[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Głosy słyszy stłumione, urywane, ale i tak doskonalerozumie sytuację, dysponując całym zasobem wiedzy i wspomnień rewolwerowca.Następna biała eksplozja i jest już w brudnym, ciemnym zaułku Nowego Orleanu, gdzieSolomon Benbow w całkowitym zamroczeniu obija się o ściany, potyka o progi, klnie igestykuluje.Ręka Hitchcomba, wielka, koścista, stara i sękata niczym korzeń, wyłania się zmroku, dzierżąc groteskowo maleńki dwustrzałowy pistolet szulerów i dziwek, zwany  Bulldog , celuje w Solomona, który obraca się, ukazując opuchłą twarz i oczy mętne,podkrążone, pozbawione świadomości niczym gały martwej ryby, a cała ta scena przypominaabsurdalną zabawę, grę, w jaką surowy zwykle, lecz teraz zdziecinniały dziadek mógłbybawić się z topornym, słabym na umyśle wnukiem.Pada strzał i ciało Benbowa osuwa sięciężko na ziemię, bezwładne, lecz wielkie i nieporęczne, niczym siennik wypchany łuskamikukurydzy.Ciało tak samo wyzbyte świadomości w ostatniej chwili życia, jak już potem, pośmierci.I znów następuje srebrzysty wybuch, a Barlow jest teraz ponownie w gabinecie Statforda,wciąż uwięziony w umyśle Hitchcomba, i patrzy, jak ta sama mordercza dłoń, pokrytawątrobowymi, starczymi plamami, wyciąga się po zapłatę, a następnie szklankę whisky ilemoniadę.A potem jest już na pustyni, w milczącej asyście dwóch znajomych skałek, gdzie skulonyna ziemi, wstrząsany drgawkami wymiotuje żółcią i krwią.Kolejna rozlana srebrzysta plama magnezji odsłania rozmazaną, niewyrazną sylwetkęJosha Statforda, jego brutalne ręce szarpiące konające ciało, szyderczy głos, bezczelnyszczeniacki śmiech podobny do serii szczeknięć.A następnie, choć zdawałoby się, że to koniec, że to musi być kres, pojawiają się Zack iFred, pochyleni, wsparci na szeroko rozstawionych nogach, pąsowi z upału i zdenerwowania.Unoszą ciało, którego martwe oczodoły rejestrują uważnie każdy ich ruch, zaś następniewstrząśnięty Barlow widzi w jakiejś przekoszonej, nienaturalnej perspektywie samego siebiezsiadającego z konia, zbliżającego się do trupa i zmęczonym, pustym głosem wydającegokomendy.Więc Clayton i Johnson upuszczają zwłoki, a Barlow przez chwilę widzi tylkoniebo i wyłaniającą się nagle niczym mały, wąski księżyc twarz Ribbsa.Zaś pózniej są jużtylko kamienie, płaskie, ciężkie płytki łupka, układane wokół ramion, boków i nóg, na klatcepiersiowej i brzuchu, a w końcu, niczym dziwaczne, niekształtne obole dla Charona, także naoczach.Zapada więc ciemność rozświetlona kolejnym białym rozbłyskiem.Barlow cofa się,zatacza, porywa ręce do twarzy, przerażony i wstrząśnięty.Mija dobra chwila, zanim zdajesobie sprawę, że znów jest w areszcie, że nie ściska już dłoni tamtego, tylko opiera się ościanę, żeby nie upaść, żeby nie stracić zmysłów i nie zemdleć jak histeryczna kobieta, aHitchcomb patrzy na niego z mieszaniną lekceważenia i drwiny.- Podoba się prawda, szeryfie? Wyzwoliła pana? Zadowolony z seansu?- Ty.- szepcze Joseph.- Ty.nie żyjesz! Jesteś tym trupem, którego Zack i Fred.jesteśtrupem! Starcem, którego znalezliśmy na pustyni, Boże! Prawie dwa lata temu! - A którego ty kazałeś pogrzebać - mówi Hitchcomb cicho.- To bardzo ważne tam, skądprzychodzę.Nawet nie wyobrażasz sobie, jak ważne.Pogrzeb.Przyzwoity pochówek.Grób.Niewielu z nas może się tym poszczycić.Niewielu pochowano jak ludzi, z odruchuprzyzwoitego serca.Nie wrzucono byle jak do dołu, żeby truchło się nie zaśmierdło.Niepozostawiono na pastwę padlinożerców i kaprysów pogody.Pochowano, Barlow.I to właśniezawdzięczam tobie.A nie lubię mieć długów.Nie życzę sobie żadnych nieodpłaconychdobrych uczynków.Nie chcę być od niczego zależny, nawet od naiwnej prostoty twychrozumianych po chrześcijańsku powinności.Nawet jeśli biorę pod uwagę, że nie wiedziałeś,kogo każesz pogrzebać.Ale znając cię, jestem pewien, że także teraz, gdy wiesz, jakiemułajdakowi wyświadczyłeś przysługę, uczyniłbyś to samo [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •