[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wieczorem zaproponowała Kostusia chłopu, by ich odwiózł do Janopoła.Zgodził się zaopłatą trzech rubli.Dziewczyna porachowała swe zasoby.Potrącając ową \ądaną cenę podwody, zostanie jej tylko niespełna trzy ruble.Przystała jednak, spojrzawszy na staruszkęwycieńczoną, na wychudłego Sewera.Jazda nie okazała się ani wygodną, ani pośpieszną.Czworgu za ciasno było na wozie;konik, zu\yty pracą, wlókł się noga za nogą, właściciel poił go w ka\dej napotkanej studni ipasł przy cudzych owsianych kopach przydro\nych.W ten sposób trzeciego dnia dotarli do Janopoła.Miasteczko okazało się nędzne i ubogie.W karczmie, gdzie ich chłop zostawił, wiatr i skwar wchodziły wszystkimi oknami bez szyb,słońce i księ\yc zaglądały przez strzechę.Pozostali tam dni parę, orientując się w poło\eniu.Mamka przele\ała dobę, stękając.Kostusia szukała roboty i tańszego schronienia.Trudno było o jedno i drugie.Odwiedziładwóch czy trzech urzędników, wegetujących w miasteczku, była u doktora i aptekarza.Chciała szyć lub haftować, ale ją zbywano pogardliwym ruszeniem ramion i tylko doktorowanie zamknęła jej drzwi przed nosem, ale zaproponowała pomoc słu\ącej w praniu, jako wielkąłaskę.Co dzień, gdy po całodziennym bezowocnym szukaniu dziewczyna wracała do karczmy,smutniejsza była i znękana.Mamka wprawdzie sama sobie dawała radę, bo za strawę i noclegusługiwała śydom, ale Sewer biedny siedział na przyzbie, głodny, znędzniały.Uzuchwaleni jego obojętnością, śydziaki zaczęli się zeń naigrawać, biorąc za ceł swawolii drwin.Kostusia zabierała go stamtąd, ukrywała w klitce pełnej przeró\nych gratów, gdzieim pozwalano nocować, karmiła, pieściła, strzegła.Ale nazajutrz zostawić go musiała samegona dzień cały, na śmiech i \arty gawiedzi.Kasa jej ulatniała się w oczach.Gdy po tygodniu przerachowała swe fundusze, znalazłatylko parę złotych.Zgarnęła je, ukryła na piersi, pomyślała chwilę i spojrzeniem smutnympo\egnawszy Sewera, wyszła.Pójdzie do prania tedy.Na progu karczmy zastąpił jej drogę barczysty mieszczanin i pozdrowił uprzejmie. śyd mówił, \e wam roboty trzeba?  zagadnął. Trzeba  odparła, radośnie ku niemu spoglądając. Len mi pora zdjąć i posłać.Chcecie, to chodzcie. Nie wiem, czy potrafię  rzekła nieśmiało. Ręce macie cienkie  zauwa\ył, przyglądając się jej uwa\nie. Nietutejsi jesteście? Nie. I nie sami? Nie. No to nie przebierajcie w robocie.Słu\by wam nikt nie da. Dziękuję wam i za to  szepnęła pokornie. No, to chodzcie, kiedy zgoda.Poszła za mieszczaninem a\ na jego pole za miastem.Pokazał jej zagony lnu i zaczęła gorwać pracowicie.Przyglądał się jej, le\ąc na miedzy. Baba mi zmarła w same \niwa  opowiadał. Samem został z tylą roboty.Koszt,kłopot i strata.Układajcie garście gładko i równo.Dobrze robicie.A jak na was wołają?Zawahała się z odpowiedzią.Zale\ne i podrzędne było jej dotychczasowe stanowisko, alewyrobnicą płatną pierwszy raz została i gorzko jej było mimo woli na tę myśl. Kostusia mnie wołają  odparła wreszcie z cicha. Dziewczyna?  badał dalej.Skinęła głową. Macie małe ręce, ale dobrze robicie  zaczął po chwili znowu.To dziw, \e was dotądchłopcy nie wzięli.Ile wam lat? Osiemnaście. Sama siła i uroda.A ojcowie wasi gdzie? Ju\ w grobie. A bracia was czemu nie trzymali?  Bo i braci nie mam, ani niczego na świecie. Tote\ dlatego was chłopcy ominęli.Uroda bez dostatku, to jak siekiera bez stali.A tengłupi, co za sobą wodzicie, to wam kto? Swój? Swój  z cicha potwierdziła. Zawadą on wam.śebyście sami byli, znalezlibyście zaraz słu\bę, bo dobrze robicie. Jak sądzono, tak będzie  szepnęła smutno.Schylona nad zagonem, pracowała prędko i sumiennie.Mieszczanin, zamiast czym siętak\e zająć, dozorował jej niby, ciągle gawędząc.Cieszył go postęp roboty.Na obiad zaprowadził ją do swojej zagrody.Dostatnia była, obszerna, ale pusta.Szczęśliwa myśl jej przyszła, gdy oglądała domostwo i podwórze. Moglibyście mi komorę odnająć  zaproponowała nieśmiało. Zapłaciłabym wam iza schronienie i za drwa. śebyście w dodatku zwarzyli mi obiad, uprali mi szmaty i upiekli chleb, to bym sięmo\e namyślił. Ile zdołam, to zrobię. Pomyślę.Po obiedzie wróciła do pracy i podniecona dobrą nadzieją, robiła za trzech a\ do zmroku.Sam jej wreszcie przestać kazał i znowu do chaty zaprowadził.Tam zapłacił jej srebrnączterdziestogroszówkę i do wieczerzy zaprosił. Dziękuję.Wracać mi pora  rzekła. Mo\eście ju\ pomyśleli o tej komorze? Ta pomyśleć to łatwo.Jeśli mi się wieprzem zajmiecie i podoicie krowy w dodatku, tozgoda  odparł łaskawie. A co ka\ecie zapłacić? Pół rubla na miesiąc. Zamyślona, odeszła.Warunki były cię\kie, ale dawały dach spokojny, gdzie Sewerowinikt dokuczać nie będzie.O nią mniejsza.I do takiej pracy się nało\y.Nie było zresztą czasu i sposobu do namysłu.Pod karczmą biedny idiota siedział jakzwykle.Odzienie miał podarte i błotem okryte, we włosach liście i śmiecie.Zapewne go takurządzili malcy swawolni.Bezmierna \ałość objęła Kostusię na ten widok, zapłakałakrwawymi łzami i ukryła go do klitki. Mój ty biedaku  szeptała przez łzy, oczyszczając go z tych wstrętnych śladówponiewierki.I na tom ja cię z więzienia wydobyła.Na taką swobodę, na takie \ycie.Takie tomoje kochanie! I jeszcze teraz się waham, gdy o twój spokój chodzi!Zupełnie zdecydowana, zabrała swe rupiecie, zawołała mamkę, wzięła za rękę Sewera iposzli. Kostuśka  perswadowała stara:  trzeba się było wywiedzieć, co to za człowiek.Okpiwacz mo\e i krzywdziciel. Oj, matko!  odparła gorzko. Czy wy się te\ jeszcze ludzi boicie? Mnie się widzi,\e ju\ nikt gorszy nie będzie od tych, coś my porzucili za sobą.Co ju\ nam wziąć mo\na iczym skrzywdzić?Nazajutrz Kostusia roztasowała się ze swą gromadką w wynajętej komorze i obie zestaruszką dokończyły roboty około lnu gospodarza.Było im lepiej tutaj, z dala odmiasteczkowego rynku i wstrętnej ciekawości \ydowskiej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •