[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wzgórza, które pokonywali, stawały się stopniowo coraz bardziej stromei skaliste.Kiedy wczesnym popołudniem znalezli się w górach tuż poniżej prze-łęczy, Vanyel ogłosił postój.Stef obawiał się, że Van po rozbiciu obozu zabroniniecenia ognia  ale tak nie było.Znalezli malutką grotę, a resztę czasu do za-padnięcia ciemności spędzili na poszukiwaniach suchego drewna.Z prowiantem,w który zaopatrzyły ich kyree  składającym się z większej ilości zabitych kró-lików, niż Stefen kiedykolwiek widział za jednym razem  i przy ognisku, którerozpalił Van, mieli obóz niemal równie wygodny jak jaskinie kyree.Stef wolałby prawdziwe łóżko zamiast posłania z gałęzi sosen oraz ich wła-snych płaszczy, ale to było wszystko, czym dysponowali.Van uśmiechał się do niego zza ogniska; szkody, jakie poniosły jego ubraniai on sam, w bladym świetle ognia nie rzucały się tak bardzo w oczy. Wybacz prymitywne warunki, ashke, ale wolałbym nie zdradzać się z tym,że się zbliżamy.Każdy przejaw użycia magii byłby dla niego znakiem.Będę sięczuł znacznie lepiej, jeśli wyjdzie na jaw, że wciąż próbuje ustalić, gdzie jesteśmy.Stef oderwał kęs mięsa z króliczej nogi, otarł tłuszcz z kącików ust i pokiwałgłową. Nie ma sprawy, cieszę się, że nie polujesz na niego tak jak przedtem! Cieszęsię, że wreszcie zakończymy to.Potem będziemy mogli wrócić do domu i poprostu być sobą.Vanyel szybko zamrugał powiekami, a potem zdjął rękawicę i potarł oczy. Dym leci w moją stronę. Zakasłał, a potem powiedział łagodnie: Stef, znaczysz dla mnie więcej, niż jestem w stanie powiedzieć.Sprawiłeś, że je-stem tak szczęśliwy.bardziej szczęśliwy, niż myślałem, że kiedykolwiek będę.Nigdy nie zrobiłem dla ciebie tyle, ile bym chciał.I gdyby nie ty, to tam.Stef przeskoczył na jego stronę ogniska. Coś ci powiem  rzekł radośnie. Pozwolę, żebyś mi to wszystko wy-nagrodził.Odpowiada ci taki interes? Van uśmiechnął się i zamrugał. Da się zrobić.Trzeciego dnia drogi, po południu znalezli się w prawdziwych górach.Cho-ciaż słońce wciąż rozświetlało pokryte śniegiem otaczające ich szczyty, w dole,na szlaku panował ponury chłód.Stef drżał i pokrzepiał się nadzieją, że wkrótcezrobią postój.Wtem wyszli z kolejnego zakrętu szlaku i oto przed nimi rozciągała280 się Garbata Przełęcz.Długa, wąziutka dolina stanowiła tak równe wcięcie pomiędzy dwoma łań-cuchami gór, że sprawiała wrażenie, jak gdyby wykroiła ją nożem ręka jakiegośolbrzyma.Była zbyt równa.Stef przyjrzał się dokładniej zboczom po obu stronach przełęczy.Skały wy-glądały naturalnie aż do wysokości mniej więcej na dziesięciu ludzi powyżej dnaprzełęczy.Od tego miejsca w dół były tak gładkie i równe, jak gdyby ktoś jepościnał. To magia  wyszeptał Van. Musiał tak wyciąć każdą trudną do przejściaprzełęcz odtąd, aż do siebie na północy.Wielkie nieba.Pomyśl tylko, jakiej dotego trzeba mocy.Pomyśl, ile kosztowało zamaskowanie takiej mocy!Popatrzył w górę, ponad wycięte skały. Jeśli pójdziemy dnem przełęczy, znajdziemy się na drodze tego, co będzienadchodziło z przeciwnej strony.Stef popatrzył tam, gdzie spoglądał Vanyel, i zobaczył coś na kształt cieniut-kiej nitki ścieżki. Myślisz, że to pierwotne przejście przez przełęcz?Van skinął potakująco. Spójrz, widzisz, gdzie się łączy ze szlakiem, którym my idziemy? Aż dotego miejsca ciągnie się pierwotna ścieżka.Dalej ona pnie się w górę, a nowadroga przebiega na tym samym poziomie.Stef przyjrzał się dokładnie starej dróżce, a przynajmniej temu odcinkowi,który mógł dojrzeć. Tamtędy nie sposób przeprowadzić armię, w każdym razie nie szybko. Ale tutaj można. Van badał sytuację jeszcze przez chwilę. Pójdzmystarym szlakiem najdalej, jak tylko będzie to możliwe.Może będziemy musielizawrócić, ale wolałbym najpierw wypróbować tamto przejście.Tutaj czułbym sięza bardzo na widoku.Stef westchnął, widząc, jak rozwiewają się jego nadzieje na bliski postój. Zgoda, ale jeśli przyjdzie mi spędzić noc na półce skalnej, to nie odpowia-dam za mój nastrój jutrzejszego ranka.Van obrócił się gwałtownie i uścisnął go z takim żarem, że Stefenowi wydałosię, jakby usłyszał odgłos pękających żeber. Nie martwię się o twój humor, ashke  wyszeptał. Chodzi o ciebie.Niechcę, żeby ci się coś stało.Muszę wiedzieć, że jesteś bezpieczny.Jeśli będę towiedział, wypełnię wszystko, do czego zmusi mnie los.A potem, równie nagle, jak go uścisnął, wypuścił barda ze swych objęć. Ruszajmy w drogę póki jest jeszcze jasno  powiedział i zaczął iść po ska-łach do starej ścieżki.Yfandes trąciła nosem Stefena, a ten podążył za Vanyelemi za nią, zamykającą ich mały pochód.281 Od tego momentu Stef był nazbyt zajęty szukaniem dogodnych miejsc, gdziemógł stawiać stopy, żeby martwić się o cokolwiek innego.Zcieżka była nierów-na, oblodzona i zdradziecka, usiana odłamkami skał znaczącymi miejsca, gdziespadły kamienne lawiny [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •