[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.400Komisarz opuścił wzrok i zobaczył na ziemi pustą butelkę.Z etykiety wynikało, że był to wysokoprocentowy rum.-Sądzisz, że popełnił.- Na początku też tak pomyślałem, ale nie.Pomyślałem,że posłużył się starąmetodą.Trzeba zdjąć buty i skarpetki.Potem bierze się tabletki nasenne i upija się na mrozie.Zasypia sięi zamarza.Podobnoto jedna z najprzyjemniejszych metod odebrania sobie życia - jeśliw ogóle możnatakpowiedzieć.- Co to znaczy: ale nie? Co chciałeś powiedzieć?- Popatrz!Tu są śladytrzech różnych osób.I psa.Widzisz ślady psa?A tu jego pana.Są dość świeże.Kończąsię wyraznie kawałek przed zwłokami.Potem mamy śladyTollera.Prawie całkowicie zawiane,ale można je jeszczerozpoznać.Prowadzą tylko w kierunku skał, w oczywisty sposób tam się kończą.Są też odciskijeszcze jednejpary butów.Kogoś,kto przyszedł zTollerem, ale odszedłsam.Widzisz, czasem nietrzeba skomplikowanej techniki.Wystarczy bystre oko i indiańska umiejętność czytania śladów.- Ale to nie ma sensu.Toller przychodzi z kimś.z mężczyzną czy kobietą?- To są męskie buty.-A więcz mężczyzną.- No cóż, musimy się koncentrowaćna tym, co widzimy.Możeto zaprowadzi nas dalej.- Więcjeszcze raz: Toller przychodzi podskały z innym mężczyzną.Zdejmuje buty, bierze tabletki nasenne,siadaw śniegui upija się.Zasypia.Ten drugi mężczyznaodchodzi.Toller zamarza.Tak się to mniej więcej odbyło,zgadza się?- Można to wytłumaczyć tylko tak, że Toller został dotego zmuszony.401. Schilling podszedł do zwłok i odsunął je kawałek odściany.- Cholera!Popatrz, co za gówno!Tu masz odpowiedz.Marthaler zbliżył się i zobaczył, o co chodzi Schillingowi.Prawa ręka Tollera była zakuta wkajdanki przyczepione do haka wbitego w ścianę.- Nie miał szans.Nie mógł uciec.- O Boże!-Ten hak jest nowy.Został zamocowany niedawno.Ktokolwiek to zrobił, zaplanował to.Komisarz usiłował uporządkować myśli.- Wiemy,co się stało.Ale w ogóle tego nie rozumiem.Nie pasuje do tego, co wydarzyło się do tej pory.Tollerzabijatrzy kobiety, dwie celowo,trzecią przez przypadek,bo sądzi,że mogłaby byćświadkiem.Chcemy zwabić gow zasadzkę.Zna nasze plany, więc to on nas w nią wciąga.Uprowadza Kerstin.A potem?Co się stało potem?Schilling milczał.Patrzył na Marthalera.Miał zmęczone oczy.- Jaki rozmiarbuta nosi Kerstin?- zapytał w końcu.- Nie mam pojęcia.W każdymrazie ma dość dużestopy.Często sobie z tego żartowaliśmy - urwał nagle.-Walter, nie!Nie mówisz serio.Niemów, żenaprawdę takmyślisz.Schilling uniósł ręce, opuścił je.- Nie wiem, Robert.Nie wiem, co myśleć.Alewyobrazsobie, że znalazła się wrękachszaleńca.Nie wiesz, co z niąrobił.Wyobraz sobie, że udało jej się go obezwładnić.- A potem?Copotem?Schilling nie odpowiedział.A Marthaler poczuł, jak niewypowiedziana myśl kolegi wwierca mu się w głowę.402Długo szukali wolnego miejsca.Walter odjechał kawałek, żeby tyłem wsunąć się w lukę, gdy nagle pojawił sięsrebrnoszarypeugeot i uprzedził ich.- No nie! - oburzył się Schilling.-Widziałeś?- Znowu - westchnął Marthaler.- Coś takiego przydarzyło mi się kilka dnitemu.Zmusiłsię do zachowania spokoju.Wysiadł i podszedłdo peugeota.Przez przednią szybęrozpoznał okrągłątwarz, okraszoną teraz bezczelnym uśmiechem.Drzwikierowcy się otworzyły.- Tupeciarze górą - powiedziałKonrad Moreli.- Pozatym oile mnie pamięć nie myli, ty w Kranichstein też niezaparkowałeś całkiemprzepisowo.Marthaler uśmiechnąłsię.PoprosiłSchillinga, żebyznalazł innemiejsce.- I zwołaj wszystkich.Powiedz im, co się stało.- Przywiozłem ci kogoś - powiedział Moreli.Marthaler schylił się.Obok Konrada siedziała StefanieWolfram.Skinęła głową.Moreli dalej się uśmiechał.- Najwyrazniej nie byliście w stanie zagwarantowaćjej bezpieczeństwa, więc jamusiałem się tym zająć.-Chodzcie, niebędziemy staćnaulicy.Ale mam małoczasu.- Poczekaj - powiedział Moreli, gdy weszli do biurakomisarza - jest coś, co może cięzainteresuje.Szczerze mówiąc, już misię chcerzygać od nowości -miał na końcu języka Marthaler.Ale powstrzymałsięprzez wzgląd na kolegę.Usiedli przy małym stoliku.Stefanie wyjęła z plecaka cienki album ze zdjęciami.- Zastanawiałamsię.Cały czas starałam się przypomniećsobie któregoś z facetów Gabi.I coś mi przyszło do głowy.403. Rozłożyła album, kartkowała go chwilę i w końcu położyła na stole jedno zdjęcie.Widać było na nim mężczyznę ikobietęsiedzącychw turystycznych fotelikach.Obydwoje wznosili w stronę obiektywu kieliszki zszampanem.Mężczyzna miał brodę i okulary słoneczne.Kobieta czarne, gładkie włosy do szyi.Marthaler pomyślało francuskiej piosenkarce, którą podziwiał w dzieciństwie,ale nie mógłsobie przypomnieć jej nazwiska.Wpatrywałsię w kobietę.W końcu rozpoznał Gabriele Hasler.- To zdjęcie zostało zrobione niedługo po tym, jak Gabisię domnie wprowadziła.Ja je zrobiłam podczas wspólnego śniadania nabalkonie.Dopiero kupiłaperukę.Pózniejzawsze ją zakładała, spotykając sięz mężczyznami.- A ten mężczyzna?-Zapomniałam, jak się nazywał.Ale to musi być jeden z jej pierwszychklientów.Bywał co tydzień, czasemu nas nocował.Pamiętam, że przyjeżdżał na motocyklu,który parkował po drugiej stronie ulicy,- Dalej - niecierpliwił się Marthaler - zakładam, żewie pani, cosię stało.Chodzio naszą uprowadzoną koleżankę.- Pózniej przestał przychodzić.Zapytałam Gabi, dlaczego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •