[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Figurowaław karcie win z ceną stu dwudziestu tysięcy dolarów, choć w istocie, jako ostatnia w swoimrodzaju, była bezcenna.- Przepraszam - wtrącił uprzejmie Sierpień.Był z nich najgrubszy, kosmyki rzadkich,jasnych włosów zaczesywał na bok, próbując ukryć łysinę.Wrzesień spojrzał niechętnie na swego sąsiada.- Tak?- Czy to historia, w której jakiś bogaty facet kupuje wino do obiadu, szef kuchni uznaje,że obiad, który bogaty facet zamówił, nie jest dość dobry dla tego wina, toteż posyła mu coinnego, a gość zjada jeden kęs, dostaje rzadkiej alergii i pada trupem, wino zaś pozostajeniewypite?Wrzesień nie odpowiedział, jego wzrok był dostatecznie wymowny.- Bo jeśli tak, to już ją opowiadałeś.Wiele lat temu.Była głupia wtedy i jest głupiateraz.- Sierpień uśmiechnął się, jego różowe policzki połyskiwały w blasku ognia.- Najwyrazniej patos i kultura nie wszystkim przypadają do smaku - oznajmił Wrzesień.- Niektórzy wolą grill i piwo, podczas gdy inni.- Przykro mi to mówić - przerwał mu Luty - ale on ma sporo racji.Historia musi byćnowa.Wrzesień uniósł brwi i ściągnął usta.- Skończyłem - oznajmił gwałtownie i usiadł na pieńku.Spojrzeli po sobie ponad ogniem, wszystkie miesiące roku.Czerwiec, czyściutka i nieśmiała, podniosła rękę.- Ja mam historię o strażniczce przy maszynie do prześwietlania bagażu na lotniskuLaGuardia, która potrafiła odczytać wszystko o ludziach z samych kształtów ich bagaży naekranie i pewnego dnia ujrzała prześwietlenie tak piękne, że zakochała się w jego właścicielu.Próbowała ustalić, do której osoby w kolejce należał bagaż, ale nie potrafiła i tęskniła całymimiesiącami.A gdy ta osoba znów się zjawiła, tym razem strażniczka wiedziała.To byłmężczyzna, pomarszczony stary Hindus, a ona była śliczna i czarna, i miała najwyżejdwadzieścia pięć lat, i wiedziała, że nigdy im się nie uda, więc pozwoliła mu odejść, bo zkształtów jego toreb na ekranie wyczytała też, że on wkrótce umrze.- Doskonale, młoda panno - rzekł Pazdziernik.- Opowiedz nam tę historię.Czerwiec spojrzała na niego niczym spłoszone zwierzątko.- Właśnie to zrobiłam.Pazdziernik przytaknął.- Istotnie - rzekł, nim ktokolwiek inny zdążył się odezwać, a potem spytał: - Czy zatemmam przejść do mojej historii?Luty pociągnął nosem.- To nie twoja kolejka, staruszku.Ten, kto zasiada w fotelu, opowiada swoją historiędopiero, gdy reszta skończy.Nie możemy przejść od razu do głównego punktu programu.Maj wrzuciła właśnie tuzin kasztanów na kratę nad ogniem.Manewrując szczypcami,układała je w różne wzory.- Pozwólmy mu opowiedzieć od razu, skoro chce.Bóg mi świadkiem, jego historia niemoże być gorsza niż ta o winie, a ja mam sporo pilnych spraw, do których muszę wracać.Kwiaty nie rozkwitają same z siebie.Kto jest za?- Zamierzasz to poddać pod oficjalne głosowanie? - zdziwił się Luty.- Niewiarygodne.Nie wierzę, że to się dzieje.- Otarł czoło garścią papierowych chusteczek, które wyciągnął zrękawa.Siedem rąk powędrowało w górę.Cztery osoby nie zagłosowały - Luty, Wrzesień,Styczeń i Lipiec (- To nic osobistego - wyjaśnił przepraszająco Lipiec - kwestia czystoproceduralna.Nie powinniśmy ustanawiać precedensów).- A zatem ustalone - oznajmił Pazdziernik.- Nim zacznę, czy ktoś chciałby cośpowiedzieć?- Uhm.Tak.Czasami - rzekła Czerwiec.- Czasami wydaje mi się, że ktoś obserwujenas z lasu, ale potem patrzę i nikogo tam nie ma.Ciągle jednak o tym myślę.- To dlatego, że jesteś szalona - wyjaśniła Kwiecień.- Mhm - mruknął Wrzesień do wszystkich i nikogo w szczególności.- Oto całaKwiecień.Wrażliwa, lecz jednocześnie najokrutniejsza z nas wszystkich.- Dosyć - uciął Pazdziernik.Przeciągnął się w fotelu, zmiażdżył w zębach orzech laskowy, wyciągnął orzeszek iwypluł kawałki łupiny w ogień, gdzie z trzaskiem i sykiem zajęły się płomieniami, po czymzaczął mówić.***- Był sobie chłopiec - rzekł Pazdziernik - który czuł się okropnie nieszczęśliwy, choć wdomu nikt go nie bił.Po prostu nie pasował ani do swej rodziny, ani do miasta, ani nawet dowłasnego życia.Miał dwóch braci, starszych od siebie blizniaków, którzy dokuczali mu bądzgo ignorowali, a sami byli powszechnie lubiani.Grali w piłkę; czasem w meczu jeden zblizniaków zdobywał więcej punktów niż drugi i był bohaterem, czasem drugi.Ich młodszybraciszek nie grał.Wymyślili mu przezwisko.Nazywali go Szczeniakiem.Przezwali go tak jeszcze w dzieciństwie.Z początku matka i ojciec upominali ich za to.- Ale on naprawdę jest jak najmniejszy szczeniak w miocie - odparli blizniacy.-Spójrzcie na niego i spójrzcie na nas.Gdy to powiedzieli, mieli sześć lat i rodzice uznali, że to urocze.Przezwisko takie jakSzczeniak bywa zarazliwe i wkrótce jedyną osobą nazywającą go Donaldem pozostała babcia,kiedy dzwoniła z życzeniami urodzinowymi, oraz ludzie, którzy go nie znali.I być może, ponieważ imiona mają moc, rzeczywiście przypominał szczeniaka -chudego, drobnego, nerwowego.Urodził się z katarem, który nie opuścił go przez dziesięć lat.Podczas posiłków, jeśli blizniakom smakowało jedzenie, podkradali mu je, jeżeli nie,ukradkiem podrzucali na jego talerz, tak że dostawał burę za to, że nie tknął obiadu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]