[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie myśl, że chcę dużego miesz-kania albo mebli.Och, wcale! Brzydzę się meblami, politurą, lakie-rem.Firanki, dywany, jakież to wszystko brzydkie! Poczekaj, ja cipowiem.- Joasiu.- Poczekaj.Będziemy wszystko albo prawie wszystko, co inniobracają na zbytek, oddawali dla dobra tych ludzi.Ty nie wiesz, ileszczęścia.Z tej resztki, którą dasz swej żonie, z eej najostatniejszej,zobaczysz, co ona zrobi.- Cóż ona zrobi?362 Ludzie Bezdomni- Ani się obejrzysz, kiedy nasze mieszkanie pełne będzie sprzę-tów prostych jak u najuboższych ludzi, ale za to pięknych jaku nikogo.My tu stworzymy zródło poczucia piękna, nowego pięk-na, sztuki jeszcze nie znanej, która obok nas śpi jak zaczarowanakrólewna.Będą to stołki sosnowe, ławy, stoły.Będą je okrywałyproste kilimy.- Tak, tak.- Chodnik do sieni, utkany w chłopskim warsztacie ze skrawkówniepotrzebnej materii, jest tak samo miły jak perski dywan.Zcianywyłożone drzewem świerkowym są cudnie piękne.- Masz rację!.- rzekł Judym patrząc w jej twarz pełną szczęś-cia szeroko rozwartymi oczyma - to jest tak, niewątpliwie.Tak i jamyślałem.Człowiek tak samo przywiązuje się, musi się przywiązaćdo prostego kilimka jak do gobelinu, do zydla jak do otomany, doświatłodruku wystrzyżonego z czasopisma jak do cennego obrazu.- Wszystko to pokochamy, bo będzie nasze w krwawym trudziezdobyte, bez krzywdy niczyjej.Gdzież tam! Za każdą rzeczą będąszły przyjazne spojrzenia tych, co z miłością dla ciebie będą prógnasz opuszczali.Wszystkich ludzi, których ty uzdrowisz, dobry le-karzu.Dobry lekarzu.Boski szept uwielbienia płynął z jej ust.- Istotnie, jak ty wiesz wszystko, jak ty wszystko widzisz dokład-nie! Wszystko to pokocham, bo będzie pochodziło od ciebie, z rąktwoich czystych Te przed, mioty staną się częścią mojej osoby, takjak ręka, noga, może jak sama głowa, jak samo serce.I gdyby przy-szło to wszystko porzucić, odtrącić jednym zamachem.- Gdy przyjdzie gość albo pacjent, sam się zadziwi, że ludzie żyjąszczęśliwie, a tak inaczej.Proste, czyste sprzęty, polne kwiaty w gli-nianym wazonie.Po cóż nam zimny blask wyrobów fabrycznych?Po co stroje, powozy? Nigdy nie czułam większej rozkoszy, jak kie-dy ojciec mój zabierał mię na wózek bez resorów i wiózł do lasupo drodze pełnej wystających korzeni drzew, przeciętej wyrwami.363 Stefan %7łeromski%7ładen resor nie potrafił uginać się tak doskonale jak dębowa  liter-ka wystrugana przez cieślę.Ach, ja już tak dawno straciłam gniaz-do rodzinne! Prawie nigdy go nie miałam.W piątej klasie byłamzaledwie, gdy mię ojciec odumarł! Mamy prawie nie pamiętam.Każda istota ma swe ognisko, swój dach.Mały skowronek - i ten.Gdy pomyślę, że teraz moje życie tułacze ma się już skończyć.- A cóż się stanie z tymi chałupami, cośmy je widzieli przedchwilą? - zapytał Judym głosem pełnym jakiegoś jąkania sięi zgrzytu.Stanęła na drodze i ze zdumieniem czekała Patrzył na nią - toprawda, ale jej nie widział.Oczy jego były jakby zezowate i zbielałe.- Cóż zrobimy z nimi? - pytał się stojąc na tym samym miejscu.- Z kim?- Z nimi! Z tymi z budów!- Nie rozumiem.- Ja muszę rozwalić te śmierdzące nory.Nie będę patrzał, jakżyją i umierają ci od cynku.Polne kwiaty w doniczce, to tak.Todobrze.Ale czy można?Wzięła go za rękę, gdyż pewne przeczucie wolno jak zimna stalwpychało się w jej serce.Wyrwał rękę i mówił szorstkim, obrażają-cym głosem, patrząc przed siebie:- Muszę ci wszystko powiedzieć, chociaż to dla mnie gorsze odśmierci.Doprawdy, doprawdy wolałbym umrzeć, jak Korzecki.- Korzecki?- Gdybym to mógł słowem nazwać! Ja tak cię kocham! Nigdynie myślałem, że może się z człowiekiem stać coś takiego.Twojeuśmiechy, które odsłaniają serce, jakby zdejmowały z niego zasłonę.Twoje czarne, puszyste włosy.Budzę się w nocy i, już nie śpiąc,widzę cię, czuję cię na sercu moim.Minie długa, święta chwilai dopiero wiem, że nie ma nikogo.A odkąd tu przybyłem i zaczą-łem patrzeć, coś we mnie rozdmuchuje ogień.Pali się we mnie!Nie wiem, co to płonie, nie wiem, co trawi ten pożar.364 Ludzie Bezdomni- Mój Boże.- Widzisz, dziecko.- Mój Boże, jaką ty masz twarz!.- Widzisz.Ja jestem z motłochu, z ostatniej hołoty.Ty nie ma-żesz mieć wyobrażenia, jaki jest motłoch.Nie możesz nawet objąćtego dalekim przeczuciem, co leży w jego sercu.Jesteś z innej ka-sty.Kto sam z tego pochodzi, kto przeżył wszystko, wie wszystko.Tu ludzie w trzydziestym roku życia umierają, bo już są starcami.Dzieci ich - to idioci.- Ale cóż to ma do nas?- Przecie to ja jestem za to wszystko odpowiedzialny! Ja jestem!- Ty [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •