[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kupcy, chcącyprzekroczyć Smoczogóry, musieli zostawiać wozy i przeładowywać towar na grzbiety tychzwierząt.Do Rogaczy prowadził królewski trakt, ale potem trzeba było kluczyć i szukaćdostępnej drogi.Lawiny i śniegi, które wysoko w Pazdurach le\ały przez cały rok, utrudniaływędrówkę i często zmieniały bieg ście\ek.Na końcu starej gospody były dwie sale, gdzierzeczywiście mo\na było przenocować i coś zjeść.Tam zasiadali przewodnicy.Wędrowcy weszli do wysokich, mrocznych pomieszczeń.Gajda przywitał się zgospodarzem i siedzącymi za długimi stołami przewodnikami.Byli to sękaci górale z całychpobliskich Smoczogór, ci, którzy najbardziej umiłowali góry i znali je jak własną kieszeń.Oniprowadzili kupieckie karawany przez Rogacze na drugą stronę.Oni wiedzieli, jak znajdowaćdrogę, znali wszystkie przejścia i ście\ki, potrafili unikać niebezpieczeństw i po znakach naniebie rozpoznawać zmiany pogody.Kupcy, którzy próbowali samodzielnie przekraczaćSmoczogóry, często zostawali tam na zawsze.Przewodnicy reprezentowali prawie wszystkierody mieszkające wokół Równi, było te\ kilku Kościanów.Opowiadano, \e ponoć zbójowali iczęsto kradli stada góralom ze wschodnich stoków Pazdurów.Ponoć polowali na potę\ne,skalne niedzwiedzie i grozne \mije.Wiedzieli tak\e ponoć, gdzie szukać złota.Bardzorozmaicie o nich opowiadano.A jeszcze chętniej słuchano ich gawęd, bo przewodnicy wprostuwielbiali opowiadać o swych prawdziwych i zmyślonych wyczynach.Gajda wiele miesięcyspędził w tych okolicach i nie potrafił zliczyć wieczorów strawionych na góralskichgawędach.I Berda znał dobrze starą gospodę, jak ka\dy szanujący się góral.A Wrzosiec byłtu po raz pierwszy i dlatego rozglądał się ciekawie.I właśnie on wypatrzył wtulonego w kąt ślepego lirnika, tego samego, którego widzieli w karczmie w Kośnych przed paroma dniami.Posilili się wybornym, odgrzewanym wiele razy bigosem.I do tego uczony po razpierwszy od wielu dni, w zasadzie po raz pierwszy od przybycia w Smoczogóry, pił wino.Jakiś kupiec musiał sprzedać gospodarzowi kilka antałków albo po prostu zapłacił zagóralskie usługi.Wino było ledwie dobre, nie wyborne, ale wystarczyło, by młodysmokoznawca zapomniał o troskach swoich i towarzyszy i zaczął cieszyć się otaczającym gospokojem.Trudności i zagro\enia pozostały za drzwiami starej gospody.A \e za drzwiamibyło ciemno, to i one ukryły się w mroku.Wrzosiec radował się chwilą.Wyczuwał te\, \erozpoczynająca się noc będzie ostatnią przespaną pod dachem, przynajmniej na kilka dni.Awspominając grozę Pazdurów i śnie\ne czapy zalegające na szczytach, wcale nie miał ochotynigdzie wyruszać.Po kolejnej dokładce bigosu Gajda przysiadł się do znajomych przewodników, bydokładnie wypytać o drogę na Raróg.A Berda z Wrzoścem wstali ze swej ławy i ruszyli wkierunku lirnika. Rozdział dziewiętnastyktóry wypełniony jest groznymi PazuramiWieczór był młody, kiedy Berda z Wrzoścem przysiedli się do lirnika.Starzec miał grubociosane rysy i jasną, rzadką brodę.Zawinięty w bezkształtną, szarą opończę kulił się w kącie,nie zwracając uwagi na otoczenie.Coś mruczał cicho pod nosem i palcami oglądał swą lirę.Co chwila dostrajał struny i sprawdzał ustawienie klawiszy.Wyglądał tak, jakby od momentu,kiedy stracili go z oczu w Kośnych, nic się nie zmieniło. Witajcie, dobry człowieku  powitał go gęślarz. Witajcie, nieznajomi. Lirnik podniósł głowę i zwrócił w ich kierunku białe,pozbawione zrenic oczy.Zmru\ył je i zastygł na chwilę, jakby czegoś szukał w pamięci.Jego palce błądziły pozu\ytym i poobijanym instrumencie. Poznaję twój głos, nieznajomy.Grałeś w karczmie kilka dni temu, pięknie grałeś.Mówił śpiewnie, jak na nizinach.Słowa łączyły się ze sobą i miękko płynęły dalej,zupełnie inaczej ni\ w surowej, ostrej mowie smoczogórskich górali. Te\ tam byłeś.Powiedz, jak ocalałeś?  spytał spokojnie Berda. Bóg mnie prowadzi, bóg mnie ocala.Ja ślepy, sam nic nie widzę.Rankiem zabrałem sięz kupcami i dowiezli mnie a\ tutaj.Drugi dzień będzie.Czas wracać na niziny. To prawda, co o was mówią, \e zapowiadacie nowego boga?  Bóg sam przepowiada naszymi ustami.Ja ślepy jak wiatry, które bóg ciska, jak chce.Zawieje mnie w góry, to jestem w górach.Zawieje na niziny, wracam, skąd przyszedłem.Alepytasz, jakbyś nie wiedział.Przecie\ sam jesteś sługą, co pieśniom słu\y. Wiesz, co się stało z karczmą? Góry zeszły, znaki były. Jakie znaki?  zapytał Wrzosiec. Ciebie nie pamiętam, nic nie mówiłeś, nie grałeś i nie tańczyłeś.Ale nie jesteś stąd. Z Lacerty.Jakie znaki? Trzeba znaki czytać.One nowe dzieje zapowiadają.Czas nowy nadchodzi.Zwiat sięodmienia. Zły musi być ten twój bóg, skoro znakami zabija tylu ludzi. Mówisz jak uczeni, czytasz księgę, a nie widzisz prawdy.Wichry zabiły, nie bóg. To wichry są złe? Wichry są ślepe, wieją, gdzie on chce.Ale mówisz, \e zło było, a nie mówisz o dobru.Ocalałeś, ocalał twój przyjaciel, ja ocalałem.Wielu z nas bóg na czas wyprowadził. Jednak wielu nie ocalił, jak to wytłumaczysz? Nie mnie tłumaczyć, ja ślepy.A on nie potrzebuje mego tłumaczenia.Mówisz o złu.Zmierć jest złem, jak człowiek zabija człowieka.To nasze czyny nauczyły nas nazywać dobroi zło.W wichrach nie ma złości, nie ma zła.Człowiek umiera i śmierć po niego przychodzi.Tak było i jest.I nie gniewaj się na śmierć.Jak opadają liście, jak więdną kwiaty, takodchodzą ludzie.Tak jest świat pomyślany.I odeszli ludzie z osady, co stała w cieniu góry. Dobrze ci, stary człowieku.Masz swojego boga. Nie mam go, on ma mnie.Ja nic nie mam.Wszystko nie moje.Imię, Smuga, zostało midane, \ycie mi darowali.Nie mam domu, nie mam wzroku, bo mi go zabrali w dzieciństwie.śebrak ze mnie i nawet lira nie jest moją lirą.Ty, góralu, wiesz, co to jest.Bo w twej grze jestta sama tęsknota, ta sama pustka.Tyś te\ \ebrak, jak ja. Skąd wiesz? Nawet siebie mo\esz oszukiwać, ale Smugi nie zwiedziesz.Ja słyszał, jak grałeś.Byław tym prawda.Twoja muzyka ocala.Nie słuchaj, kiedy mówią, \e wiedzie do zatracenia.Ludzie głusi, w tym największa bieda. Podobnie mówicie jak Stary Ryś.Opowiadał, \e jak szukasz dobra i zła wnieszczęściach i zrządzeniach losu, to jakbyś szukał wiatru w polu.Bo naprawdę to dobro izło pojawia się tylko pomiędzy ludzmi.Spotykamy wielu ludzi na swej drodze i mo\emynimi pogardzać albo ich wysłuchać i pomóc, jak pomocy potrzebują.I na tej drodze ka\dyczłowiek mo\e siebie zatracić albo te\ ocalić  powiedział Berda. Ty z gór, ja z nizin, a kiedy mówimy o tym, co najwa\niejsze, to jakoś podobnie, choćna pozór prawie wszystko nas dzieli. Zagrajcie nam coś [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •