[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Skąd to się tu wzięło? - zapytał na głos.- Z południa - odpowiedział Kar Odacen.Aódz w dalszym ciągu zbliżała się do brzegu i wpewnym momencie, gdy została uniesiona wysoko nagrzbiecie fali, Cormac zauważył, że na pokładzie leżyczłowiek.- Idz - rozkazał Kar Odacen, kiedy łódka znalazła sięniedaleko nich.- Przyciągnij ją tutaj.Cormac rzucił mistykowi gniewne spojrzenie, alezanurzył się pomiędzy fale.Zimno momentalnieogarnęło wszystkie jego członki.Czuł, że w ciągu kilkusekund nogi zupełnie mu zdrętwiały.Zanurzył się popas, czując jak lodowata woda z każdą chwilą czyni gocoraz słabszym.Gdy łódka podpłynęła w jego stronę, chwycił zawypaczone deski nadburcia i zawróciwszy ją, zacząłholować w stronę brzegu.W pewnej chwili usłyszał, jakznajdujący się na pokładzie mężczyzna jęknął.- Kimkolwiek jesteś - wysyczał przez zaciśnięte zęby.- Lepiej, żebyś był wart tego wszystkiego.Cormac holował łódz w stronę nabrzeża, a gdywreszcie tam dotarł, z trudem wyciągnął ją na szarypiach.Miał wrażenie, że zaraz zamarznie, ale naszczęście w międzyczasie Kar Odacen rozpalił na plażyognisko.Czyżby był w wodzie aż tak długo?Kar Odacen zbliżył się do łodzi, wykrzywiając twarzw groteskowym uśmiechu zainteresowania.Cormacrównież obrócił się w stronę mężczyznyspoczywającego na pokładzie, podczas gdy tenprzewrócił się na plecy i otworzył oczy.Zwróciła się ku nim wymizerowana twarz otoczonakruczoczarnymi włosami, rozsypanymi w nieładzie iopadającymi aż na ramiona.Mimo że mężczyzna byłnieogolony, a także z pewnością niedożywiony, byłrównież uderzająco przystojny.Na dnie łodzi leżałmiecz w pochwie.Mężczyzna spróbował chwycić zabroń chwilę po tym, jak otworzył oczy.Cormac wyciągnął dłoń i wyrwał osłabionemumężczyznie broń z ręki.Wysunął miecz z pochwy iwycelował czubek ostrza prosto w gardło rozbitka.- Uważaj - ostrzegł go.- Umrzeć od ciosu własnegomiecza to bardzo zła śmierć.Trzymając przed sobą wyciągnięty miecz, Cormacpodziwiał lśniące ostrze, doskonałe wyważenie, a takżewagę idealnie dopasowaną do siły i zasięgu broni.Byłato w rzeczy samej niesamowita broń i Cormac odczułnagle niepohamowaną chęć opuszczenia ostrza.- Kim jesteś? - zażądał wyjaśnień.Mężczyzna oblizał wargi i spróbował odpowiedzieć,ale jego usta były suche i spierzchnięte od niezliczonychdni spędzonych na morzu.Zdołał z siebie wydać tylkokilka chrapliwych, niewyartykułowanych dzwięków.Kar Odacen podał mu bukłak z wodą.Mężczyznazaczął pić chciwie, połykając wodę łapczywymi łykami.Wreszcie opuścił bukłak i wyszeptał:- Zwą mnie Gerreon.Kar Odacen potrząsnął głową.- Nie, to było imię, które nosiłeś w poprzednim życiu.Powinieneś teraz mieć nowe imię, to, które wieki temunadali ci bogowie północy.- Wyjaw mi je.- błagalnie wychrypiał Gerreon.- Od tej pory będziesz się zwał Azazel.Rozdział 16Być królemMimo że oddziały pod wodzą turyngiańskiego królaznajdowały się w odległości około kilometra od obozuUnberogenów, ci wyraznie słyszeli już okrzyki bojowewydawane przez nadciągających wrogów.Sigmarpoczuł nagle na barkach ciężar swoich dwudziestusześciu lat, złorzecząc w duchu na myśl o tym, żeprzyjdzie mu się dzisiaj zmierzyć na polu bitwy nie zzielonoskórymi, ale z ludzkim plemieniem.Słońce świeciło jasno, a powietrze było mrozne iorzezwiające.Na szczytach rozciągających się napółnocy gór bielały wciąż resztki śniegu, a z zachoduuderzały jeszcze momentami podmuchy lodowategowiatru.Na dzikich terenach kraju Turyngianstacjonowało niemal dwanaście tysięcy unberogeńskichżołnierzy, gotowych do stawienia czoła wojownikomkróla Otwina, o ciałach pokrytym malunkami.Potępieńcze jęki berserkerów rozlegały się po lesiejuż od świtu, a Unberogenowie co chwila kreślili wpowietrzu znak rogów, aby odpędzić od siebie złeduchy, o których powiadano, że gromadzą się w lasach idoprowadzają ludzi do szaleństwa.Setki mężczyzn skupiło się wokół ognisk, głośno sięprzekomarzając i ostrząc dawno już naostrzone klingilub wznosząc modlitwy do Ulryka, aby zesłał im siły iodwagę do dobrej walki.W powietrzu unosił się zapachgotującego się mięsa i owsianki.Większośćwojowników jednakowoż posilała się umiarkowanie,wiedząc, że nie jest dobrze wyruszać do walki, mającpełen pęcherz i jelita.Wojownicy z oddziału Białych Wilków doglądaliswych wierzchowców.Szczotkowali je i splatali imogony przy użyciu sznurków, przygotowując zwierzętado planowanej szarży.Rumaki nie miały jeszczepancerzy na sobie, ponieważ musiały zachować pełnięsił na nadchodzącą bitwę, a obciążanie ich grzbietówzbyt wcześnie, niepotrzebnie by je tylko zmęczyło.%7łołnierze również przygotowywali się do walki.Dowódcy każdego z oddziałów skrzykiwali swoichludzi i zagaszali ogniska, zasypując je garściami ziemi.To, co przed chwilą wydawało się chaotyczną ludzkązbieraniną, momentalnie przerodziło się wzdyscyplinowane szeregi żołnierzy.Serce Sigmarapęczniało z dumy na ten widok.Usłyszał dobiegający z tyłu odgłos kroków i odwróciłsię.W jego stronę szli Wolfgart, Pendrag i Alfgeir.Każdyz nich był już przygotowany do bitwy, a Pendrag niósłszkarłatny sztandar Sigmara.Twarz Marszałka Reikubyła ponura i nawet Wolfgart zdawał się przygnębionyna myśl o walce, którą mieli stoczyć.- Zapowiada się dobry dzień do walki - rzucił cierpkoWolfgart.- Kruki już się gromadzą w powietrzu.Sigmar ze smutkiem pokiwał głową, ponieważzdawał sobie sprawę, że wynik bitwy jest z góryprzesądzony.Ledwie sześć tysięcy wojowników miałoprzeciwstawić się potężnej armii Sigmara, która jak dotej pory nigdy nie doznała porażki.- Nie ma nic dobrego w tym dniu - stwierdził Sigmar.- Umrze dziś wielu ludzi i po co?- Dla honoru - odpowiedział Alfgeir.- Honoru? - powtórzył Sigmar, potrząsając głową.- Agdzie jest w tym honor? Liczebność naszej armiiprzynajmniej dwukrotnie przewyższa liczbęwojowników, którą Otwin mógł wystawić przeciwkonam.Nie może wygrać i musi zdawać sobie z tegosprawę.- Tu nie chodzi o wygraną, Sigmarze - odezwał sięPendrag.- A więc o co chodzi?- Zastanów się nad tym.Gdyby nasz kraj zostałnajechany, czy nie walczylibyśmy o niego? - zapytałPendrag.- Nieważne, jak wielu byłoby wrogów,chwycilibyśmy za broń, żeby chronić naszą ojczyznę.- Ale przecież my nie jesteśmy najezdzcami -zaprotestował Sigmar.- Zrobiłem wszystko, co w mojejmocy, aby uniknąć tej wojny.Zaproponowałem królowiOtwinowi Przysięgę Miecza i szansę dołączenia do nas,ale on odprawiał każdego emisariusza, jakiego do niegoposłałem.Alfgeir wzruszył ramionami, zacieśniając paskiprzytrzymujące napierśnik.- Otwin jest sprytny.Wie, że nie może z namiwygrać, ale wie również, że nie pozostałby długokrólem, gdyby nie zdecydował się stawić nam czoła.Gdy zostanie pokonany, przyjdzie do nas szukającugody, a przy tym zachowa honor.- Tysiące ludzi zginie, aby mógł zachować swójhonor - powiedział Sigmar.- To szaleństwo.- Pewnie masz rację - zgodził się Alfgeir.- Ale nic nato nie poradzę, że go za to podziwiam.Wolfgart wyciągnął swój wielki miecz z umocowanejna ramionach pochwy.- Ach, miejmy to już za sobą i wracajmy do domu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]