[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W ponurym nastroju zwlokła się z łóżka, nie zastanawiając się, co po-winna zrobić, i wyszła na korytarz, ale po chwili cofnęła się do pokoju, żeby zabrać telefon.Jeślita osoba okaże się niebezpieczna, zadzwoni z niego na policję, a niezależnie od tego, chciałatrzymać w dłoni jakiś znajomy przedmiot, żeby nie czuć się tak samotnie.Kiedy schodziła powoli po schodach, niemal odruchowo unikając bardziej skrzypiącychmiejsc, malutkie skrawki dzwięków zaczęły łączyć się w całość.Clare nie miała doświadczeń,SR które nauczyłyby ją rozpoznać, co słyszy, ale była przekonana, że doskonale wie, co te odgłosyoznaczają.Mogła zatem zawrócić i pójść z powrotem do pokoju, ale chciała być odważna.Lepiejjednak wiedzieć, pomyślała, wiedzieć na pewno i potem zdecydować, co zrobić.Chorzy teżpytają:  Czy jest bardzo zle? Ile mam czasu?"Mimo że spodziewała się zobaczyć to, co zobaczyła, minęło parę sekund, zanim to do niejdotarło.Najpierw pomyślała sobie, że to litera L, L z ludzkich ciał.Albo T, odwrócone.Długie,ciemne włosy matki na jej białych plecach, kołyszące się, gdy unosiła się i opadała.Dzwięk,który nie był ani śmiechem, ani łkaniem.Wyciągnięty pod nią mężczyzna.Zwiatło księżycawpadające przez okna kładło długie cienie na muskularnym udzie mężczyzny i oświetlało jegotwarz.I to właśnie widok tej twarzy wstrząsnął Clare, wstrząsnął do tego stopnia, że zaczęławibrować jak uderzony dzwon i zrobiło jej się niedobrze.To był ten surfer z dachu Cohenów,ten, który do niej machał.Z niewiadomego powodu przez to, że go rozpoznała, widok, którymiała przed oczami, stał się jeszcze gorszy i bardziej rzeczywisty.Do tej chwili wszystko było wporządku, ale po rozpoznaniu go nie mogła już tego znieść.Oni jej nie zauważyli.Wycofała się ostrożnie z pokoju i ruszyła prosto do tylnych drzwi.Na wieszaku przy drzwiach wisiało futro matki, należące kiedyś do jej babki, i złapała je,wychodząc.Na dworze było zimno; powietrze pachniało tak, jakby miał padać śnieg.Clareupuściła telefon na ziemię, włożyła futro i przyjrzała się ogrodowi - żywopłotowi z bukszpanu,huśtawce zwieszającej się z dębu - i na koniec wpatrzyła się bezmyślnie w wiszący wysoko,płonący biały księżyc.Nie płakała.Po prostu siedziała na ziemi jak wiewiórka czy szop w swoimfutrze.Z szeroko otwartymi oczami, oparta plecami o drzewo czekała na świt.7.CorneliaJeśli przyszłoby wam kiedyś na myśl rozmawiać o swoim życiu seksualnym w sklepie zserami w południowej Filadelfii, to natychmiast powstrzymajcie tę myśl i ukręćcie jej chudąszyjkę.Dlaczego?Jak się pewnie domyślacie, powiem wam dlaczego.Ale najpierw powinnam powiedzieć,że nic nie mam przeciwko takim sklepom.W rzeczywistości wręcz kocham pewien sklep z seramiw południowej Filadelfii - właśnie on występuje w tej historii - miłością tak przesadną i słodką,że nieraz pojawiał się on w moich snach.Parę lat temu, kiedy uległam presji społecznej i towa-rzyskiej i zapisałam się na zajęcia z jogi, instruktorka poleciła nam zacząć od wyobrażenia sobieSR siebie w znajomym, ukochanym miejscu.Inni zapewne przenieśli się myślami nad brzeg oceanu,na farmę dziadków czy do dziecięcego domku na drzewie, ja natomiast znalazłam się wśródkręgów parmigiano reggiano, półtwardych klinów bel paese, cudownych białych gomułekmozzarelli i gigantycznych provolone zwisających z sufitu jak worki treningowe.Nie znaczy to, że łączą mnie szczególnie bliskie więzi z pracownikami sklepu.Prawdęmówiąc, nie potrafię nawet ich wszystkich rozpoznać, bo jest ich bardzo wielu i się zmieniają,przy czym wszyscy są bliżej lub dalej ze sobą spokrewnieni i wszyscy bardzo mili.Rozmawiają oserach - a także oliwkach, garmażerce, pasztetach i tak dalej z bezceremonialnością i pasjąkojarzoną częściej z bibliotekarzami pomagającymi wyszukiwać potrzebne książki.(Wszyscyznają słownik The American Heritage Dictionary of Idioms, ale czy miała pani kiedyś w rękuBrewster's Phrase and Fable, Millennium Edition? Jeśli nie, to niech się pani trzyma, bo tobędzie jazda pani życia!) Najbardziej do mnie przemawia panująca w tym miejscu obfitość, język-  artisan",  pokryte popiołem",  myte w solance" - oraz nieprawdopodobieństwo tegowszystkiego.Z czyichś rąk we Francji, Wisconsin, Włoszech, Argentynie, Irlandii czy Grecjiprzywędrowały do tego jedynego, dobrze oświetlonego sklepu na Dziewiątej Ulicy i do mnie,kiedy mnie na nie stać.Rozumowo wiem, że dotyczy to wielu sklepów, że jest wynikiem rozmówtelefonicznych i złożenia zamówień, ale w wypadku tego szczególnego sklepu moje sercedostrzega tylko zrządzenie losu.Tu wierzę w szczęśliwy traf.Tyle że tym razem, w dzień po Randce siódmej, mam pecha i wchodzę do tego sklepuwraz z Linny, która w swój denerwujący sposób postanawia kontynuować wątek, któryzaczęłyśmy dwie ulice temu, a który ona urwała, żeby wbiec do sklepu odzieżowego i kupić weł-nianą czapeczkę w kolorze odblaskowej zieleni prosto z głowy wystawowego manekina.Manekinwyglądał na zadowolonego, że się jej pozbył.Mniejsza o to.Z powodów, które za chwilę staną się dla was jasne, wolę opowiedzieć tęhistorię w trzeciej osobie, co umożliwi mi utrzymanie jak największego dystansu między nią amną.No, to do dzieła.Sklep z serami w spokojne popołudnie.Za ladą dwaj panowie w średnimwieku.Wchodzą Linny i Cornelia.I nagle:- Przykro mi, że seks z Martinem nie był udany - szczebiocze Linny.Mężczyzni za ladą uśmiechają się do Cornelii ze współczuciem.Cornelia syczy:- Seks nie  nie był udany".Mężczyzna w Zrednim Wieku Numer Jeden poprawia ją:- Seks był nieudany.Cornelia protestuje, ale nie piskliwie (jeszcze nie):SR - Seks był w porządku!Z zaplecza wysuwa się starsza kobieta o obfitych kształtach, prawdopodobnie matka obumężczyzn, i uśmiecha się współczująco do Cornelii.- W porządku? My tutaj nazywamy to potępieniem za pomocą zbyt nijakiej pochwały -odzywa się Mężczyzna w Zrednim Wieku Numer Dwa.- Naprawdę? - Linny jest pod wrażeniem.- Właściwie to nie to chciałam powiedzieć - usiłuje wtrącić Cornelia, ale nikt jej niesłucha.- On tego nie wymyślił! - ryczy tęga kobieta, szturchając Mężczyznę w Zrednim WiekuNumer Dwa palcem w klatkę piersiową, zupełnie jakby od lat był niepoprawnym plagiatorem, aona właśnie stwierdziła, że nie ma zamiaru stać z boku i znosić tego ani sekundy dłużej.Cornelia, sprytnie łapiąc okazję, żeby odciągnąć rozmowę od tematu jej życia seksualnego,pyta:- Szekspir?- Pope - poprawia ją łagodnie Mężczyzna w Zrednim Wieku Numer Jeden, a jegoociekający współczuciem głos brzmi niemal płaczliwie.Biedaczka nie umie czytać, nie umiemówić i nie umie uprawiać seksu, myśli zapewne.Tęga kobieta macha w stronę Linny i Cornelii dwoma plastrami ementalera.Linny bierzeswój, przez chwilę wdycha jego aromat, po czym pakuje go do ust.Osłoda, myśli Cornelia izaczyna przecząco potrząsać głową, ale brwi kobiety unoszą się do góry, więc nie czeka, aż touczucie - nie wiadomo, gniew czy ból - ogarnie całą twarz kobiety.Bierze i je.- I co, lepiej? - dopytuje się kobieta o obfitych kształtach.- Tak.Nie.To znaczy, i tak nie mogłabym czuć się lepiej.Właściwie chodzi mi o to, żedlaczego miałabym czuć się  lepiej" [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •