[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zadziwiające, jak niezwykle trafnie kilkoma prostymi kreskamiuchwycił podobieństwo.- Czy wszystko już gotowe, Marto? - zapytała Amelia, kiedy potężna kobieta odwróciła się, by ją przywitać.- A jakże, mam zelle.Gotowe i poukładane w powozie.Tylko kto to zawiezie, nie mam pojęcia.Właśnie przedchwilą przyszedł pan Dye i zabrał ze sobą Zeke a, tego co to w stajni opiekuje się mułami.Karol jest porządnymczłowiekiem, najlepszym lokajem pod słońcem, ale on służy w domu, a poza tym bardzo boi się zwierząt.Wszyscyinni są tam, gdzie pan Robert.Amelia nie protestowała, kiedy tytułowano ją mam zelle.Jedynie obcym kobietom w towarzystwie mężównadawano tytuł madame.Do wszystkich kobiet w gospodarstwie domowym, nawet do staruszek z prawnukami nakolanach, zwracano się mam zelle, chociaż ją nazywano ponadto petite maitresse, małą panią, podczas gdy matkęJuliana wielką panią - grande maitresse.- Może mężczyzni będą mogli sami przyjść do kuchni po kilku naraz.Kucharka potrząsnęła głową.- Pan Robert na to nie pozwoli.Nikt nie odejdzie, dopóki praca nie zostanie zakończona.Tak będzie lepiej, bo niema czasu gonić za tymi, którzy nie wrócą.A gdyby nawet się zgodził, pewnie byłby niezadowolony z poczynańpana Dye a podczas swojej nieobecności.Dye, przybysz zza oceanu, wrócił mniej więcej przed godziną.Amelia zauważyła, że nadjechał.Widziała też jegospotkanie z Robertem Farnumem.Nie mogła wprawdzie słyszeć, o czym mówili, ale domyślała się, że nadzorcanie ucieszył się ze sposobu powitania.- Ja pojadę - powiedział nagle chłopiec siedzący przy stole.Nosił imię Isa.Wstał, odłożył węgiel i patrzył na nie wyczekująco.Przybył do Belle Grove z matką jeszcze jakoniemowlę.Jakiś czas pózniej jego matka umarła podczas kolejnego porodu, a osierocony chłopiec przeniósł się zjednej izby do drugiej w czworakach na tyłach domu.Liczył dziewięć albo dziesięć lat, był bardzo bystry, ale jegociało szpeciła wykrzywiona trwale noga.Nie mógł dotrzymać kroku innym dzieciom z czworaków, miał trudnościz wykonywaniem nielicznych obowiązków, jakie przypadały im w udziale, często więc znajdował schronienie wkuchni, gdzie kucharka tolerowała go dopóty, dopóki nie wszedł jej w drogę.Amelia zauważyła, że chłopiecobserwuje ją od momentu wejścia do kuchni.Kilka razy odprowadził ją nawet do domu.Pewnego razu kucharkapokazała jej rysunek wykonany węglem na blacie stołu: bez wątpienia był to portret petite maitresse.Amelia uśmiechnęła się do chłopca i skinęła głową.- Dobrze - powiedziała.- I ja też.Trasa do pokonania wydawała się nie taka znowu długa, kiedy już wszystko zostało powiedziane i zrobione, amuł w zaprzęgu zdawał się dostatecznie potulny, nawet jakby znudzony, i nic sobie nie robił z deszczuspływającego powoli po jego brązowych bokach.Amelia w przeszłości wielokrotnie powoziła dwukółką ciotecznejbabki, wypuszczając się do sąsiadów z posłaniem, które niewarte było zaprzęgania powozu.I tym razem nieprzewidywała poważniejszych problemów.Rzeczywiście: miała jedynie kłopot z pozbyciem się parasolki i pochwyceniem lejc.Wreszcie odłożyła ją na bok,podniosła kaptur przy swoim płaszczu, odkrywając jednocześnie, że deszcz zmalał do równomiernegokapuśniaczka.Z tyłu wozu Isa pilnował emaliowanych dzbanków z kawą, garnków z zupą, koszyków z ciastem,boczkiem i szynką.Uderzyła lejcami o grzbiet zwierzęcia i skierowała się na drogę, która biegła z tyłu domu, przymałym letnim domku i pomiędzy drzewami w kierunku rozlewiska.Mężczyzni widzieli, jak nadjeżdżają, ale żaden nie odłożył łopaty ani też worka.Wreszcie pierwszej grupiepozwolono podejść do wozu, gdzie przystanęli i jedli łapczywie, popijając kawą i gorącą zupą, zanim ta zdążyłaostygnąć.Kiedy posilała się reszta, Robert Farnum zeskoczył z konia i krocząc wzdłuż owalnej linii worków zziemią, trącał je to tu, to tam uderzeniem buta.Zapora wznosiła się na wysokość trzech worków ułożonych wpoprzek.Nie wyglądała imponująco, wziąwszy pod uwagę trud wszystkich pracujących tu ludzi.Amelia okręciła lejce wokół dzwigni hamulca i zeszła na ziemię.Podeszła do tyłu wozu i gestem poprosiłachłopca o podanie jej blaszanego kubka i serwetki.Owinąwszy szarlotkę i zrolowaną szynkę w płótno, nalała dokubka gorącej kawy, odwróciła się i ruszyła w stronę kuzyna męża.Nim zdążyła podejść, stanął przed nim Sir Bent, stary, zgarbiony Murzyn, i powiedział coś przyciszonym,poważnie brzmiącym głosem.Kiedy Amelia się zbliżyła, zdjął na powitanie kapelusz i skłonił przed nią siwągłowę, lecz nie przestał mówić.- Nie podoba mi się to, M sieu.To jej nie powstrzyma.Tama musi być o dziesięć, dwanaście centymetrówwyższa, ja to wiem.Myślę o tym zwalisku drzew w górze rzeki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •