[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Duża częśćżywności psuła się bezpowrotnie.Wywożono ją wieczorami do lasów izakopywano.%7łal było patrzeć na ciężarówki wypełnione zepsutym,deficytowym towarem.Klerycy pracujący przy rozładunku kontenerówotrzymywali zwykle jakieś podziękowanie".Najczęściej był to karton batonówlub czekolad.Dziekani - najważniejsi klerycy na poszczególnych rocznikach,wyznaczali takich tragarzy, niestety często po znajomości".Pamiętam, że kiedyś w czasie wakacji, podczas dyżuru pełnionego wseminarium, rozładowałem z kolegami kontener twixów.Jeden z przełożonych,który nadzorował rozładunek, miał tego dnia wyjątkowo dobry humor.Kazałpo wszystkim wziąć tyle, ile każdy z nas może udzwignąć.Kartony miały pook.trzydzieści kilogramów.Każdy z nas (było nas 6-ciu) zabrał po jednym.Ksiądz prefekt aby w pełni nas uszczęśliwić pożyczył nam wieczoremtelewizor, video i kilkanaście filmów.Zamontowaliśmy to wszystko w jednymz pomieszczeń.Każdy przyniósł swój zapas twixów i rozpoczął się maratonfilmowy, który trwał do świtu.Po zjedzeniu kilkudziesięciu batonów, zanimtrafiłem do swojego pokoju, miałem mdłości i zwymiotowałem wszystko wubikacji.Od nadmiaru luzu tej nocy wszystkim nam odbiło.Oprócz żywności w kontenerach z darami były całe sterty odzieży, częstozupełnie nowej, zapakowanej w oryginalne opakowania.Zdarzały się takżemagnetofony, kasety, zabawki, długopisy, a nawet krzesła i niewielkie szafki.Obok zużytych bubli można było spotkać rzeczy cenne i piękne np.zupełnienowe futra, płaszcze ze skóry, videa.W czasach wielkiego kryzysuzaopatrzenia i zamknięcia na zachód, kiedy posiadanie np.magnetowidunobilitowało do wyższej" sfery - obracanie się wokół tego całego bogactwaprzyprawiało niejednego o zawrót głowy i popychało do uszczuplenia tego roguobfitości.Kilku kleryków nakrytych na kradzieży w magazynie musiało obraćinną drogę życia.Powszechną była zazdrość gdy np.ktoś z rozładunku wycyganił" od przełożonego jakieś cenne cacko.Zazwyczaj nad rozładunkiemczuwał tzw.ksiądz dyrektor (mój pózniejszy proboszcz), który zajmował sięsprawami gospodarczymi i finansowymi w seminarium.Najbardziejoczekiwaną formą zaopatrzenia były tzw.zrzuty.Kiedy przyjechał większytransport odzieży i butów, a magazyny były nie opróżnione, całą zawartośćkontenerów wrzucano ,jak popadło" do sali gimnastycznej pod aulą.Czasamipoziom towaru sięgał wysokości człowieka.Do takiego eldorado" wchodzilinajpierw profesorowie, pózniej siostry zakonne, następnie klerycy a na końcuseminaryjne sprzątaczki.Każdy mógł wynieść tyle, ile tylko udzwignął, i takzwykle połowa zostawała na spalenie w kotłowni.Największym powodzeniemcieszyły się transporty ze Szwajcarii i Włoch.Trzeba było widzieć słynących zpobożności braci, którzy nawzajem wyrywali sobie co lepsze rzeczy.Niemalkażdy wychodził na chwiejących się nogach, obładowany po czubek głowy.Jasam nie pozostawałem w tyle.Cała najbliższa rodzina cieszyła się na takie zrzuty".Obdarowywałem nawet starych przyjaciół i byłe koleżanki.Normalnebyło, że przy zrzutach" i innych formach rozdawnictwa darów - każdy chciałzabrać najwięcej i najlepsze.Jednak takie niezdrowe współzawodnictwo niebudowało nas duchowo, a na pewno nie wychowywało do życia w ubóstwie.Kilka razy już wspomniałem o osobie ojca duchownego.W każdymseminarium powinno ich być co najmniej dwóch.Ojciec duchowny toniezwykle ważna osoba.To jak gdyby duchowny rektor całej uczelni.Przedewszystkim zaś powiernik, spowiednik, zaufany przewodnik duchowy, któremumożna zwierzyć się ze wszystkiego, pod tajemnicą równą niemal tajemnicyspowiedzi.Tak przynajmniej brzmiała oficjalna wersja.Nigdy niedoświadczyłem osobiście zdrady ze strony ojczaszka, ale podobno były takieprzypadki.Wszyscy natomiast wiedzieli o nadużyciach prorektora - byłego ojcaduchownego, a wielu doświadczyło tego na własnej skórze.Być może po to abyzrobić czystkę w przepełnionym seminarium - biskup Zaręba mianowałwicerektorem człowieka, który przez kilka lat spowiadał wszystkich kleryków iznał każdy zakamarek ich duszy, a przy tym posiadał fenomenalną pamięć.Niedługo po jego nominacji posypało się wiele głów.Te fakty znam jednakjedynie z opowiadań starszych kolegów.Ojcowie duchowni, których jazastałem w uczelni byli przez wszystkich bardzo lubiani.Grali z nami w piłkę,chodzili na basen.Szczerzy i otwarci, byli bardziej naszymi starszymi braćminiż ojcami.Ich duchowość była naturalna i niekłamana.W każdym seminarium sprawy związane z codziennym życiem i obowiązkamibyły w gestii samych kleryków
[ Pobierz całość w formacie PDF ]