[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Odwraca się, uśmiecha do mnie.- Kochanie, zrobimy ci tu łóżeczko.Śliczne łóżeczko.Patrzę na nią zdziwiona.- Tak trzeba z powodu pracy mamusi.- Przytula mnie, pieści i szepcze: - Mamusiamusi zarabiać pieniążki dla swojej córeczki.Rozumiesz?Kiwam głową.Wypuszcza mnie z objęć, wraca do krzątaniny.Układa w garderobiepoduszkę i kołdrę.Pod tylną ścianą umieszcza moje przytulanki.- No, tu ci będzie dobrze - mówi rozradowana.Zapadła noc.Mama się uczesała, umalowała.Włożyła czerwoną sukienkę, błyszczącewysokie botki.Bie-rze mnie na ręce, taka piękna, całuje, podchodzi do garderoby, której drzwi odsuwa nogą.Ostrożnie się schyla i stawia mnie tam.- Połóż się, kochanie.Oczarowana patrzę w jej czułe oczy, na niepewny uśmiech.Okrywając mnie kołdrą,zaczyna śpiewać:Summertime, and the livin is easyFish are jumpin’ and the cotton is highOh, your daddy’s rich and your ma is goodlookinSo hush little baby,Don’t you cry.Nie rozumiem słów, pojmuję natomiast to, co najważniejsze: wszystko gra, ponieważmama mnie kocha.Jej usta sprawiają, że świat jest przyjazny i dobry.Nic nie może mi sięstać.- Teraz będziesz spała.Będziesz spała, prawda?Przytakuję.Mama się uśmiecha.- Nie wychodź stąd, póki po ciebie nie przyjdę, dobrze?Znowu przytakuję.Mama mnie całuje.- Miłych snów, żabciu.Zasuwa drzwi garderoby.Słyszę, jak się oddala, słyszę stukanie jej obcasów.Wyszła.Nie boję się.Ufam jej całkowicie.Już zaczyna mnie ogarniać senność, powieki mi ciążą.Przyprowadzała klientów do mieszkania.Na procesie zeznawali w tej sprawiesąsiedzi.Niektórzy twierdzili, że „nie było temu końca”, bywało nawet dwadzieścia wizyt nanoc.Często przychodzili dziwni faceci, nie wiadomo skąd wzięci.Narkomani jak ona.Takichzeznań jest cała masa.Banda wstrętnych kapusiów, można by sądzić, że całymi nocamiwystawali z okiem przyklejonym do judasza.Dwudziestu klientów.Pomyśl tylko, dwudziestu! Matka nie mogła - przecieżpozwolić, żebym to oglądała.I nic w tym dziwnego moim zdaniem.Nie wspominając już ozboczeńcach, którzy mogliby mnie skrzywdzić.Dlatego ulokowała mnie w garderobie.Żebychronić córeczkę.Z miłości.Bo nie miała innego wyjścia.Jak to się stało, że o tym nikt nigdynie pomyślał?***Pewnego grudniowego wieczoru usłyszałam za oknem miauczenie.Było ciemno, niewidziałam dobrze.Podeszłam, nie śmiąc uwierzyć.A jednak - był tam z pyszczkiemprzyciśniętym do szyby, dorodny, ognistoczerwony, pokiereszowany.Otworzyłam drzwibalkonowe.- Kiciu, żyjesz!Miauknął, pochylając łebek.Jedno ucho miał urwane, lewe, to, do którego miałniegdyś zamocowany nadajnik.Pogłaskałam go po pyszczku.- Brakowało mi ciebie, wiesz?Zmrużył ślepka.- Chodź do domu, Pasza.Ani drgnął.- No chodź, kiciu.Na dworze jest zimno.Znowu miauknął, wyciągając łebek kumrokowi, jakby chciał mi coś pokazać.Wpatrzyłam się w ciemność zaintrygowana i wtedydostrzegłam drugiego kota, który powoli kroczył przy gzymsie.- Gdzieś ty go znalazł? W jakiej zapadłej dziurze? Skierował na mnie spojrzenieswych pięknych oczu koloru wodnej toni, spojrzenie tak spokojne, tak wymowne, ażprzeszedł mnie dreszcz.Drugi kot podchodził coraz bliżej, stopniowo wyłaniając się zciemności.Doszedłszy do końca gzymsu, zeskoczył na balkon, po czym usiadł obok Paszy.Wtedy zrozumiałam: Pasza już nie był singlem.Miał towarzyszkę.Piękną kocicę dachowca ozaokrąglonym ciężkim brzuszku.Ulokowałam koty w łazience, jak najdalej od głównej kamery.Domyślałam się, żegdyby je odkryto, wybuchłaby straszna awantura.Co rychło potwierdził Fernand.- Nie możesz ich zatrzymać, Lilu - powiedział.- To wbrew prawu.- Wiem o tym, Fernand, wiem.- Z Paszą nie będzie problemu: wystarczy anulować akt zgonu i wszczepić nowyimplant.Ale ta.kotka to zupełnie inna para kaloszy.Musisz bezwzględnie powiadomić oniej służby sanitarne!- Co z nią zrobią?- Nie wiem.Pewnie ją uśpią.Najprawdopodobniej nie jest zarejestrowana.- Ale to przecież wybranka Paszy! Poza tym widzisz, że jest kotna!- Co za kit mi tu wciskasz? - uniósł się Fernand.- Pasza jest niepłodny jak wszystkiekoty wyprodukowane metodami inżynierii genetycznej! Niemożliwe, żeby był ojcem!- Potworność! - zauważyłam cierpko.- Rozpustna dzika kocica puściła się z jakimśdachowcem i wmówiła Paszy ojcostwo.Koniec świata!- W tym nie ma nic śmiesznego!- Fernand, proszę, pozwól mi zatrzymać je na trochę.Powiedzmy.póki małe nieprzyjdą na świat.To już chyba niedługo.Popatrzył zaskoczony.- Wiesz, co ci grozi, jeśli służby nadzoru się zorientują?- Fernand, bądź tak dobry! Tylko na trochę.Do rozwiązania.Obiecuję, że później jezgłoszę.Spurpurowiał.- Kompletnie ci odbiło! W razie jakiejś kontroli.W ogóle nie wiem, dlaczego z tobądyskutuję: sama ta rozmowa jest przestępstwem!- Dobrze wiesz, że mało prawdopodobne, by nas akurat teraz podsłuchiwano.Złagodzili mi nadzór psychiatryczny.I tyle ludzi mają do pilnowania.- Mimo wszystko.- Zaryzykuję, Fernand.- A czym je będziesz żywić? Namierzą cię, jak tylko zamówisz kocią karmę.- Tym się nie martw, poradzę sobie.Przeznaczę dla nich część swoich racji.A jeśli tonie wystarczy, wyprawię Paszę na Iowy.Tyle czasu się wałęsał, że na pewno się nauczył, jaksobie radzić.- Nie podoba mi się to.- To znaczy, że się zgadzasz?- To znaczy, że przymknę oczy, póki się nie okoci.Ale uprzedzam: jeśli później ty ichnie zgłosisz, ja to zrobię!Uśmiechnęłam się.- Dzięki, Fernand.Wiesz, naprawdę bardzo mi zależy, żeby trochę u mnie pobyły.Nie kłamałam: wspomnienia były z każdym dniem boleśniejsze, toteż potrzebna mibyła obecność żywej istoty.** *Na początku wszystko szło bardzo dobrze.Po odejściu ostatniego klienta mamazabierała mnie z garderoby i przenosiła na łóżko.Przez resztę nocy spałam z nią jakwcześniej.I jak wcześniej do samego wieczora czekałam, aż się przebudzi.Prawie nic się niezmieniło.Potem jej się pogorszyło.Oczywiście przez narkotyki, które ją wyniszczały.Ale nieumiem sobie wyobrazić, jak bez nich zdołałaby to znieść.Do dwudziestu klientów na noc!.Trzeba było przecież za coś żyć.Przestała zabierać mnie z garderoby, kiedy skończyła pracę.Właściwie mi to niewadziło.Po przebudzeniu odsuwałam drzwi i patrzyłam na nią, jak śpi.Dopóki ją widziałam,byłam spokojna.Spała coraz dłużej.Domyślałam się, że to nie jest normalne.Dzieci zwyklewyczuwają takie rzeczy.Czasem spała tak długo, że wydawała mi się martwa.Kiedyniepokój stawał się zbyt silny, wstawałam, aby sprawdzić, czy mama oddycha.Kładłam się napodłodze przy łóżku i czyhałam na każdy jej oddech.Po przebudzeniu mówiła: „A, jesteś tu, żabciu.”.Uśmiechała się do mnie blado, poczym szeptała z wysiłkiem: „Połóż się, proszę, mamusia jest zmęczona”, wskazując palcemgarderobę.Uspokojona posłusznie wykonywałam polecenie.Nie przeszkadzało mi siedzeniepo ciemku i czekanie, skoro ona była w pobliżu.Skoro uśmiechała się do mnie, mówiła.Niczego więcej nie żądałam.Pod wpływem narkotyków często mówiła od rzeczy.Czasami tak ją oszołamiały, żeprzez kilka dni nie wstawała z łóżka kompletnie odurzona.Kiedy była w takim stanie,bywało, że o mnie zapominała.Do złamania obojczyka doszło właśnie z tego powodu: zapomniała o mnie i trwało todłużej niż zwykle.Przez dwa dni nie dawała mi jeść
[ Pobierz całość w formacie PDF ]