[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z nikim nie rozmawiałem, przyglądałem się tylko, jak mieszkańcy coraz skrzętniej starają się ukryć swój dobytek, wszystko, co żołnierzom mogło wydać się wartościowe.Pierwszego dnia na widok mężczyzn w mundurach kobiety pośpiesznie zdejmowały srebrne bransolety i łańcuszki.Ich mężowie i bracia upychali banknoty głębiej w kieszeniach, chowając je pod warstwą monet.Po trzech dniach uroczystych przemarszów mężczyźni, którzy nie zgłosili się na ochotnika do wyzwoleńczej armii Josepha, przemykali lękliwie ulicami, pilnując, żeby ich dzieci się nie rozbiegały.Jeśli chodzi o kobiety, widywałem jedynie starsze wiekiem albo zupełne babinki, inne w ogóle się nie pokazywały.Żołnierze zajechali do miasteczka ciężarówkami załadowanymi bronią, ale bez prowiantu, i w ciągu siedemdziesięciu dwóch godzin pochłonęli połowę wszystkich tutejszych zapasów żywności.Gdy trzeciego dnia pewien mężczyzna odważył się zaprotestować, kiedy dwóchprzybyłych poprzedniego wieczoru żołnierzy chciało zabrać mu ostatnie dwa pozostałe przy życiu kurczaki, ci zarżnęli je na jego oczach, a chałupę puścili z dymem.Byłem na dziedzińcu, kiedy wieść o tym zdarzeniu dotarła do Josepha.Kazał przyprowadzić obu winowajców; kilka minut później stawili się przed jego obliczem, obaj z przetrąconymi ramionami.Nie sądzę, żeby Joseph chciałwymierzać im dodatkową karę; byli po prostu – zresztą jak cały trzon jego armii – biednymi, niepiśmiennymi chłopcami, których z racji odbytego tygodniowego przeszkolenia i uniformu określano mianem żołnierzy.Kiedy Joseph się zastanawiał, co z nimi zrobić, stojący na galerii Isaak krzyknął:– Jak możemy mienić się armią ludową, skoro lud się nas boi?Podniosłem głowę i na niego spojrzałem.Każdego dnia widywałem go przelotnie to tu, to tam, lecz jak dotąd z powodzeniem opierałem się pokusie, żeby się do niego zbliżyć.Mijaliśmy się codziennie po kilka razy i jedyne, co rzucało mi się w oczy, to jego chód i postawa: kroczył sztywno, jakby połknął kij.Dziwiłem się, że tak łatwo wczuł się w nową rolę.Zszedł na dziedziniec, a wraz z nim dwóch młodzieńców, którzy chodzili za nim krok w krok.– Musimy świecić przykładem – oświadczył.– Inaczej lud straci do nas zaufanie.Który z was podłożył ogień?Nieszczęśni chłopcy spojrzeli po sobie.Miałem nadzieję, że żaden się nie przyzna, modliłem się wręcz, żeby dla własnego dobra tego nie robili.Lecz w końcu wyższy, prawdopodobnie starszy, wysunął się o krok do przodu.Isaak wyjął pistolet i strzelił mu prosto w głowę, a po chwili, kiedy dobrze przyjrzał się swemu dziełu, w ten sam sposób rozprawił się z jego wspólnikiem.Zrozumiałem wtedy, jak bardzo zmieniła Isaaka przemoc, z którą się stykał.Starał się za wszelką cenę dowieść, że życie ludzkie to błahostka.Odwrócił się, żebym mógł zobaczyć w jego ręku pistolet; ten sam, który nosił ze sobą w stolicy.Co najmniej dwa razy rozważał jego użycie: podczas akcji w slumsach, gdybyśmy wpadli w ręce żołnierzy, i w domu Josepha, po tym, jak mnie pobił.Kiedy zobaczyłem, jak parę kroków ode mnie przez prawą nogę zastrzelonego chłopca przebiega przedśmiertny skurcz, poczułem przypływ wdzięczności.Isaak kazał wystawić ciała na ulicę, żeby, jak to ujął, , mieszkańcy wiedzieli, że jesteśmy tu po to, żeby ich bronić”.Nie przypuszczałem, że w ludzkiej głowie mieści się tyle krwi.Przez resztę popołudnia przyglądałem się ogromnej kałuży wysychającej na słońcu i raz po raz powtarzałem sobie, że to nie ja jestem winny tej śmierci.*Wieczorem na dziedzińcu hotelu Life Joseph urządził przyjęcie.Wcześniej hojnie wynagrodziłmieszkańców miasteczka.Wezwał do hotelu każdego, kto oddał swoje mienie na rzecz ruchu wyzwoleńczego, i płacił żywą gotówką za poniesione straty.Siedział na środku dziedzińca w obitym pluszem fotelu, pewnie jedynym takim meblu w całym miasteczku, a czekający na rekompensatę stali w długiej kolejce z wyciągniętymi rękami.Otrzymawszy pieniądze, kłaniali się w pas.Właściciel zarżniętych kurczaków i spalonego domostwa otrzymał kwotę dwukrotnie większą od poniesionych strat.Zeszła się pewnie połowa mieszkańców.Jednym udało się dostać na dziedziniec, pozostali błagali, żeby ich tam wpuszczono.Mniej więcej co pół godziny tłum skandował: „Mabira, Mabira”, tak jak przed trzema dniami na nasze powitanie.Spodziewałem się publicznego wystąpienia Josepha,lecz po spłaceniu ostatniego poszkodowanego zaszył się gdzieś w kącie w towarzystwie ochroniarzy i pułkowników i przesiedział tam do przyjęcia [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •