[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wszystko jest nowe, tajemnicze, nieznane.Dziesiątki korytarzytętniących jakby żywym światłem.Podłoga reagująca na dotyk stopy niczym skóra żywegostwora.Noga zapada się w niej miękko, uniemożliwiając poślizgnięcie, a za chwilę materiałwraca do poprzedniego kształtu.Fotele dopasowujące się do kształtu ciała.Usłużne kuliste konsole z przezroczystąklawiaturą zjawiają się w pobliżu ręki, kiedy tylko są potrzebne.Setki urządzeń, których istnienianikt nawet nie podejrzewał, oraz ta pełna napiętego wyczekiwania cisza. Hekate nie może siędoczekać, kiedy oderwie swoje potężne łapy od gruntu.Drży w milczeniu, gotowa w każdejchwili zanieść nas w nieskończoną przestrzeń.Kay tylko przez dwa pierwsze dni oprowadzamnie po statku, wyjaśniając przeznaczenie poszczególnych urządzeń.Pózniej podłącza mójkomputer do centralnej sieci statku, a sam znika na całe popołudnia w ośrodku kierowania lotem.Zostaję wtedy z wirtualnym przewodnikiem, czekając na pojawienie się kapitana.Kiedy czasemspotykamy się na kawie, jest albo w głębokiej depresji i pali jednego papierosa za drugim, alborozpiera go euforyczna radość.Zachowuje się wtedy jak wypuszczony z domu dla zmęczonychcałą bzdurą świata.Nerwowo drapie się pod pachami, a nawet podskakuje w miejscu, bredząccoś bez ładu i sensu.Trzeciego dnia mój podobny do wycieraczki komputer, zasypany danymi ze statku,prawie idzie z dymem.Błądzę jak w transie po kabinach, dotykając tych wszystkich cudów.Samnie mogę się w tym połapać.Na szczęście spotykam Kaya, który prowadzi mnie do ładownistatku.Wytaczamy po platformie ładunkowej dwudziestopięciotonowy transporter  Goliat.Wracamy nim do bazy, będzie służył do przewiezienia na pokład sprzętu, zapasów i ludzi. Goliat prawie płynie.Jego powierzchnie nośne nie dotykają gąsienic.Przedzielonewarstwą izolatora elektromagnesy zabudowane są w półkolistych rynnach.Odpychają ogniwagąsienicy wyposażonej od spodu w magnetyczne wkładki, emitujące pole o tym samym znaku.Gąsienica sunie nad półkolami elektromagnesów, nie wytwarzając żadnego tarcia, ajednoimienne pola działają jak doskonały amortyzator.Siedzimy obok siebie w profilowanych fotelach, mając przed sobą panoramę Księżyca.Kay odpoczywa po stresie w statku, pokonując dla zabawy stoki o nachyleniu ponadsześćdziesięciu stopni.Pózniej oddaje mi stery.Ogarnia nas euforia, śpiewamy jakąś dziką pieśńi pijemy bimber.Sunę wprost przed siebie planetarnym czołgiem, wzniecając tumany kurzu. Udziela mi się potęga maszyny.Trzymając kierownicę, czuję się, jakbym powoził pancernymrydwanem miażdżącym poddaną, uległą planetę.Widzę jakieś stare rachityczne baraki i ogarnięty niszczycielskim szałem najezdzcy,kieruję na nie pojazd.- Patrz, Kay! Resoc dla akwarystów i zapaśników sumo! Po nim!Wtaczam pojazd na ściany z szarego kwarcu.Wszystko pęka, krusząc się w drzazgi.Szyba przedniej ściany  Goliata ma grubość trzydziestu centymetrów i kończy się nad podłogą.Widzę więc doskonale rzędy żółtych cylindrów z miękkiego metalu, gniecione gąsienicamimocarnego transportera.Kay ryczy ze śmiechu, klepiąc się po udach.I mnie nagle ogarnia dziki atakspazmatycznego rechotu.Z radością patrzę, jak pojemniki zmieniają się w prasowaną blachę,strzelając wyciśniętymi czopami gwintowanych pokryw.Zaspokojony orgią wandalizmu, zjeżdżam na równy grunt.- Co to za garnki? - Pytam, nabierając powietrza.Kay próbuje jednocześnie opanować śmiech i nalać do szklanki bimbru.- Gniotłeś, chłopie, duonitrekzynę do.- Nie może wydusić.- Do pogłębiania kraterów -kończy, znów zamieniając się w kulę histerycznej czkawki.Dodaję gazu, czując, jak włosy na głowie zmieniają mi się w szczecinę dzika.- Mogły rąbnąć? - Pytam pro forma.- Mowa - informuje mnie roześmiany wariat.- Dlaczego mi nie powiedziałeś? - Pytam już zupełnie trzezwy, przełykając nerwowoślinę.- A skąd niby miałem wiedzieć, co jest w tych budach? Pózniej już nie mogłem.Jakbyśzaczął na nich hamować, eksplodowałyby na bank.Zresztą nic się nie stało, gwiazdy jeszczeświecą - odpowiada z niczym nie zmąconą radością.W bazie wszyscy poruszają się jak pracowite termity.Grupy zaopatrzeniowe penetrująmagazyny i jeżdżą do biosfery cztery razy dziennie.Zwożą mrożone owoce, warzywa, szczury iwspaniałe ryby, na których teraz najbardziej nam zależy.Gdyby nie strach przed czarodziejkamiz dżungli, chłopcy wytłukliby całą zwierzynę większą od domowej kury.Przed południem załoga przechodzi intensywny trening w zakładaniu skafandrów,wieczorem każdy ma zajęcia indywidualne.Powoli zaczyna uczestniczyć w nich powracający do zdrowia Nass.Kryzys nadchodzi na dzień przed startem.Udziału w locie odmawia podwodniak HugoKonrad, który ze względu na zranioną stopę miał stałe dyżury w biosferze i segregował zbiory,nie obciążony innymi zajęciami.Kay zarządza apel w holu przed windą.- Nasz kolega postanowił nas opuścić.Wysłuchamy, jaki jest tego powód - przemawiaKay, przechadzając się po korytarzu ze splecionymi z tyłu rękoma.Podwodniak jąka się i mówi, czerwieniejąc na twarzy:- Całe życie ktoś mi rozkazywał.Nie mogłem mieć swojego zdania.Cztery lata dusiłemsię w gumowej dętce pięć kilometrów pod wodą.Teraz znowu jakiś czarny okręt.Mam dosyć.Zostaję, tu jest pięknie.Nie lecę z wami i już.Kay słucha spokojnie.Podchodzi do marynarza i patrzy mu głęboko w oczy.- To normalne, że człowiek zaczyna mieć własne zdanie dopiero, kiedy nie bierze pałą pogrzbiecie.To rozumiemy wszyscy.Ale jest coś jeszcze, to przysięga i lojalność wobec kolegów.Gdyby nie fakt, że jeden skafander przedziurawiła pierdolnięta baba i nie mam pewności, czy udasię go naprawić, pomaszerowałbyś na pokład w kajdankach.A pózniej wystrzeliłbym ciebie,tchórzliwy łajdaku, na żywca w przestrzeń.Marynarz opuszcza głowę.Wszyscy zebrani są pod wrażeniem słów kapitana.- To informacja dla wszystkich potencjalnych dezerterów.Tak w kosmosie karzemytchórzy i zdrajców! - Kay podnosi głos, przebiegając wzrokiem po twarzach zebranych.- Kapitanie, nie jestem tchórzem.Mogłem schować się i poczekać, aż wystartujecie - aleprzyszedłem do pana i powiedziałem.Ja po prostu nie chcę tak dłużej żyć, zawsze marzyłem odomku w ogrodzie - broni się Hugo, podnosząc głowę.- Wystartujecie?! - Kay gwałtownie odwraca się do niego.- Nikt by nigdzie nie poleciał,żaden kosmonauta nie zostawia kumpli.Szukalibyśmy twojego ścierwa do skutku! Nawet wżołądkach Wandy i jej córeczki.Szukalibyśmy ciebie, nędzniku, we flakach wszystkichpieprzonych szczurów i ślimaków! - Krzyczy, doprowadzony do białej gorączki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •