[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Morawiec od razu uchwycił znanespojrzenie.Nie ruszając się spytał machinalnie, bez zdziwienia:- To ty?Burak uśmiechnął się.- Jednak znalezliśmy się.Była teraz dokoła ogromna cisza.Krople rosy wolno spadały z drzew.Gdzieśdaleko zapiały koguty.Więc naprawdę ranek? A wszystko poprzednie? - noc idąca zwiatrem - było snem?- Opuściłem cię - powiedział z żalem.Tamten wykonał ręką nieokreślony ruch.- O, nie! Przecież to ja zostałem.Umilkł i rozejrzał się po szałasie.- Siadaj - szepnął Morawiec.- Nie - odparł tamten - postoję, nie jestem zmęczony.Przymknął oczy.- Słyszysz?- Tak.- Koguty pieją.I po chwili:- To w naszej wsi.Pójdziemy tam, dobrze?- Dobrze.- Moja matka ucieszy się.Morawiec drgnął.Poczuł napływ krwi do serca.- Matka?I bezładnie, z rosnącym przejęciem zaczął mówić:- Wiesz, pamiętam jedno zdarzenie.Miałem wtedy siedemnaście lat.Nic nierobiłem.Zbyt wiele pragnąłem.Wszystkiego było za mało.Wszędzie za ciasno.Wałęsałem się po nocach.Noce rozszerzają świat.Mieszkałem z matką.Pracowałaprzez cały dzień.Miała wątłe zdrowie.Wyniszczała się robotą.A jeszcze w domu.Stosunki pomiędzy nami były coraz gorsze.Matka nie mogła się pogodzić z moimtrybem życia, a ja z jej milczącą naganą.Każde nasze spotkanie kończyło sięsprzeczką.Najbłahszy drobiazg stawał się pretekstem do kłótni.Całe swojeniezadowolenie wyładowywałem w domu.Wreszcie przestaliśmy prawie z sobąrozmawiać.Rozumiesz? Coraz dalej od siebie, tym bardziej obcy i wrodzy, iż w istocietak bliscy.Musiała bardzo cierpieć.Wiedziałem o tym.Tyle razy miała oczy czerwoneod płaczu.A jej plecy z dnia na dzień stawały się coraz bardziej przygarbione.Kiedyś,zaraz, to była wiosna, wczesna wiosna, marzec chyba, wieczór.Matka wróciła tegodnia wcześniej niż zwykle.Była bardzo blada, robiła wrażenie chorej.Poszła też zarazdo swojego pokoju, ja siedziałem obok, miałem dopiero za parę godzin wyjść.Pamiętam, tam u niej była cisza, przeszła jedna godzina, druga.Ogarnął mnieniepokój.Wydało mi się, że matce musiało się coś stać.Długo wahałem się, co zrobić.Wreszcie zdecydowałem się.Wszedłszy do pokoju, zobaczyłem ją na łóżku.Nie spałajednak.Już na progu to dostrzegłem.Leżała z szeroko otwartymi oczami, z dłońmipodwiniętymi pod głowę i wzrok jej obcy jakiś, bardzo daleki, jakby nieobecny od razuspoczął na mnie.Gdybym poszedł za pierwszym odruchem, cofnąłbym się.Alezostałem.Może właśnie trzeba było wyjść? Nigdy jeszcze nie widziałem w oczachmatki podobnego wyrazu.Przeraziła mnie ich cierpieniem przesycona zagasłość.Wpokoju szarzało.Opuszczoną roletą poruszał lekko wiatr, cień jej padał matce natwarz.I tylko te oczy widziałem, rozumiesz, oczy nieruchome, głęboko zapadłepomiędzy ruchliwymi smugami.Pamiętam, chciałem wtedy upaść przed nią nakolana, zapłakać, powiedzieć: mamo, kocham cię, zawsze kocham tak samo.Pragnąłem całować jej dłonie, poczuć na czole pocałunek, którym żegnała mnie wdzieciństwie, gdy zasypiałem.Ale spytałem tylko sucho, prawie ostrym tonem, czy nieczuje się zle.%7łebyś wiedział, jak straszliwie smutno na mnie spojrzała.Powiedziałacicho: po cóż udajesz troskliwość, przecież i tak cię nic nie obchodzę.Zacząłemwtedy krzyczeć.Mówiłem z pełną przytomnością obelżywe słowa, powtarzałem je zokrutnym zadowoleniem, pochylony naprzód, z zaciśniętymi pięściami.Musiałemokropnie wyglądać, bo matka zerwała się.Pomimo mroku widziałem, jak stała zpobladłą, zamarłą twarzą, z rozchylonymi ustami, drobna, bezradna, zasłoniła sobiepiersi dłońmi, jakby bała się, że ją zacznę bić.Więcej już jej nie widziałem.Rzuciłemtego wieczoru dom.Poszło! Ona wkrótce umarła.Nie byłem nawet na pogrzebie.Dopiero po paru latach dowiedziałem się.Zaległa cisza.Jeszcze raz zapiał kogut w głębi mroku.Morawiec podniósłgłowę.- A innym razem, to już było o wiele pózniej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]