[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dan pomachał na mnie i wszyscyruszyliśmy w tamtą stronę, żeby coś zjeść.Marcy mówiła za całą naszą czwórkę, więcmogłam spokojnie zjeść kanapkę i prawie w ogóle się nie odzywać.Lubię tę wystawę artystyczną.Lubię budki i artystów, i atmosferę jakw lunaparku - bez lunaparku.Lubię nawet to jedzenie.W tym roku atrakcją był występ zespołu grającego na platformiedryfującej po rzece.Zabraliśmy ze sobą napoje i jedzenie i usiedliśmy nabetonowych stopniach prowadzących nad wodę.Zespół był niezły.Zagrali całą serię starych kawałków.Przypadły do gustu większościwidzów i nikogo nie obraziły.Marcy i Wayne siedzieli wtuleni w siebie,karmili się nawzajem frytkami i popijali jeden koktajl mleczny.Dan i jasiedzieliśmy w pewnym oddaleniu, nie dzieliliśmy się niczym.Tym razem, kiedy odwiózł mnie do domu, nie gmerałam nie wiem jakdługo w zamku ani go nie zagadywałam.Weszłam i stanęłam wotwartych drzwiach, zapraszając go do środka.Kiedy zamknęłam je zanami, podążył za mną długim, wąskim korytarzem do kuchni.Stanął jak wryty przed jadalnią.- Rany!Stanęłam obok niego, trochę onieśmielona.- Właśnie skończyłam.Wszedł do pokoju o nieregularnym kształcie.- Mały Książę.Uśmiechnęłam się, widząc, jak czyta słowa wymalowane na ścianie.- Czytałeś.Spojrzał na mnie przez ramię. - Czytałem, bo powiedziałaś, że powinienem.Znów ogarnął mnieniepokój.Szybkim krokiemposzłam do kuchni.Napełniłam czajnik wodą, zamierzałam zrobićherbatę.Dołączył do mnie chwilę pózniej.-Ju też jest przyjemnie - rozejrzał się po mojej czarno-białej kuchni.- Dzięki.- Podoba mi się to zdjęcie.Wskazał na czarno-białą fotografię wiszącą na ścianie przykuchennych drzwiach prowadzących do ogródka.Przedstawiaładziewczynkę z długimi ciemnymi włosami.Częściowo zasłaniały jejtwarz.Z rękoma splecionymi wokół kolan siedziała na niskim ceglanymmurku otaczającym oczko wodne.Na tafli wody widać było zmarszczki.To zdjęcie przypomniało mi, dlaczego nie zaprosiłam go do domuwcześniej i dlaczego go od siebie odsuwałam.Czekałam, aż znów na nie spojrzy.Aż mu się przyjrzy uważniej.Czekałam, aż przestanie tylko patrzeć i naprawdę je zobaczy.Spojrzał na mnie przez ramię.- Skąd je masz?- Mój brat je zrobił.Czajnik zagwizdał i zajęłam się sypaniem herbaty do imbryka izalewaniem jej wrzącą wodą.- Ta dziewczynka to ty.-Tak.- Ile miałaś łat? - Podszedł bliżej, wpatrywał się w oprawione zdjęcie.- Piętnaście. Postawiłam na stole filiżanki, cukier i śmietankę.Przez chwilęszperałam w szafkach.Wyłowiłam oblane czekoladą ciasteczka, choćmój żołądek po wołowinie i rzodkiewkach wydawał dziwne dzwięki.Musiałam przestawić misę z bambusem na szafkę, żeby zmieścićwszystko na stole.Dan jeszcze przez chwilę przyglądał się zdjęciu.- O czym myślałaś, kiedy ci robił to zdjęcie?To pytanie zaskoczyło mnie tak bardzo, że upuściłam drzewko.Misa,zrobiona z ciężkiego przezroczystego plastiku, nie ze szkła, nie stłukła sięw starciu z podłogą, ale roślina, woda i kolorowe szkiełka rozsypały poniej.- Cholera! - krzyknęłam ze złością.Dan natychmiast ruszył mi na pomoc, ale to rozdrażniło mnie jeszczebardziej.To było irracjonalne, nawet małostkowe, ale zamachałamrękami, żeby się nie zbliżał, i chwyciwszy ścierkę na do naczyń,schyliłam się, żeby wytrzeć wodę.- Elle, bambus przetrwa.To silna roślina.- Dostałam go w prezencie.- Zbierałam wodę, a on podnosiłposkręcane łodygi i kładł je na stole.-Wszystkie korzenie są połamane!Zebrał wszystkie szkiełka i włożył je z powrotem do misy.- Przeżyje.Fuknęłam tylko i podniosłam się, żeby wyżąć ścierkę.Musiałamodwrócić się do niego plecami, żeby nie ulec pokusie powiedzenia muczegoś niemiłego, czegoś, na co nie zasłużył, ale co i tak chciałampowiedzieć.Czy świadomość, że za chwilę zachowasz się jak prawdziwazołza, coś ułatwia? Czy sprawia, że takie zachowanie staje się bardziej uzasadnione? Raczej nie, chociażto możliwe, ale tak było z wieloma rzeczami w moim życiu.Niewydawało mi się, żebym mogła się powstrzymać.Brzęk szkiełek wrzucanych do misy rozdrażniał mnie jeszcze bardziej.Nie wytrzymałam i odwróciłam się, ;- Jak ją uszkodzisz, będzie przeciekać! Spojrzał na mnie zmrużonymioczami.- Nie uszkodzę.Omiotłam spojrzeniem szkiełka w misie, te w jego ręku i kilkasamotnych na podłodze.- Przegapiłeś trzy.- Gdzie? - Rozejrzał się.- Nie wiem, gdzie są.- Prawie na niego krzyknęłam, zdenerwowanado granic wytrzymałości.- Po prostu wiem, że w misie było dwieście osiemdziesiąt siedem, ateraz są tylko dwieście osiemdziesiąt cztery!Wpatrywał się we mnie bez słowa.Rumieniec oblał mi szyję ipoliczki.Odwróciłam się w stronę zlewu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •