[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. U\ywasz ostrych słów, Corabb.Cesarzowej zdarzają się powa\ne.błędy w ocenie sytuacji.No có\, pora sprawić, by za nie zapłaciła.Odwrócił się i skinieniem rozkazał swoim wojownikom ruszać do ataku.Corabb Bhilan Thenu alas uśmiechnął się szeroko.Być mo\e duchy będą dziś dlaniego łaskawe.Oby udało mi się znalezć porządny buzdygan albo topór w stertach zwłokniezliczonych poległych Malazańczyków.*Dru\yna Borduke a zajęła pozycję na niewielkim wzgórzu.śołnierze klęlisiarczyście, wspinając się na niewysokie wzniesienie.Potem zaczęli kopać doły iwydobywać spod ziemi głazy.Wypełniające nieckę pagórki były zapewne starymi kurhanami, gdy\ wydawałysię stanowczo zbyt regularne, by mogły mieć naturalne pochodzenie.Stojący wodległości dwudziestu kroków Skrzypek nasłuchiwał mamrotania i szurania nóg\ołnierzy Szóstej Dru\yny, zajętych umacnianiem placówki.Te odgłosy od czasu doczasu urozmaicało niecierpliwe warknięcie Borduke a.Pięćdziesiąt kroków na lewood nich inna dru\yna okopywała się na sąsiednim wzgórzu.Sier\ant zaczął sięzastanawiać, czy nie zwlekali zbyt długo.Kurhany często bywały wielkimi stertamikamieni okrytymi cienkim płaszczem piaszczystej gleby i wkopywanie się w nienigdy nie było łatwe.Słyszał, jak \ołnierze wygrzebują kolejne kamienie.śelaznełopaty zgrzytały o masywny granit, a potem głazy turlały się w dół zboczy,zatrzymując się w gęstwinie kruchych krzewów.Na oddech Kaptura, czy ci idioci nie przesadzają z niezgrabnością?!*Corabb chciał ju\ przemknąć do następnej osłony, gdy Leoman wyciągnąłurekawicznioną dłoń i złapał go za ramię.Wojownik zamarł w bezruchu.I wtedy równie\ to usłyszał.W niecce byli \ołnierze.Leoman zbli\ył się do niego. To tylko wartownicy  mruknął pod nosem. Na tych kurhanach.Wygląda nato, \e jednak dostaliśmy od niej prezent  dodał z uśmiechem wódz wojenny. Tylkoposłuchaj, jak się męczą.Za długo zwlekali i teraz przeszkadza im ciemność.Nie mieli trudności z lokalizacją pozycji nieprzyjaciela.Malazańczycy wybraliwszystkie kurhany i teraz okopywali się na nich głośno.Corabb uświadomił sobie, \ewrogowie są rozlokowani zbyt daleko od siebie, co uniemo\liwiało wzajemnewsparcie.Te placówki łatwo będzie izolować, otoczyć, a następnie wyciąć \ołnierzyw pień, na długo przed tym, nim z obozu nadciągnie odsiecz.Skradając się przez mrok ku najbli\szej pozycji nieprzyjaciela, Corabb pomyślał, \e Malazańczycy zapewne spodziewają się ataku przed świtem, tak samo jakpoprzednim razem.Dlatego przyboczna rozkazała wykopać te umocnienia.Leomantłumaczył mu jednak kiedyś, \e na polu walki wszystkie elementy armii musząprzestrzegać zasad wzajemnego wsparcia  nawet na linii wart, gdzie dochodzi dopierwszego kontaktu.Przyboczna najwyrazniej zapomniała o tej podstawowejzasadzie.Po tym, jak okazało się, \e nie potrafi zapanować nad konnymi wojownikamiSeti, był to w oczach Corabba kolejny dowód jej niekompetencji.Przesunął dłoń na rękojeści tulwara, zatrzymując się piętnaście kroków przednajbli\szą umocnioną placówką.Widział ju\ hełmy co najmniej dwóch malazańskich\ołnierzy, wystające z wykopanych przez nich dołów.Corabb skupił uwagę na tym,by oddychać powoli i czekać na sygnał.*Gamet ściągnął wodze na skraju opustoszałego obozu piechoty morskiej.Przezpozostałą część armii przebiegł ju\ cichy sygnał nakazujący obudzić cyrulików iuzdrowicieli.Rzecz jasna, robili to po prostu na wszelki wypadek, gdy\ nie sposóbbyło przewidzieć, czy nieprzyjaciel rzeczywiście zaatakuje z tej strony, tak jakoczekiwała tego przyboczna.Biorąc pod uwagę fakt, \e ze wszystkich pozostałychstron obóz otaczały naturalne przeszkody bądz te\ łatwe do obrony pozycje, pustynnywódz wojenny mógł się cofnąć przed tym zbyt oczywistym zaproszeniem.Pięśćczekał ju\ długo i zaczynał sądzić, \e nic z tego planu nie wyjdzie.Przynajmniej niedzisiejszej nocy.A jakie były szanse, \e po całodziennym marszu ich armia natrafi nakolejne idealne połączenie rzezby terenu z odpowiednią chwilą?Usiadł wygodniej w siodle.Dziwna, mdła apatia, która zawładnęła jego umysłem,wcią\ się nasilała.Noc stała się chyba jeszcze ciemniejsza.Blask gwiazd z trudemprzebijał się przez obłoki wiszącego w powietrzu pyłu.Przed twarzą przeleciała mu ćma płaszczowa.Wzdrygnął się mimo woli.Czy tobył omen? Otrząsnął się i wyprostował w siodle.Do świtu zostały jeszcze trzydzwony.Nikt jednak nie miał ich odwołać.śołnierze będą musieli podczasjutrzejszego marszu zmieniać się na wozach.Lepiej, \ebym ja postąpił tak samo, jeśli mamy jutro powtórzyć ten numer.*Nocną ciszę zmąciło niepewne wycie wilka [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •