[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Autobus linii 178 wyprzedzał nas o jedną przecznicę ikiedy my staliśmy na światłach przed rondem, on jechał już ulicą Prostą.80 - 35 30 do wozu - nadawał z autobusu  ogon Macieja Tylmana.- Obiekt wysiadł naprzystanku Karolkowa.Idę za nim.Spokojnie pokonaliśmy ostatnie pół kilometra dzielące nas od wylotu Karolkowej iskręciliśmy w nią.Olga Mech wypatrzyła parking tuż przy chodniku po prawej stronie i tam sięzatrzymała.Mieliśmy stąd dobry widok na obie strony ulicy.- 35 30 do wozu.Wydaje mi się, że obiekt wszedł do Zakładów im.Róży Luksemburg przyKarolkowej.Bez odbioru i do zobaczenia w komendzie - zakończył swój przekaz  35 30.Olga Mech pojechała do końca Karolkowej, skręciła w prawo i stanęła przy niezbyt dużymbudynku przylegającym do ulicy Grzybowskiej.Mieliśmy stąd dobry widok na dawne wejście dofabryki.Gdy zatrzymała wóz, bez słowa pochyliliśmy się ku przodowi i spojrzeliśmy przez szybę nawznoszące się przed nami opustoszałe gmaszysko o czterech wysokich piętrach, ustawionerównolegle do Karolkowej.Zakłady Wytwórcze Lamp Elektrycznych i Rtęciowych im.Róży Luksemburg, bo takbrzmiała pełna nazwa nieczynnej od przeszło piętnastu lat fabryki, były idealnym miejscem nakryjówkę.Oazą spokoju w samym środku zabieganego miasta.Od czasu likwidacji w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych hale, z których wywiezionomaszyny, ziały pustką.Najpierw chciano je zaadaptować na potrzeby banków i biur, ale kiedyzbadano teren, okazało się, że poziom rtęci jest zbyt wysoki.Chodziły też słuchy, że renowacjębudynku przerwano, bo inwestorowi zabrakło pieniędzy.Od tej pory Zakłady stały się mekkąpaintballowców, miłośników industrialnej architektury, którzy zapuszczali się tu ze swoimiaparatami fotograficznymi, by pózniej umieszczać relacje z wypraw na stronach internetowych, irozmaitych żulików z okolicy.- Popatrz - szepnąłem nerwowo, łapiąc ją odruchowo za ramię tak mocno, że aż syknęła ispojrzała na mnie gniewnie.- Coś stamtąd wyjeżdża.Spomiędzy drzew, które zarastały placyk przed dawnym wejściem do fabryki wytoczyła siębiała furgonetka i ruszyła w naszą stronę.- To podpucha - stwierdziła Olga Mech.- Może właśnie w tej chwili wywożą fortepian! - syknąłem.- Jedz za nimi.- Spójrz w lusterko - powiedziała Olga Mech.- Jakieś czterdzieści metrów za nami stoiczarny lexus.Miała rację.U wylotu bocznej uliczki widać było masywny przód japońskiego auta.Spojrzałem na nią.- Jechał za nami od Zwiętokrzyskiej - odpowiedziała na moje nieme pytanie.- Wiedzą o nas.Liczą, że furgonetka odciągnie nas od budynku.-.a oni wywiozą fortepiany - dokończyłem myśl.- To ma sens.Nie uważasz jednak, żedobrze byłoby posłać kogoś za tą furgonetką.- Nie da rady - pokręciła delikatnie głową.- Radio może być na podsłuchu.- Zadzwoń z komórki.- zaproponowałem.- Dobry pomysł - sięgnęła po aparat.Wybrała numer i czekając na połączenie patrzyła na furgonetkę, która była coraz bliżej.-Skorliński nie odbiera.- powiedziała po chwili.- Trudno, nie ma więcej czasu - schowała aparatdo wewnętrznej kieszeni żakietu i dodała: - Musimy działać natychmiast, inaczej nie będzie efektuzaskoczenia.Zadzwonię jak ich złapiemy.- Wchodzimy do środka?81 - Za chwilę - powiedziała i uruchomiła silnik.Furgonetka właśnie nas minęła i pojechała w kierunku Karolkowej.Zza przyciemnianychszyb nie widać było twarzy kierowcy.Olga Mech ruszyła w przeciwną stronę.Zatrzymała nasz wózza budynkiem przy Grzybowskiej, tak żeby nie mógł go dostrzec kierowca czarnego lexusa.- Mamy tylko kilka minut, zanim się zorientują, że nie pojechaliśmy za furgonetką -powiedziała otwierając drzwi od swojej strony.- Masz broń?- Nie - odparłem.- W takim razie trzymaj się lepiej za mną - poradziła mi i wyjęła z kabury pod pachą pistoletP-64.- Dalej tego używacie? - zapytałem zdziwiony.- Tę broń zaprojektowano w latachsześćdziesiątych.- Kałasznikow powstał w czterdziestych - odparowała Olga Mech.- Ale Kałasznikow nie zacina się co trzy strzały.- Wiesz co? - powiedziała pani komisarz patrząc trochę nieufnie na swój pistolet.- Proponujęzostawić rozmowę na temat arsenału polskiej policji na jakiś wolniejszy moment i zabrać się doroboty.Jeśli dobrze pamiętam, mamy kilku bandytów do złapania.Spojrzałem do góry na ażurową siatkę okiennych ram, w których brakowało już wielu szyb,na poszarzałe od brudu mury i czupryny drzewek rosnące w dawno nie czyszczonych rynnach poddachem.Olga Mech przebiegła już przez opustoszały placyk i skryła się między roślinnością, któraniemal zupełnie wzięła we władanie główne wejście do fabryki.Przed otwartymi szeroko drzwiamizalegał cień rzucany przez liście wybujałych drzew, beton pokrywał zielony dywan krzaków,rozrośniętych pokrzyw i trawy.- Popatrz - szepnęła wskazując głową na szeroki wyrazny ślad wygnieciony w poszyciu.-Pewnie tędy wnosili tu fortepiany.Kiwnąłem głową.Jej hipotezę potwierdzały szeroko otwarte dwuskrzydłowe drzwi.Dolną ichczęść musiały często doświadczać ulewy, bo drewno było ciemne, wypaczone i zbutwiałe, górnazionęła pustką po wybitnych szybach.Policjantka zrobiła krok do przodu, chwyciła broń w obie dłonie i ustawiła pistolet nawysokości twarzy.A potem weszła powoli w cuchnący wilgotnym betonem korytarz.Ruszyłem zanią.Przejście o wysokich ścianach porośniętych liszajami grzyba, który walczył o supremację zobłażącą płatami farbą jasno oświetlało słońce wpadające przez wielkie okna.Minęliśmy dwoje pomalowanych na biało drzwi, rozbitą skrzynkę z korkami elektrycznymi,której zwisającą na jednej śrubie pokrywę zżarł zupełnie trąd rdzy, tak że trudno było powiedzieć, zczego naprawdę ją wykonano, i starą drabinę, pozostawioną przez robotników piętnaście lat temujakby w połowie rozpoczętej pracy.Miałem wrażenie jakbym nagle znalazł się w jakichś industrialnych Pompejach i zaraz miałzacząć odkopywać budynek, który zastygł w pół oddechu; tyle że przyczyną nie był wybuchwulkanu, a jedna z wielu katastrof wczesnej epoki kapitalizmu, które w niezliczonych miastachPolski pozostawiły po sobie takie bezpańskie budynki, pozbawione dozoru, popadające powoli wruinę, czekające samotnie na nowych właścicieli.Policjantka przystanęła i wskazała głową w głąb korytarza.Powoli i ostrożnie, żeby niewzbudzać hałasu, podszedłem do niej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •