[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyrzucił bezlitości.Przez zwiotczałe ciało przebiegł dreszcz, kiedy niezgrabnie upadło na sfatygowaną rękę.Druga, wywichnięta w dwóch miejscach, sterczała jak skrzydło martwego ptaka.Wódz Karril zezgrozą patrzył na to, co uczynił z jego pięknym synem ten bezlitosny obcoplemieniec.- Mój człowiek zwyciężył - powiedziała knezinka Hellona.Tym razem nikt nie miał zamiaru zaprzeczyć.Sąd Bogów został rozstrzygnięty.*Słońce chyliło się ku zachodowi, toczyło się po koronach drzew.Orszak narzeczonej StrażnikaBramy Północnej znowu sunął po Starej Drodze.Ponuracy nie mieli pretensji.Nie próbowali teżpodważać wyniku Sądu Bogów.W każdym razie głośno.Lecz rozstawali się z ludzmi z Haliradu i zknezinka bez przyjazni.Bystrzy młodzi wojowie dostrzegli, że niedaleko polany w koszach stałojedzenie, nawet smakowicie pachniało.Ale do poczęstunku, który miał nastąpić po wygnaniu złegoducha czarownicy, nie doszło.Leśne plemię pochowało się w gęstwinie, rozpełzło się po niej, jak gdyby w ogóle nikogo tu nie było.Teraz zapewne długo nie wysunie nosa z lasu, choćby drogąobok przejeżdżał sam Król Słońce.- Niewiele straciliśmy! -jednocześnie oznajmili Mal-Gona i Ertana, która zaczęła powoli ożywać.- Ludzie z ostępów, tfu! A czegóż można się po nich spodziewać.Ale pozostałym, nie wyłączając Wilczarza, było jakoś niesporo.Tak się czuje człowiek, któryprzychodzi do mało znanego domu i zastaje tam domowników kłócących się wniebogłosy.Niby niemasz z tym nic wspólnego, lecz na duszy jakoś ciężko.Postanowiono, że tego dnia będą jechać do pózna.Nie dlatego, że bali się napaści ze stronyCharców, ale.Po prostu tak było lepiej i tyle.Młodzi strażnicy podchodzili, aby poklepać Wilczarza po ramieniu, ale kiedy byli już blisko,zmieniali zamiar ( Ty.no wiesz.niezle go! No, dobrze!").Wilczarz zasępiony milczał.Gdybyponownie przyszło mu stanąć do walki z Iterskielem, zrobiłby dokładnie to samo.Bez wahania.Kobieta i chłopiec żyją.To dobrze.Ale innych pozytywów w tym, co się stało, nie znajdował.Wogóle bardzo mu się to wszystko nie podobało.- Czy będziesz mnie dalej uczył, kiedy już zamieszkamy w Welimorze? - spytała knezinkaHellona.- Jeśli zechcesz, pani - odparł.Dziewczyna zamyśliła się, spuściła głowę.- Nie jesteś z mej czeladzi, Wilczarzu - powiedziała nieoczekiwanie.- Możesz tam zostać zemną, a możesz odjechać.Pewnie zechcesz odjechać, co?Skąd Wen mógł wiedzieć, ile kosztowały ją te słowa.Ale wypowiedziała je i nagle poczuła, żeogarnia ją czarna rozpacz.Co będzie, jeśli on przytaknie? I knezinka, jak gdyby w poszukiwaniuratunku, chwyciła Wilczarza za rękę.Dopiero po chwili udała, że potrzebowała jego wsparcia, abypoprawić niby to spadający z nogi trzewiczek.Ochroniarz odpowiedział spokojnie, wprost:- Zrobimy tak, jak będzie najlepiej dla ciebie, pani.Dziewczyna cofnęła rękę i skierowałarozmowę na inne tory.- A powiedz ty mi, czy w ogóle można cię pokonać? Czy nie można?Wilczarz uśmiechnął się.Zupełnie inaczej niż na polanie.Blizniacy z zaciekawieniemprzysłuchiwali się rozmowie, trzymając się nieco z tyłu.Kiedyś i oni będą się potrafili bić nie gorzejod Nauczyciela.- Jeszcze jak można, pani - odparł Wilczarz.Już od dawna wędrował razem z Kan-Kendarat.Kapłance Bogini Miłosierdzia nawet do głowynie przychodziło, aby zażądać zapłaty od tych, którym niosła pomoc, ale ciągle była obsypywanapodarunkami.I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że Wilczarz nie miał zamiaru być na jejutrzymaniu.Uważał, że skoro jest mężczyzną, ma obowiązek utrzymywać i siebie, i ją.Kiedygdzieś się zatrzymywali, wyłaził ze skóry, żeby znalezć jakieś płatne zajęcie - ot, choćby wynająćsię w oberży na wykidajłę.A nawet w najbardziej plugawym przydrożnym sakkaremskim zajezdziemożna było dostać taką posadę nie inaczej, jak wyganiając pracującego już tam zabijakę.Bywało, że przychodził do Matki Ken- darat, ledwie trzymając się na nogach, a bywało, że na czworakach. Jak mnie pobił? Wytłumacz mi".- A ten.Iterskiel.też mógł? - znowu z drżeniem w głosie spytała knezinka Hellona.- Nie, on nie mógł mnie pokonać.- Byłem teraz u swoich i po drodze słuchałem, o czym mówią ludzie - wtrącił się do rozmowyDungorm, idący przy wozie.- Połowa wojska twierdzi, że poradziłaby sobie z tym młodzieńcem ztaką samą łatwością jak on.Wygląda na to, że każdy by miotał nim w każdą stronę wedlewłasnego uznania i pokonał w pierwszym starciu.- Ha! - prychnęła jak kot ze swego siedzenia babka Hajgał, która powoziła.- Jak powiada mójnaród, kiedy orzeł już porwał kozlątko, każdy ci powie, że mógł go ustrzelić.Dungorm zaczął się nad czymś głęboko zastanawiać.Wilczarz milczał i knezinka wykorzystałato jego milczenie, aby znów dotknąć jego ręki.- Czy tak? Co na to powiesz?Wilczarz pokręcił głową i odpowiedział bez szczególnej ochoty, ale uczciwie:- Co do Welimorzan to nie mogę powiedzieć nic pewnego, ale w twojej gwardii Iterskiel pobiłbyniemal każdego.Poza pięcioma, może sześcioma wojami z drużyny twego krewniaka Promienia,syna Aękawy.On był o tyle silniejszy ode mnie, o ile ja sam jestem silniejszy od kobiety.- No, chyba niezupełnie - rozległ się z wozu niezadowolony głos Ertany.- Kobiety są różne,Wenie! Poczekaj, niech no tylko stanę na nogi, sam się przekonasz.- Już nie masz zamiaru umierać? - burknął w odpowiedzi.- Złamałeś mu rękę - przypomniała knezinka.Wilczarz wzruszył ramionami.- Złamałem.Ale walczyłem w słusznej sprawie, pani.Knezinka nic nie mówiła przez dłuższąchwilę, a potem zauważyła:- Bogowie często pomagają temu, który sam nic nie potrafi.Piastunka znowu włączyła się dorozmowy:- Bywa, że bogowie wysyłają mistrza na pomoc komuś, kto nic nie umie.Uratowana znachorka spała w kącie wozu, pomiędzy rannymi.Zwinęła się w kłębuszek i poczubek głowy zakryła baranicą.Kiedy zakończył się Sąd Boży i Wilczarz podszedł, abywyprowadzić ją z kręgu, nie była w stanie podnieść się z kolan - Wen wyniósł ją na rękach.Mówiłacoś szybko po welsku i po sakkaremsku, ale niewiele można było z tego zrozumieć, całowała porękach knezinkę i Iliada, próbowała całować i Wilczarza.Kiedy ją nakarmiono, dano coś doprzykrycia i kazano wsiadać na wóz, wybrała miejsce z boku, położyła się i natychmiast zasnęła.Głębokim snem duszy doprowadzonej do ostateczności.Chłopiec starał się pokazać, że jestdorosły.Szedł przy kole, popatrując na konie.Kiedy wyciągnął rękę w stronę pyska Siarka,wierzchowiec od razu uznał go za dobrego znawcę koni i nie cofnął łba [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •