[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. - Jest pan głodny? Mamy spaghetti - zaproponowała.- Z przyjemnością.Dziękuję.Uprzejmy ton i dobre maniery pozostawały w kontraście ze przenikliwym spojrzeniem.Dlaczego Sabin jej nieostrzegł?- Zajmę się kolacją, a wy sobie porozmawiajcie.Kiedy pan mnie chwycił, pogubiłam paprykę.- Ruszyła dodrzwi, lecz na progu przystanęła i zerknęła niespokojnie na gościa.- Panie Sullivan.Mężczyzni przechodzili właśnie do salonu.Sullivan obejrzał się.- Słucham.- Mój pies zawsze czeka pod domem, kiedy wychodzę.Dlaczego.- Głos jej się załamał.- Nic mu się nie stało.Przywiązałem go do sosny w lasku.Niełatwo było go zwabić.Sprytna bestia.Poczuła wielką ulgę.- Pójdę go odwiązać.Ale.nie skrzywdził go pan, prawda?- Skądże.Przywiązałem go jakieś sto metrów od skraju lasku, w lewo od ścieżki.Z bijącym sercem pobiegła we wskazanym kierunku i od razu znalazła Joego.Rozwścieczony pieszawarczał na widok pani.Podchodziła powoli, przemawiając łagodnym, kojącym głosem.Wreszcie uklękła irozwiązała sznur okalający szyję.Przez cały czas mówiła i głaskała zwierzę, aż przestał warczeć i po raz pierwszypolizał ją po twarzy! Wzruszyła się.- Wracamy do domu - oznajmiła, podnosząc się z ziemi.Pozbierała upuszczoną na schodach paprykę i zostawiła Joego na straży obejścia.Umyła ręce i zaczęłaprzygotowywać sos.Z salonu dobiegał szmer rozmowy.Teraz, kiedy poznała Sullivana, wiedziała, dlaczego Sabinmu ufał.Widząc obu przyjaciół razem, nagle na nowo poczuła podziw dla mężczyzny, którego pokochała.Po niecałej godzinie zaprosiła ich do stołu.Wielka czerwona kula słońca zachodziła na horyzoncie, dobitnie przy-pominając o upływającym czasie.Ile wspólnych chwil mieli jeszcze dla siebie z Sabinem? Kiedy mężczyzniodejdą?Aby odegnać ponure myśli, usiłowała nakłonić mężczyzn do towarzyskiej konwersacji.Zważywszy ich skry-tość i małomówność, Rachel porwała się na zadanie niemal niewykonalne.W końcu uderzyła we właściwy ton.- Sabin wspomniał, że jest pan żonaty.- Nie zwracajmy się do siebie tak oficjalnie, Rachel - zaproponował Sullivan, a jego twarz przybrała całkiem sympa-tyczny wyraz.- Moja żona to Jane - oświadczył z dumą, jak gdyby wszyscy powinni znać i podziwiać Jane.- Macie dzieci?- Blizniaki.Chłopcy.Sześciomiesięczni - odparł Sullivan, nie kryjąc dumy.Sabin, o dziwo, po raz drugi w ciągu godziny sprawiał wrażenie rozbawionego.- Czy to w twojej rodzinie przychodziły na świat bliznięta?- Nie, zresztą ani ze strony Jane.Najgorsze, że zaczęła rodzić dwa tygodnie przed terminem, w samym środkuśnieżycy.Drogi były nieprzejezdne, więc nie mogłem jej zawiezć do szpitala.Sam odebrałem poród.Możecie tosobie wyobrazić? W dodatku blizniaki! Cholera.Powiedziałem Jane, żeby nigdy więcej mi tego nie zrobiła, aleznasz przecież moją żonę.Sabin szczerze się roześmiał.Rachel patrzyła na to z przyjemnością.- Następnym razem urodzi trojaczki - orzekł.Sullivan zgromił go wzrokiem.- Nawet o tym nie myśl!Rachel podniosła do ust widelec z porcją spaghetti.- Chyba przyjście na świat blizniaków nie jest winą Jane ani śnieżycy.- Logiczne - przyznał Sullivan.- Ale tam, gdzie Jane wchodzi drzwiami, logika ucieka oknem.- Jak się poznaliście?- Porwałem ją - oświadczył prosto z mostu i na tym zakończył opowieść o początku znajomości z żoną.Rachel zrobiła zdumiona minę.- A jak się teraz wyrwałeś spod jej skrzydeł? - spytał Sabin, za co znów został skarcony przez przyjacielawzrokiem.- Nie było łatwo, ale nie mogła zostawić dzieci.- Sul-livan rozparł się w krześle, a w złotych oczach błysnęłyfiglarne ogniki.- Musisz wrócić ze mną i wytłumaczyć się przed Jane.- Zgoda.Chcę się przekonać na własne oczy, czy do twarzy ci z berbeciami.- Już raczkują.Musisz uważać, gdzie stawiasz nogę - powiedział z radością dumny ojciec.- Nazywają sięDane i Daniel, ale zabij mnie, a nie odróżnię, który jest który.Jane mówi, że sami zdecydują, kiedy podrosną.Jak na komendę, popatrzyli na siebie, zgodnym gestem odłożyli widelce i wybuchnęli śmiechem.Pocierając grubym palcem zmarszczone czoło, Charles czytał raport na temat Rachel.Zdaniem obu agentów,Lowella i Ellisa, Rachel Jones była atrakcyjną, lecz poza tym całkiem zwyczajną kobietą.Problem polegał na tym,że informacje zawarte w raporcie ukazywały Rachel Jones w innym świetle.Wykształcona, wszechstronnieutalentowana, ale poza tym - nieustraszona reporterka, traktująca dziennikarstwo jako swoją pasję i powołanie.To znaczyło: bardziej spostrzegawcza niż przeciętny człowiek, a poza tym znająca życie od podszewki.Raportwspominał o jej sukcesach reporterskich.Jej mąż zginął od wybuchu bomby przeznaczonej dla niej, kiedyrozpracowywała powiązania poważnego polityka z handlarzami narkotyków [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •