[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Odwróciła się, nie słysząc już głosu Jan -i nic dziwnego.Jan bowiem zniknęła.A naspękanym blacie stołu, pokrytymsplecionymi inicjałami chyba jeszczesprzed pierwszej wojny, dzwonił takofon.Po raz pierwszy, odkąd zaczęła odwiedzaćto miejsce.Podeszła ku niemu powoli - wystarczyłozrobić trzy małe kroki - i spojrzała zbijącym mocno sercem na aparat.Coś w niejkrzyczało, żeby nie odbierała, że wieprzecież i zawsze wiedziała, co oznaczaten dzwonek: demon Setha ją odnalazł.Aleco innego można było zrobić?Uciekać - podpowiedział jej rzeczowowewnętrzny głos (być może głos jejwłasnego demona).- Ucieknij do tegoświata, Audrey.Zbiegnij ze wzgórza,płosząc przed sobą motyle, potem przezskalną ścianę do drogi w dole.Drogaprowadzi do New Paltz, nie szkodzi, żebędziesz musiała iść cały dzień, żeby tamdotrzeć, i nabawisz się odcisków napiętach.To miasto uniwersyteckie, gdzieśna głównej ulicy na pewno znajdzieszknajpkę z ogłoszeniem w oknie: "Zatrudnimykelnerkę".Możesz od tego zacząć i dojśćdo czegoś.Jesteś młoda, atrakcyjna, maszznowu ledwie dwadzieścia parę lat, zdrowiaci nie brakuje, a cały ten koszmar jeszczesię nie zaczął.Nie mogę tak postąpić.prawda? -pomyślała.- Przecież to wszystko nieistnieje.To tylko kryjówka w umyśle.Dzyń, dzyń, dzyń.Lekko, lecz natarczywie."Odbierz mnie -mówił dzwonek.Odbierz, Audrey.Odbierz,wspólniczko.Musimy znowu pojechać doPonderosy, tylko że tym razem już stamtądnie wrócisz".Dzyń, dzyń, dzyń.Pochyliła się nagle i położyła dłonie poobu stronach czerwonego telefoniku.Poczuła pod palcami suchość drewna,krawędzie wyrytych w nim inicjałów ipojęła, że jeśli wbije sobie drzazgę w tymświecie, będzie krwawiła po powrocie dotamtego.Ponieważ był on jednak prawdziwyi wiedziała, kto stworzył dla niej tęprzystań spokoju.To Seth - naglezrozumiała to z całą jasnością.- Utkałten świat z jej najprzyjemniejszychwspomnień, z najsłodszych marzeń; dał jejmiejsce, gdzie mogła się skryć przedgrożącym obłędem.Nie jego wina, że owafantazja nieco się postrzępiła, niczymdywan w miejscu, gdzie się najczęściejchodzi.Nie mogła go teraz zostawić, żeby siębronił sam.I nie zostawi.Audrey chwyciła słuchawkę telefonu.Byłśmiesznie mały, jak to zabawka, ale to niemiało znaczenia.- Nie rób mu krzywdy! - krzyknęła.- Nierób mu krzywdy, ty potworze! Jeśli jużmusisz kogoś skrzywdzić, to ja.- Ciociu Audrey! - to był Seth, bezwątpienia, chociaż głos miał zmieniony.Nie jąkał się, nie dukał, nie wpadał wbełkot i choć pobrzmiewał w nim strach,nie poddawał się panice.Przynajmniej narazie.- Ciociu Audrey, posłuchaj mnie!- Słucham! Mów!- Wracaj tutaj! Możesz się teraz wydostaćz domu! Możesz uciec! Tak poszedł dolasku.ale Wozy Mocy niedługo wrócą!Musisz wyjść, zanim to się stanie!- A co z tobą?- Ja sobie poradzę - odparł głos wsłuchawce, lecz Audrey się wydało, żepobrzmiewa w nim kłamstwo.A w każdymrazie niepewność.- Musisz dotrzeć doinnych.Ale zanim wyruszysz.Słuchając jego poleceń poczuła absurdalnąochotę do śmiechu - dlaczego sama nigdy nato nie wpadła? Przecież to takie proste!Jednak.- Czy uda ci się to ukryć przed Takiem? -spytała.- Uda się.Ale musisz się pospieszyć!- Co potem zrobimy? Nawet jeżeli dotrę dotamtych, co możemy.- Nie mogę tego teraz wyjaśnić, nie maczasu.Musisz mi zaufać, ciociu Audrey!Wracaj i zaufaj mi! Wracaj! WRACAJ!Ostatnie słowo wykrzyczał tak głośno, żeoderwała słuchawkę od ucha i cofnęła się okrok.Padając, na chwilę całkowiciestraciła orientację, przez co oszołomionasolidnie uderzyła bokiem głowy o podłogę.Dywan salonu złagodził uderzenie, ale itak zobaczyła przed oczami roje gwiazd.Usiadła, czując zjełczały tłuszcz zhamburgerów i wilgotny odór domu, któregonikt nie sprzątał ani nie wietrzył naprzestrzał od roku lub dłużej.Najpierwpopatrzyła na krzesło, z którego zleciała,potem na telefon we własnej prawej ręce.Najpewniej chwyciła go dokładnie w chwili,kiedy w rojeniach odbierała takofon.Tylko że to nie były rojenia anihalucynacja.Przyłożyła telefon do ucha (ten był czarnyi normalnych rozmiarów) i nasłuchiwała.Nic, no jasne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]