[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Barman wrócił z kuchni, zprzepraszającą miną postawił przede mną głęboki talerzpilawu oraz zawinięte w serwetkę nóż i widelec. Wspaniale  ucieszyłem się, przysunąłem potrawę.A coś do picia? Nasi klienci zazwyczaj zamawiają koktajle.Odwrócił się w stronę rzędów butelek. Jest wódka,gruzińskie wino i koniak.Piwa od dawna nie podajemy. A to przypadkiem nie jest mrożucha?  Wskazałem widelcem wydobytą dla jakiegoś klienta karafkę zciemnorubinową zawartością.Wina nie lubię, na wódkęza wcześnie, na koniak nie było mnie stać, a taki płynbyłby jak znalazł dla pokrzepienia skołatanej duszy. Tak, to mrożucha  kiwnął głową barman. Sto.Nie, dwieście gram. Szybko rozprawiłem się zpilawem i spojrzałem w kierunku sceny, gdzie kilku ludzipodłączało aparaturę muzyczną.Ktoś miał występować,czy po prostu robili próbę dzwięku? Pańskie zamówienie. Barman ostrożnie postawił nakartonowej podkładce zwyczajną, graniastą szklankę.Nazapoconych ściankach zgromadziły się urocze kropelkirosy.W mdłym oświetleniu płyn wydawał się zupełnieczarny.Podniosłem szklankę  obaj barmani wlepili wemnie wzrok z ciekawością  i wlałem w gardło lodowatytrunek.Ciecz spłynęła w dół, na mgnienie oka zamroziławnętrzności, żeby zaraz rozpalić się gwałtownympłomieniem.Gdybym miał na głowie włosy, z całąpewnością w tej chwili stanęłyby na baczność.Uchhh, jakdobrze! Aż zadzwoniło pod ciemieniem.Niecorozczarowani, mężczyzni za barem wrócili do swoichspraw.W tej chwili zagrała muzyka, na scenę, przerzucającmikrofon z jednej ręki do drugiej, wszedł długowłosypiosenkarz w czarnej koszulce piłkarskiej, wojskowychspodniach w barwach maskujących i wysokosznurowanych butach.Otarłem z oczu łzy, ale nie dostrzegłem innych muzyków: albo tak miało być, albojeszcze nie zapalili świateł.Przy stolikach rozległy sięoklaski i gwizdy.Od razu było widać, że przyszli tutajfani artysty.Muzyka przycichła, a wykonawca na jednym oddechuwygłosił recytatyw:Rozliczyłem się z długów ostatnią monetąSpadam na dno  pieśń moja dawno już przebrzmiała.Przede mną mrok już tylko piwnic lodowatych,Gorycz wódki.i odlot w kuszącą nirwanę.Początkowo słowa płynęły z szybkością seriikarabinowej, ale pod koniec rytm zmienił się, a głoskiwybrzmiały z niezrozumiałą dla mnie goryczą.Ta właśniegorycz sprawiała, że tekst wyzbyty był patosu.Rozległy się dzwięki przygrywki.Rytmicznaelektroniczna muzyka działała na nerwy. Ile jestem winien?  zwróciłem się do barmana. Trzydzieści pięć plus dziesięć procent napiwku odparł, zerkając w zapiski.Ceny, cholera, mieli niczego sobie! Wytrząsnąłem nabarową ladę monety, odliczyłem należność, a resztęwsypałem z powrotem do kieszeni.Piosenkarz wytarł spoconą twarz koszulką, poczekał nawłaściwy moment, po czym podjął:Zbyt wielu już naszych ofiarą jest myśli, Ten ponoć żyć umie, kto szybko to robi,Plunąłbym w twarze bogom heroiny,Plunąłbym żywym.lecz dokoła trupy.Poszedłem do wyjścia.Jakoś nie miałem ochotydoczekać do końca występu.Nie wciągnął mnie, tymbardziej że już gdzieś słyszałem coś podobnego.Alkoholnie spowodował rozluznienia, a tylko dodał mi energii.Trzeba teraz pozałatwiać wszystkie sprawy, zanimzacznie się właściwa reakcja.Rozłożywszy na stole ćwiartkę gazetowej strony zgórką ziela pośrodku, Gorodowski nabił lufkę, rozpalił ją ipodał Stasowi.Ten pokręcił głową, sięgnął po butelkę zwodą mineralną.Kac go męczy?Przeszedłem obok, udając, że ich nie zauważyłem i jużdotarłem do wyjścia, kiedy śpiewak wykrzyczał kolejnązwrotkę:Krzyczą do mnie, zdychaj, bo będzie za pózno,Młodość to wynalazek diabła, trzeba przerwać obłęd,Już lecę, pewnie! Chcę chwycić życie zębami,%7łyję i jestem żywy! A kto przeciw, tego.Drzwi zatrzasnęły się za plecami, ucinając końcówkęstrofy.Niezłe mieli wytłumienie.Starając się nie podeptać rozłożonych na ziemi kart,ruszyłem przed siebie.Nikt mnie nie poznał w Zachodnim Biegunie.Tym bardziej nie mogłem zrozumieć zachowania Beniamina.A zresztą, niech goLeszy porwie.Pójdę poszukać chłopaków i pohulamy.Kiedy uświadomiłem sobie, że naszła mnie ochota napićsię do utraty świadomości, uśmiechnąłem się.Co by niegadać, mrożucha to mocna rzecz.Posławszy do diabła sprzedawcę samoładujących sięamuletów, który przyczepił się jak rzep, wyszedłem nagórę i stanąłem niezdecydowany, zastanawiając się, dokądpójść najpierw [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •