[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pa-miętam naszą pierwszą poważną sprawę, w której wuj,by złapać pedofila, wystawił mnie na wabia, i pamiętam,jak się spóznił, ponieważ pomylił dworce.Asystowałemi współpracowałem przy wielu większych i mniejszychdochodzeniach i włożyłem w nie kupę wysiłku, który,zainwestowany gdzie indziej, mógłby mi przynieść pie-niądze, zaszczyty, sławę, a może nawet maturę.Dlategoza każdym razem, kiedy ktoś szargał dobre imię firmy,czułem się osobiście dotknięty, choćby miał ku temu do-bre powody.- Zaraz, zaraz, panie Longinie - przerwałem.- Byćmoże pod wieloma względami ma pan słuszność.Niemogę się jednak zgodzić, by mówił pan zle o całej naszejagencji i na podstawie jednostkowej, pechowej i, trudnoukryć, nieudanej akcji czynił nieuprawnione generaliza-cje co do wszystkich naszych pracowników i wszystkichprowadzonych przez nas spraw, zarówno w przeszłości, wprzyszłości, jak i w terazniejszości, choć niestety, niewielesię pan myli.Nie pozwolę także, aby pan wypowiadałuwłaczające opinie na temat Rozalii w jej obecności.Jeśliwięc jest pan człowiekiem dobrze wychowanym i przy-zwoitym, a na chwilę załóżmy, że ta ryzykowna hipoteza- 72 -ma jakiś uzasadnienie, to proszę tu stanąć i przeprosićkobietę, którą pan obraził.Zamiast odpowiedzi ze strony Palmistra poczułemsilny ból w stopie, w którą Rozalia wcisnęła mi obcas (jużpo raz drugi w ciągu naszej znajomości), sycząc przy tymz wściekłością:- Sama potrafię się o siebie zatroszczyć, harcerzyku.- %7łądam zwrotu zaliczki - krzyknął Palmister.- %7ładnej nam pan nie dał - przypomniała Rozalia.- W takim razie zadowolę się zniszczeniem wam re-putacji - rzekł nieco naiwnie.- Chciałbym tylko lojalnie uprzedzić, że jeśli pan znami zadrze, to następnego dnia, najdalej za dwa, obudzisię pan w kałuży błota obok świni, psa i swojej matki, jakmawia mój szef i mentor, Aleksander Dzierżyszczaw.Ateraz pozwoli pan, że zabiorę swój garnitur i Rozalię ipana pożegnam.Rozalitto, idziemy.Rozalia nie zdążyła odpowiedzieć, ale widząc wyraz jejtwarzy, zrozumiałem, że nawet jeśli opuści razem ze mnąmieszkanie Henryka Szczupaczydło, to dziś w nocy raczejnie wyląduje w moim łóżku.- Zaraz, kurde - zdenerwował się Palmister.- Co tujest grane? To ja wam powiem, kiedy macie odejść.Spie-przyliście sprawę i myślicie, że wam odpuszczę?- Czego pan właściwie chce? - spytała Rozalia mocnozmęczonym głosem.- Jak to czego?! %7łebyście odnalezli maszynopis, ga-monie!- 73 -- A gdzie mamy go szukać, jeśli łaska? - spytałem.- To chyba oczywiste: u Harcownika - odparł.- MójBoże, gdybym nie był takim tchórzem, jakimi wy jeste-ście głąbami, sam bym go zdobył!- Skąd pan wie, że to Harcownik zwędził książkę?Może dowiedział się o niej ktoś inny? Może nawet odpana?- Wykluczone - stanowczo oświadczył Palmister.-Kłamię nawykowo, więc nie ma możliwości, żebym siękomukolwiek wygadał.Nie piszę pamiętników, nie cho-dzę do psychiatry, nie mówię przez sen.Z tego, co wiem,tylko jedna osoba oprócz nas wiedziała o książce.To wła-śnie Sławomir Harcownik.- Dlaczego - podjąłem, jak zwykle osaczony przezidiotyczne wątpliwości - jest pan tak przekonany o tym,że Halina nie przedstawiła swojej książki innym wydaw-com?- Mój drogi przyjacielu - Palmister uśmiechnął sięwyrozumiale - brak znajomości tak podłej literatury, jakątworzy Halina, przynosiłby ci zaszczyt, gdyby nie to, żerozciąga się na całą literaturę, a może i na znajomośćsłowa pisanego.%7ładen przyzwoity wydawca, który zoba-czyłby nazwisko Haliny na maszynopisie, z pewnością bydo niego nie zajrzał.- A gdyby - nie dawałem za wygraną - Halina niepodpisała się swoim nazwiskiem?- Wówczas może by zajrzał - zgodził się Palmister.-Za rok lub dwa, albo za dziesięć lat.Gdy człowiek madwadzieścia lat, jak ty lub twoja urocza przyjaciółka Ro-zalia, uważa, że to niewiele.Ale gdy biologiczny zegar- 74 -coraz głośniej odlicza godziny, człowiek zaczyna się hi-sterycznie spieszyć, przerażony, że jego czas przeminie, awraz z nim on.Jakby miało to jakieś znaczenie.- A Harcownik? - spytałem.- Czy nie jest gadułą?Może to on powiedział komuś o książce?- Wątpię - odparł powściągliwie Palmister.- Skąd ta pewność?- Bo znam dobrze Harcownika.Lepiej, niżbymchciał, niestety - powiedział Palmister i nieoczekiwaniewpadł w nostalgiczny nastrój.- Nasze związki - zaczął -związki między mną, Harcownikiem i Haliną, były kiedyśbardzo bliskie.Byliśmy przyjaciółmi, działaliśmy razemw podziemiu, wydawaliśmy książki w drugim obiegu.Bawiliśmy się z władzą w ciuciubabkę, w chowanego, wkotka i myszkę.Jeden z nas dwóch był podobno kapu-siem, ale dziś już nie pamiętam który.Zresztą, czy toważne? Ja wolę wspominać piękno i heroizm tamtych lati naszą walkę o to, byście wy, młodzi, nigdy ich nie po-znali.- Tu Palmister westchnął i otarł łzę, która spłynęłamu po twarzy, żłobiąc w niej błotnistą bruzdę.- Rozdzie-liła nas dopiero gospodarka rynkowa.Brat stanął wtedyprzeciw bratu, przyjaciel przeciw przyjacielowi.Oszuki-waliśmy się nawzajem, jak mogliśmy.Mimo to ciężko sięnam było razem utrzymać.Nasze drogi się rozeszły.Har-cownik zawsze był spokojnym, podejrzanie spokojnymfacetem, wręcz samotnikiem, ale miewał też napadyprawdziwego szaleństwa.Upijał się wówczas, ale nie po-przestawał, jak inni, na ciągnących się godzinami roz-mowach, których rano nikt nie pamięta.Jego nosiło.- 75 -Znikał na całe tygodnie.Wsiadał do przypadkowych po-ciągów, lądował na drugim końcu Polski, zatrudniał sięjako grabarz albo pomocnik kowala, pił z nieznajomymi,kupował kwiaty obcym babom i cytował poetów.Kobietygo uwielbiały - szaleństwo bezbłędnie je przyciąga.My-ślę, że w jednym z takich stanów poznała go i poślubiłaHalina
[ Pobierz całość w formacie PDF ]