[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Psia kość! Nie mógł pan poświecić - biadolił Jacek.- Rozdarłem nowiutką kurtkę ogwózdz!- Aha - odszepnąłem - poświecić tobie i jezdzcowi.Zwietny pomysł. - Sorry - mruknął.Pogoda znów się zmieniła.Czarne, ociężałe śniegiem chmury sunęły nisko, zda sięzaczepiając o wierzchołki drzew, którymi kołysał wschodni wiatr.Zrobiło się jeszczechłodniej.Zbutwiałe liście, zamienione teraz w tafelki lodu potrzaskiwały pod stopami.I taciemność wokół.Przysłowiowa.Choć oko wykol.- %7łeby tak poświecić - znów zaczął Jacek.- Jak rąbniesz głową w drzewo, to nie latarkę zobaczysz, a wszystkie gwiazdy -zachichotałem cichutko.- No dalej!Potykając się i ślizgając na zmarzłych liściach okrążyliśmy obszernym łukiem klasztormigocący światłem z okna ojca Leszka.Wreszcie poczułem pod nogami twardą ziemię.Byliśmy na drodze.%7łeby tylko nie przegapić ścieżki od Aęcza.Ba, ale jak jej nie ominąć w tej ciemności.Po odległości od klasztornego światła orientowałem się mniej więcej, gdzie jesteśmy.Naszczęście nadepnąłem na dość długi patyk.Podniosłem go i idąc prawą stroną drogiuderzałem lekko o pnie buków czy też grabów.Jeśli nie trafię na żadne drzewo na przestrzenikilku kroków, będzie to znak, że mijamy wylot ścieżki.O, teraz!.- Jacek! - szepnąłem.- Jest ścieżka.Skręcaj w prawo.Przeszliśmy ładny kawałek drogi wymacując jej bieg stopami.Jedno skrzyżowanie,drugie.Stanąłem.- A, to tu się zaczaimy! - ucieszył się Jacek.- Tu! Tylko cicho bądz, na litość boską.Stań po lewej stronie ścieżki, najlepiej zajakimś drzewem.- A czemu to mam chować się za pień? - oburzył się.Uśmiechnąłem się:- Przestraszone konie lubią wierzgać, a ja obiecałem panu Tomaszowi zwrócić cięcałym i zdrowym.A teraz cisza!Cyferki na podświetlonej tarczy zegarka zmieniały się powoli, zbyt wolno.Piętnaścieminut, pół godziny.Od strony, gdzie stał Jacek, zaczęło dobiegać cichutkie posapywanie.Niecierpliwił się chłopak!Oznajmiłem, że będziemy jeszcze tkwić w zasadzce piętnaście minut, gdy usłyszałemna ścieżce ciężkie kroki.Koń idący stępa! Ale nie od Aęcza, a od Kadyn.Brzęknęła uprząż.Niski podmuch wiatru przyniósł zapach końskiego potu.Przede mną na ścieżce zamajaczyłajaśniejsza plama.Skierowałem na nią latarkę.Nacisnąłem włącznik.I nic! Widocznie drąg Kukeszki musiał coś uszkodzić w delikatnym urządzeniu!- A niech to! - zakląłem i skoczyłem w kierunku jasnej plamy na ścieżce.Ale koń już się obracał w miejscu spięty ostrogami.Przez myśl mi przemknął sen zubiegłej nocy.To samo smagnięcie końskiego ogona po twarzy.Aoskot kopyt w kłusie i coraz dalszy śmiech.- Aadnie wypadliśmy - zamruczał Jacek, gramoląc się zza pnia.- Ostatecznie, to ty jesteś zwolennikiem nowoczesnej techniki, nie ja - zrezygnowanyprzysiadłem na zwalonym drzewie.- Masz, pobaw się - podałem wspólnikowi latarkę - możeciebie posłucha.Mam już dość wykręcania nóg w tych ciemnościach.Ale latarka i Jacka nie chciała posłuchać.Czekała nas wędrówka w ciemności i to nieza bardzo mogliśmy uzgodnić w którą stronę.Jacek chciał w lewo, ja w prawo.Jacektwierdził, że przyciąga mnie komisariat w Tolkmicku, ja, że ma zamiar gnać za tajemniczymjezdzcem do Aęcza.- A pańska busola śpi sobie smacznie w Rosynancie - zaśmiał się.Tego było za dużo! Poderwałem się z pnia:- Słuchaj, mądralo, busola busolą; latarka latarką.Od Kadyn odeszliśmy niedaleko,zgadza się?- Niby tak - bez przekonania zgodził się Jacek.- No to na  trzy, cztery krzyczymy teraz.Na przykład: hura!- A to po co? - zaciekawił się nie bez ironii.- Batura przybiegnie z pomocą?- Nie ironizuj, tylko krzycz!- Jestem gotów.- No to - trzy, cztery:- Hura!!!W stronie, w którą chciałem iść, odezwały się liczne szczekania.- Teraz wiesz, gdzie są Kadyny i dokąd mamy iść? - stwierdziłem z satysfakcją.- Fiuu! - gwizdnął pełen podziwu Jacek.- Ale sprytne.Pan sam to wymyślił?- Niestety nie - uśmiechnąłem się.- To poleski sposób.Opowiedział mi o nim znanyfotografik-przyrodnik Ryszard Czerwiński.Zapamiętaj go sobie.Psy mają o wiele czulszysłuch niż ludzie i zawsze tak reagują na podejrzane dzwięki dochodzące z lasu do ich uszu.- Mam nadzieję, że już nie zabłądzę w lesie.- Nie zabłądzisz? Ech, łodzianinie, łodzianinie. - A pan, panie Pawle, warszawiaku? Też się pan pogubił w tym lesie.I to wcale nie wjakiejś puszczy.%7łachnąłem się:- Psy szczekały w stronie, którą wskazywałem!- Zgoda, przepraszam - poczułem na dłoni palce Jacka.Uścisnęliśmy sobie dłonie wmilczącej męskiej sympatii.- No, ale skoro nie zawodzą nas najprostsze sposoby, to dawaj latarkę - uchwyciłem jąmocno.- Przecież zepsuta.- Mam zamiar postąpić w myśl starej i mądrej zasady:  Nic na siłę, tylko młotkiem.I walnąłem z całą mocą latarką w najbliższy pień.Zaświeciła!W pogodnym nastroju, buchając kłębami pary, jako że nuciliśmy  Pierwszy siwywłos na cześć siwka tajemniczego jezdzca, ruszyliśmy ścieżką w dół, w stronę drogi naKlasztorne Wzgórze.Nagle wydało mi się, że przed nami mignęło raz i drugi światło latarki.Zgasiłemswoją i nakazałem Jackowi ciszę.Ktoś wielkimi krokami i przyświecając sobie równie wielką latarką szedł w nasząstronę.Jeszcze chwila i.- Jak się masz, inteligencjo, co się włóczysz po nocy! - rozległ się tubalny głos ojcaLeszka.Jakim cudem wyczuł on nas ukrytych w ciemności? Powitaliśmy go serdecznie, choćz niejakim wstydem.- I co? - bardziej stwierdził niż zapytał franciszkanin.- Spotkaliście jezdzca, ale wamnawiał.- Skąd ojciec to wie? - zdumiał się Jacek.- Wystarczy umieć czytać - zaśmiał się ojciec - choć ścieżka to nie brewiarz, ale i zniej można wiele wyczytać.- poświecił.W przymarzającej ziemi ścieżki wyraznie znaczyły się ślady podków galopującegokonia.- Hm - odchrząknąłem z zażenowaniem.- Piątka z dedukcji, ojcze.Jeszcze jak namojciec powie, jakiej maści był koń tajemniczego jezdzca.- Jakiej? - ojciec Leszek wesoło zamachał latarką.- Siwej!- Ee, to nie sztuka - pokręciłem głową - wpadł ojcu pod reflektor!- Słowo sługi Bożego, że nie! - zakonnik walnął się pięścią w pierś aż zadudniło. - Więc w jaki sposób? - zdumiał się Jacek.- Też czasem nocą spaceruję.Zwłaszcza, gdy śpicie smacznie - uniósł palec w góręzakonnik.- A poza tym, dobrze jest czasem zajrzeć do Biblii, zwłaszcza do NowegoTestamentu!Zatrzymałem się:- Mówi ojciec:  do Nowego Testamentu.A chyba jedynym miejscem, gdzie wNowym Testamencie mowa o koniach, jest Objawienie świętego Jana, czyli Apokalipsa?Ojciec Leszek uśmiechnął się:- No, wspominają to szlachetne zwierzę i Dzieje Apostolskie, że zacytuję:  Kazał teżprzygotować konia dla Pawła [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •