[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Do diabła, Amando! Uśmiechnęła się do niego w milczeniu.RLT - Tak.- Czy jeszcze ktoś wie?Odpowiedziała spokojnym, opanowanym głosem: - Najwyrazniej nie.A ona mówi mi o tym dopie-ro teraz, żeby  jej sekret nie umarł wraz z nią", tak chyba się wyraziła.- Trudno żyć przez dwadzieścia pięć lat, nosząc w sobie tak wielkie kłamstwo.Prychnęła i uniosła brwi.- Mark nie wie.- Teraz mówiła raczej do siebie niż do niego.- Mark?- Mój ojczym.Nie wierzę, że mogła mu nie powiedzieć.- Więc on też nie jest twoim ojcem?- Oczywiście, że nie! Mówiłam ci, że miałam chyba osiem lat, kiedy się zeszli.Wiedziała, że robi wrażenie poirytowanej, co było niesprawiedliwe, bo rozmawiali o jej rodzinietylko raz, poprzedniego wieczoru, trudno więc oczekiwać, żeby następnego ranka potrafił wyrysować jejdrzewo genealogiczne.Jednak nie mogła nic poradzić na swój oschły ton.- Przepraszam.Starała się pamiętać, że lubi tego faceta, że naprawdę go lubi.To nie miało żadnego związku z nim.- Nie, to ja przepraszam.skąd miałbyś wiedzieć?Ed był lekko przerażony, zastanawiał się, co mógłby zrobić.Amanda nadal się nie poruszyła, pozapierwszym nieśmiałym uśmiechem nawet na niego nie spojrzała.Rozumiał wagę tej informacji, ale nie byłodpowiednio przygotowany, żeby się nią zająć.Bez względu na to, co do niej czuł - a rozważał to, płacącza mleko i pieczywo w narożnym sklepiku, i dla niego samego okazało się to rewelacją - prawie jej nieznał.Nie wiedział, czego chciała.- A czy pisze w tym liście, kto jest twoim ojcem?- Nie, pisze, że nie muszę tego wiedzieć.Najwyrazniej jestem owocem jakiegoś ponurego roman-siku, który miała jako żona taty, to znaczy Donalda.Sprawa nie zasługuje na to, żebym o niej wiedziała.Ed pomyślał, że mógłby się z tym zgodzić, ale nie chciał tego głośno mówić.Jak brzmiał ten afo-ryzm, który widział na magnesach na lodówki, na podkładkach do myszek czy jeszcze gdzieś indziej? Każdy może być ojcem, ale jedynie ktoś wyjątkowy może zostać tatą".Czyż nie o.to chodziło?Amanda nagłym ruchem wstała z łóżka.Zaczęła się ubierać, tym razem w swoje rzeczy, nie te po-życzone od jego współlokatorki.- Dobrze się czujesz?- Oczywiście, że nie.- W jej głosie pojawił się nowy ton, którego wcześniej nie słyszał.- Właśnieprzeczytałam w tym liście, że moja mama, moja cholernie idealna nieżyjąca mama, okłamywała mnieprzez całe moje cholerne życie.Gwałtownie wciągnęła sylwestrową suknię przez głowę, jej nowy głos był przytłumiony.RLT - Nie mogę w to uwierzyć! Nie mogę, cholera, w to uwierzyć! Przez te wszystkie miesiące czułamsię winna, że nie przyjeżdżam się z nią zobaczyć, miałam okropne wyrzuty sumienia, że nie ma mnie przyniej, kiedy są wszyscy inni.Nosiłam przy sobie ten list jak talizman, ciągle czekając na odpowiedni mo-ment, na odpowiedni nastrój, żeby go otworzyć i przeczytać.A teraz, kiedy to zrobiłam, okazało się.-Amanda krzyczała.- Chcę do niej zadzwonić i po prostu na nią nawrzeszczeć.Autentycznie.Jak ona śmie?Tchórz? Tchórz to nie to słowo.To przecież moje życie, chodzi o moje życie.A ja żyłam, nie znając pod-stawowych, fundamentalnych faktów dotyczących mojej osoby.Na przykład kto jest moim ojcem.I nadaltego nie wiem, po prostu nie wiem.I nigdy się nie dowiem, bo ten cholerny sekret pogrzebany razem z niągnije na jakimś idiotycznym, przeklętym polu! Wyobrażasz sobie?Najwyrazniej Ed sobie nie wyobrażał.Nie tak miał przebiegać dzisiejszy poranek.Wkładającpłaszcz, Amanda przypominała wirującego derwisza.Zdawało mu się, że może się nakręcić jeszcze tylkotroszkę, zanim będzie musiała zacząć się obracać bez żadnej kontroli i zostać zredukowana niemal do zera.Zamierzał czekać całkiem spokojnie i nieruchomo, póki to się nie stanie, i dopiero wtedy, być może, wziąćją w objęcia.Jeśli będzie mu wolno.Amanda położyła dłoń na klamce.- Muszę iść.- Dokąd?- Nie wiem.Do domu, do pracy.- Dziś sobota.- Po prostu iść.Pojechać do Marka.nie wiem.Odwróciła się i spojrzała na niego.Stał na środku pokoju w majtkach i trykotowej koszulce z wy-straszoną miną.Nawet jego nieuczesane włosy w stylu Tintina wydawały się zszokowane.Amanda przy-pomniała sobie, gdzie jest.- Nie tego się spodziewałeś.Przesunął się w jej stronę bardzo powoli, delikatnie.- Uważam, że jeszcze nie powinnaś wychodzić.Przynajmniej dopóki się trochę nie uspokoisz.-Wyciągnął rękę.- Pewno wystraszyłam cię śmiertelnie? Uśmiechnął się ze smutkiem.- Troszkę.- Bardziej niż przeciętna towarzyszka jednej nocy? - Patrzyła przygaszona w podłogę.Zrobił w jej stronę dwa kroki i nieśmiało położył rękę na jej ramieniu.- Dwóch nocy.Ponieważ nie odepchnęła jego ręki, stanął przed nią i podniósł drugą rękę, którą chciał położyć najej drugim ramieniu.- Nie ma tu mowy o żadnej przeciętności.- Ujął ją ręką pod brodę i podniósł tak, by spojrzała mu woczy.- Nie chcę, żebyś wychodziła, zanim pomyślisz.Nie musimy rozmawiać.RLT Przez chwilę zdawało mu się, że ją pokonał.Pozwoliła się wziąć w objęcia, przez dłuższy czas stałtak, trzymając ją w ramionach.Czuł bicie jej serca.Zwolniło i znowu zaczęło bić normalnie.Jej oddechstał się mniej urywany.Zdawało mu się, że może się rozpłakać [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •