęła się. - Przykro mi, Gervaise, że nie mogę powiedzieć panu nic więcej.Ale widzi pan.- Rozłożyłabezradnie białe dłonie.-O Magdalenie, a także o pańskiej rodzinie, rzadko mówiło się w mojejobecności.Wiedziała dobrze, iż to wcale nie dlatego, że hrabia tak bardzo kochał pierwszą żonę.Nie,wystarczyło przekonać się, jak postąpił z biedną Elsbeth.Miał w sobie nie więcej miłości i oddaniadla biednej Magdaleny niż dla niej.- Cóż, trudno się dziwić.Jaki mężczyzna chciałby mówić o swojej pierwszej żonie w obecnościdrugiej? Och, lady Anno, zapomniałem powiedzieć, że pani perły są wyjątkowo eleganckie.Chybaszkatułka hrabiny Strafford musi być dobrze strzeżona.To na pewno miłe uczucie mieć rodoweklejnoty.- Dziękuję, Gervaise - powiedziała z roztargnieniem, nie słuchając wcale, bo znów myślała oPaulu.Zobaczy go za trzy godziny.Czas się będzie dłużył bez niego.- Ach, mówisz panie oklejnotach Straffordów! - wykrzyknęła, wracając do rzeczywistości.- Zapewniam cię, że są tak liche,iż Książę Regent nie śmiałby ich ofiarować nawet księżnej Karolinie, której, jak powszechniewiadomo, szczerze nie lubi*.- To bardzo dziwne - rzekł hrabia.- Doprawdy, bardzo dziwne.- O tak, na pewno.Ciekawe, jak można zawrzeć związek przy wzajemnej niechęci obu stron.- Słucham? Ach tak, naturalnie.Tak wygląda życie królów, cherc madame.- Pochylił się niskonad jej ręką, po czym wyszedł z salonu.Lady Anna poprawiła spódnicę i ruszyła w stronę drzwi.Może powinna jutro włożyć tę różowąjedwabną suknię ozdobioną malutkimi różanymi pączkami z satyny? Miło by było złamać monotoniężałoby choć jeden raz.Kiedy szła po schodach do swego pokoju, pomyślała o głębokim wycięciu wsukni i uśmiechnęła się przebiegle.Zupełnie tak samo uśmiechała się Arabella - pomyślała.Oczywiście przed ślubem.O Boże! 15Kolacja była niezbyt udana, a zaczęło się od tego, że kowal usiłował podkuć czarnego ogieradziedzica Jamisona i bestia ugryzła go w rękę.- Biedaczysko - opowiadał doktor Branyon, kiwając ze współczuciem głową.- Był wściekły nasiebie i chciał zabić konia.Powiedział, że skoro tak, to przeklęty zwierzak w ogóle nie będzie miałpodkowy, bo on go na pewno nigdy więcej nie pod-kuje.Historia może nie była zbyt zabawna - pomyślał doktor Branyon, prowadząc lady Annę do stołu -ale mimo to zasługiwała na coś więcej ze strony hrabiego i Arabelli niż ich wymuszone uśmiechy.DeTrecassis śmiał się na swój oryginalny sposób, który niezbyt odpowiadał doktorowi.Elsbethuśmiechała się wstydliwie, tak jak się tego po niej spodziewano, czyli jak to zwykle ona.Doktor Branyon przyjrzał się uważnie Elsbeth zaraz po wejściu do jadalni.W zeszłym tygodniu,w rozmowie z lady Anną, wyraził się o niej, że jest  zastraszoną, małą dziewczynką, która ciągle boisię, że za chwilę ktoś dorosły wyśle ją na górę z kromką suchego chleba i kubkiem wody.Teraz jużby tego nie powiedział o pasierbicy Anny.Rzucało się w oczy, że nieśmiała panna nabrała nie znanejdotąd pewności siebie.Jej milczenie przy stole wynikało teraz raczej z własnego wyboru, za którymkryła się pewność siebie, a nie ze strachu przed zwróceniem na siebie ogólnej uwagi.To pewnieprzez ten zapis.Wreszcie uwierzyła w swoją wartość i w to, że była ważna dla ojca, człowieka,którego z pewnością czciła całe swoje życie.Szkoda, że dopiero okrągła sumka przekonała ją o tym.- Arabello - odezwała się lady Anna.- Teraz ty jesteś hrabin;! Stratford, więc twoimobowiązkiem jest zasiąść na miejscu pani domu.Arabella przez chwilę patrzyła na matkę pustym wzrokiem, trzymając dłoń na oparciu swegokrzesła, na którym dotychczas siedziała.O Boże, mama miała rację.Jest teraz hrabiną Strafford.Nie,to bez znaczenia.Nie chciała robić niczego, co by ją jeszcze bardziej wiązało z hrabią.Potrząsnęłagłową przecząco.- Och nie, mamo.Nie chcę zajmować miejsca mamy.Po co? Wolę siedzieć tam, gdzie zawsze.Kostki na dłoni Arabelli, zaciśniętej na oparciu krzesła, aż pobielały, gdy rozległ się spokojny,lekko znudzony głos hrabiego:- Twoja matka ma rację, Arabello.Jako hrabina Strafford powinnaś siedzieć u szczytu stołu.Dzięki temu za każdym razem, kiedy podniesiesz wzrok znad talerza, ujrzysz swego męża.Czy to cięnie cieszy?Tak, oczywiście - pomyślała z goryczą.Sama rozkosz.Spoglądanie na niego podczas jedzenia napewno wywoła niestrawność.Miała zamiar odpowiedzieć w lekkim tonie, ale głos, jaki z siebiewydała, zdradzał zdenerwowanie.- Ojciec zawsze nazywał to miejsce szarym końcem stołu.Proponuję skończyć tę jałowądyskusję.Pieczeń wieprzowa ostygnie, jeśli będziemy dłużej stać.Mamo, proszę, niech mama zajmieswoje dotychczasowe miejsce.- Usiądziesz, pani, tam, gdzie wypada, byś siedziała.Giles, odprowadz jej lordowską mość do stołu.Drugi lokaj, który nigdy nie zrobił niczego wbrew woli Arabelli, zwrócił błagalny wzrok na ladyAnnę.- Chodz, kochanie - rzekła lady Anna bardzo cicho [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •