[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nawet Rosent-hal, dziennikarz, który doprowadził do wydobycia całej tej historii na światło dzienne i w końcu poświęcił jej całą książkę, podpisał się pod tą teorią apatii wywołanej warunkami miejskiego życia.Nikt nie może powiedzieć, dlaczego te 38 osób nie sięgnęło po telefon podczas ataku na panią Genovese, skoro one same nie są w stanie tego powiedzieć.Przypuszczać jednak można, że powodem była apatia charakterystyczna dla mieszkańców wielkich miast.Gdy człowiek jest otoczony dosłownie milionami innych, ochrona przed ich ciągłą obecnością i wynikającymi stąd dolegliwościami staje się niemalże kwestią psychicznego przetrwania.Jedyną możliwą obroną staje się ignorowanie obecności innych.Zobojętnienie na sąsiada i jego los jest wyuczonym odruchem życia w Nowym Jorku i innych wielkich miastach (A.M.Rosenthal, 1964).Morderstwo to - znane dzięki książce Rosenthala i wielu publikacjom prasowym, telewizyjnym, a nawet sztuce teatralnej osnutej na jego tle - przyciągnęło też uwagę dwóch nowojorskich profesorów psychologii, Bibba Łatanego i Johna Darleya.Zanalizowali oni dostępne relacje o tym wydarzeniu i -posiłkując się swoją wiedzą z psychologii społecznej - sformułowali wyjaśnienie z pozoru najbardziej nieprawdopodobne z możliwych.Trzydziestu ośmiu świadków zdarzenia nie zareagowało na nie właśnie dlatego, że było ich aż tak wielu!Łatane i Darley przypuszczali, że szansę udzielenia pomocy przez świadków jakiegoś wypadku maleją wtedy, jeżeli są oni w towarzystwie innych świadków.Po pierwsze, z powodu rozproszenia odpowiedzialności: jeżeli mogących pomóc osób jest wiele, to zmniejsza się osobista odpowiedzialność każdej z nich za udzielenie tejże pomocy."Może ktoś inny zadzwoni albo już to zrobił".Kiedy każdy myśli, że pomocy udzieli kto inny, to w rezultacie nie udziela jej nikt.Powód drugi ma bardziej intrygujący charakter i wiąże się z zasadą społecznego dowodu słuszności oraz zjawiskiem niewiedzy wielu.Sytuacja wymagająca udzielenia komuś pomocy wcale nie zawsze jest taka, na jaką wygląda.Czy ten mężczyzna leżący w alejce doznał ataku serca, czy raczej jest pijany? Czy rwetes za ścianą to napad wymagający zawezwania policji, czy raczej odgłosy małżeńskiej kłótni, gdzie interwencja, tym bardziej policyjna, byłaby jak najbardziej niewskazana? Co właściwie się dzieje? W obliczu tego rodzaju niejasności, naturalne jest poszukiwanie wskazówek w tym, co robią inni.Obserwując zachowanie innych możemy zorientować się, czy dana sytuacja wymaga z naszej strony jakiejś interwencji, czy też nie.Łatwo jednak zapomnieć o tym, że inni również poszukują społecznych dowodów.Ponieważ zaś wszyscy mniej lub bardziej chcemy wyglądać na ludzi zrównoważonych i opanowanych, rozglądamy się jedynie ukradkowo, nie dając po sobie poznać nękającej nas niepewności.W konsekwencji, wszyscy wokół wyglądają na niezbyt poruszonych rozgrywającym się wydarzeniem.A zatem nie jest ono niczym nadzwyczajnym, żadna interwencja niejest tu potrzebna - wnioskujemy w myśl reguły społecznego dowodu słuszności.To właśnie jest stan niewiedzy wielu, w którym "każdy z obecnych decyduje, że skoro nikt inny się nie przejmuje, to nie ma się czym przejmować.W tym czasie niebezpieczeństwo może osiągnąć rozmiary, przy których samotna jednostka - gdyby nie obojętność innych - zdecydowałaby się interweniować (Łatane i Darley, 1968b).Podejście naukoweFascynującą konsekwencją rozumowania Łatanego i Darleya jest to, że poszukiwanie bezpieczeństwa poprzez "zgubienie się w tłumie" jest pomysłem całkowicie błędnym z punktu widzenia ofiary.Może być dokładnie na odwrót -potrzebując pomocy, łatwiej ją uzyskamy od pojedynczego świadka niż od większej ich liczby.Darley, Łatane i ich współpracownicy przeprowadzili serię systematycznych badań nad tym zagadnieniem (por.Łatane i Nida, 1981),.które dały zupełnie jednoznaczne wyniki.Rdzeniem używanej przez nich metody było aranżowanie różnych nagłych, a wymagających interweniowania sytuacji, którym przyglądała się albo jedna osoba, albo większa ich liczba.Tym, co, mierzono, była zaś liczba przypadków, w których pomoc została udzielona.W pierwszym z tych badań (Darley i Łatane, 1968) okazało się, że student dostający ataku padaczki w 85% przypadków otrzymywał pomoc ze strony samotnego obserwatora, choć pomoc nadchodziła jedynie w 31% przypadków, gdy ob- ^ serwatorów było aż pięciu.Zważywszy, że w pierwszym rodzaju warunków pomoc została udzielona prawie zawsze, trudno utrzymywać, że jesteśmy społeczeństwem ogarniętym znieczulicą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]