[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zresztą nie miałam dużego wyboru.Planował mnie gdzieś zabrać.Gdyby nie umiał poradzić sobie,przysłaliby szkielety.Mój towarzysz szedł swobodnie i z gracją prowadził mnie przezzamkowe korytarze.Lochy miały zarazem wspaniały i krzykliwywystrój.Każdy korytarz zdobiły pierwszorzędne meble i gobeliny, choć przepychprzeplatała makabra - kryształowakula z oczu, ludzkie stawy pomalowane na kolor drewna, oprawione wzłocone ramy portrety śmierci, mrożące krew w żyłach swoim realizmem.Musiałam przestać na nie patrzeć i wbić wzrok w podłogę, ufając, że mójstrażnik nie dopuści, żebym się przewróciła.Gdy szliśmy, głosy sięnasiliły.Towarzyszyły im śmiech, szczęk sztućców i talerzy.Naglezatrzymaliśmy się w sklepionym przejściu, a wszelkie hałasy ucichły.Długi drewniany stół bankietowy uginał się od przepychu.Gościesiedzieli tylko po jednej stronie, po drugiej czekały dwa puste krzesła ipodwójne nakrycia.Kandelabry świeciły jasno, a ich blask odbijał się wciężkiej porcelanie i polerowanych srebrach.Z koszy wystawały ogromneowoce, a dzbany z trunkami oszroniła rosa.Mężczyzna bez twarzy podprowadził mnie do pustego krzesła.Odsunąłje, podczas gdy reszta gości cicho szeptała.Zakłóciłam ich biesiadę, leczsądząc po wciąż żywej przystawce na półmisku, uczta dopiero sięrozpoczynała.Mój żołądek skurczył się na widok nieznanego zwierzęcia,które wiło się przywiązane do stołu linami.Wnętrzności skręciły mi sięjeszcze bardziej, gdy napotkałam spojrzenia zebranych.Rozpoznałam w nich tancerzy ze swoich wcześniejszych wypraw doPodziemi.Pożerali mnie wzrokiem jak lukrowaną babeczkę na wystawiecukierni.Mój puls przyspieszył.Szkoda że nie spróbowałam uciec, zanimusiadłam.Każdy nerw w ciele ostrzegał przed niebezpieczeństwem.Włoski na karku się zjeżyły.Chciałam przełknąć ślinę, ale strach uwiązłw gardle i dusił niemal do utraty przytomności.- Moi drodzy, powitajmy naszego honorowego gościa, uroczą Theię.Zwróciłam głowę ku mówcy u szczytu stołu.Była to wspaniała i bardzo,bardzo zła kobieta.Pod fasadą pięknabez wątpienia czaił się najniebezpieczniejszy drapieżnik -ludzie należelido jej ulubionych ofiar.Onyksowe włosy opadały do talii prostą linią, a błyszczały tak, że możnaby się w nich przejrzeć.Uśmiechała się do mnie karminowymi ustami, aleświdrujące oczy nie wyrażały żadnej radości.Podobieństwo do Hadenagdzieś migotało, choć bardzo ulotne.Z pewnością to jego matka, lecz taknaprawdę ktoś zupełnie różny.Szelest przy drzwiach przykuł naszą uwagę do innego gościa, brutalniewprowadzanego przez trzy kościotrupy.Walczył dziko, one jednak wlekły go nieugięcie.- Hadenie, co mówiłam o złych manierach przy stole? - zapytała matka.Gwałtownie podniósł głowę, a ja wymamrotałam jego imię.Oczy Hadena zapłonęły, ale gdy mnie zobaczył, przestał walczyć.Zbolały zamknął powieki.- Matko, coś ty zrobiła?Rozdział 17Matka Hadena uśmiechnęła się beznamiętnie.- Skoro oboje nasi goście przybyli, możemy rozpocząć uroczystości.-Każde słowo wymawiała z pewnością osoby, która spełnia wszystkieswoje zachcianki.Haden wciąż próbował strząsnąć z siebie ręce strażników, ale po chwiliprzestał.W jego spojrzeniu pojawił się nowy odcień obawy.Podążyłamza jego wzrokiem - matka Hadena podniosła całkiem spory nóż, patrzącna mnie z błyskiem w oku.- Hadenie, usiądz.Nie chciałabym, aby twojej narzeczonej przydarzyłosię coś niemiłego.Narzeczonej?Kiedy się ociągał, dodała:- W końcu to taka urocza, delikatna istota.Choć jej słowa brzmiały grzecznie i oficjalnie, ich skutek byłnatychmiastowy.Haden już nie stawiał oporu.Szkielety zaprowadziły godo stołu.Usiadł na krześle obok, ale nawet nie spojrzał na mnie.Naglepoczułam się bardziej samotna niż w lochach.Pod stołem poszukał mojej ręki.Jego palce, mocne i pewne, splotły się nakrótko z moimi i ścisnęły je pocieszająco.Potem cofnął rękę.Przesłanie było jasne.Nie chciał, aby matka poznała jego uczucia domnie.Wyglądała groznie w swojej długiej, czarnej sukni.- Matko, nie zamierzam się żenić.Nie zmienię zdania.Na nic to, żezamknęłaś mnie w lochu i przyprowadziłaś ladacznicę w satynie.Zaśmiała się smutno i okrutnie.- Och, przecież wiemy, że to nie żadna ladacznica, drogi chłopcze.Zapach jej niewinności jest dość ożywczy.Z pewnością nie tylko ja przytym stole uważam tę dziewczynę za smakowity kąsek.Leczzachowaliśmy ją dla ciebie.- Jej oczy pociemniały, stały się całkiematramentowe.- Jeśli ty jej nie zechcesz, to zapewniam, że tak czy inaczejnie zmarnuje się nawet najmniejsza kropelka.Chłód wypełnił mi wszystkie pory skóry, zmroził krew i szpik wkościach.Rozchodził się po ciele, aż zadławiłam się swoim zimnymoddechem.Przerażona zacisnęłam rękę na nodze Hadena.- Matko, przestań.W jednej chwili chłód znikł.Zakaszlałam.- Czego chcesz? - wychrypiałam.- Jedynie szczęścia swojego syna, koteczku.- Do wysokiego kielichanalała sobie z dzbana ciemnoczerwonego i gęstszego od wina płynu.-Mój potomek rozpacza z powodu swojego dziedzictwa, a jego ludzkieuczucia -przewróciła oczami zdegustowana - zżerają go od środka.Nigdynie stanie się tym, czym pragnie być.Obydwie to wiemy.Lecz mogę mudać coś innego.Będzie tu szczęśliwy, jeśli dostanie ciebie.Więc ty i onzostajecie.- Nie chcę jej.Onieśmielona cofnęłam rękę z jego uda.- Ona była rozrywką, niczym więcej.Ludzka żona to błąd.Skończyłabyrównie żałośnie jak ojciec.Niemiły ton i ostre słowa kroiły mi serce, nawet gdy wmawiałam sobie,że Haden kłamie.Nie miał tego na myśli.Nie mógł.Próbował zmylićmatkę.Taką miałam nadzieję.Kobieta w czerni skrzywiła się na to wspomnienie.- Twój ojciec był słabeuszem.Mógł zostać królem, jednak wybrałmęczeństwo.- Nie miał wyboru, ale nie o to chodzi.Jestem za młody, żeby się żenić, inie chcę człowieka.Oni są.- Wzruszył ramionami.- Tacy uciążliwi.Ichuczucia działają mi na nerwy.Zamrugałam przez łzy.Powinnam okazywać, że wcale mi nie zależy najego uczuciach, ale moje przedstawienie nie wypadłoby wiarygodnie.Rzeczywiście byłam uciążliwa.Mroczna pani przypatrywała się mu smutno, stukając krwistoczerwonymipaznokciami w blat stołu.- Twoje nerwy mnie nie obchodzą, Hadenie.Za to twój brakodpowiedzialności za to królestwo, owszem.Jesteś dziedzicem, i basta.Najwyższy czas przestać szukać gwiazdki z nieba i rozczulać się nadnieistotnymi sprawami ludzkiego serca.- Upiła łyk trunku i przyjrzała misię bacznie.- Theio, wybacz moje maniery.Należy mi się nagana, żejeszcze ci się nie przedstawiłam.Mam na imię Mara i jestem, jak się jużzorientowałaś, matką Hadena.Skoro zostaniemy rodziną, byłoby mimiło, gdybyś ty też nazywała mnie matką.- Umilkła.- Widzę po twojejtwarzy, że to nie uczyniłoby cię szczęśliwą.Zapewne bardzo tęsknisz zaswoją matką.Dobrze więc, nazywaj mnie Mara.- Nie wypowiadaj jej imienia na głos - ostrzegł Haden.- Imiona mają tumoc.Nie oddawaj jej nawet cząstki panowania nad sobą.Mara znów się zaśmiała.Owionęła mnie jej wulgarna radość z mojejnaiwności.W tym świecie nie byłobezpiecznego miejsca.Każdy krok groził, w najlepszym razie, upadkiemna twarz.Zacisnęłam palce na wisiorze mamy, amulecie i jedynej rzeczy,która wiązała mnie z rzeczywistością
[ Pobierz całość w formacie PDF ]