[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Chciałbyś kandydować, bardzo ci na tym zależy, prawda? - Krótkim izasadniczym pytaniem Lucie przerwała mężowi jego nieco przydługi wywód.- Tak, ale ostateczną decyzję uzależniam od twojej zgody - odpowiedział.- Co masz mi do powiedzenia?- Och, Seton, tak mnie tą sprawą zaskoczyłeś.Pozwól mi się z tymprzespać i.- Prześpij się lepiej ze mną, a problem z moim kandydowaniemprzemyślisz sobie jutro! - zażartował Seton i błyskawicznie pozbywszy sięodzieży, wskoczył pod kołdrę.Lucie dość długo, przez dwa czy nawet trzy dni, ociągała się zprzekazaniem mężowi swojej opinii na temat jego kandydowania do parlamentu.W końcu jednak, przyciśnięta do muru, musiała ją wyrazić.Seton stwierdziłbowiem, że przedstawiciele władz zainteresowanej nim partii politycznej niedają mu spokoju i domagają się, by ostatecznie przyjął lub odrzucił złożoną mupropozycję.- Zobowiązałem się dać im wiążącą odpowiedz - oświadczył.- No, więc?- 46 -SR- No, więc ja.Ja się zgadzam! - wykrztusiła Lucie, licząc, że za sprawąjakiegoś cudu uda jej się zataić przykry i kłopotliwy epizod z własnejprzeszłości, nie tylko przed mężem, ale i przed jego przyszłymi wyborcami.Realne życie nie jest jednak bajką i nie należy w nim liczyć na cuda.Któregoś dnia, kiedy Seton był akurat w Londynie, a mały Sam bawił siępod opieką Anny z jej synkiem Adamem, w domu Wallace'ów zadzwoniłtelefon.- Słucham! - odezwała się Lucie.- Czy pani Lucie Wallace? - rozległ się w słuchawce poważny, staranniemodulowany męski głos.- Tak.A kto mówi?- Lucie, kochanie, nie poznajesz mnie? - Głos znajdującego się po drugiejstronie linii telefonicznej mężczyzny zrobił się nagle przesadnie poufały,cwaniacki i bezceremonialny.Lucie Wallace z miejsca poznała ten głos.Był to głos Ricka Raveny.- 47 -SRROZDZIAA TRZECIRozpoznawszy głos Ricka Raveny, Lucie Wallace cisnęła słuchawkę nawidełki tak gwałtownie, jakby ta nagle zaczęła parzyć ją w dłoń.Kiedy zamoment znów rozległ się sygnał, nie odebrała telefonu.Skamieniała z przerażenia, wpatrywała się w dzwoniący kilkakrotnie razpo raz aparat.Odetchnęła z ulgą, gdy brzęczyk w końcu zamilkł, jednak tylko nachwilę, bo zaraz uświadomiła sobie, że przecież nie odebrany telefon przełączasię samoczynnie na automatyczną sekretarkę.- O Boże! - jęknęła.- Seton przesłucha taśmę i dowie się wszystkiego oRavenie!Nie zwlekając ani chwili, pobiegła do gabinetu męża, gdzie byłozainstalowane urządzenie rejestrujące.Drżącymi ze zdenerwowania rękomawydobyła z sekretarki magnetofonową kasetę i włożyła na jej miejsce nową,czystą.Ze starą kasetą popędziła natychmiast do kuchni.Wysupłała zplastykowej obudowy długą wstążkę taśmy i umieściwszy cały jej zwój wdużym rondlu, żeby nie spowodować pożaru - po prostu podpaliła.Nie dopaloneresztki cisnęła potem do kubła na śmieci, a okopcone naczynie starannie umyła.Zatarła w ten sposób wszelkie ślady.Kiedy jednak już to zrobiła, uzmysłowiła sobie, że wobec braku odzewu zjej strony Rick Ravena z całą pewnością odezwie się znowu.I co będzie - pomyślała z przerażeniem - jeśli za drugim czy którymś tamz kolei razem telefon odbiorę nie ja, tylko Seton?Od kilku dni Setona nie było na szczęście w domu.Jak zwykle pracowałw Londynie, i miał wrócić dopiero na weekend.Lucie postanowiła działać.Zadzwoniła do firmy telefonicznejzawiadującej siecią, do której był podłączony ich domowy aparat i poprosiła o- 48 -SRnatychmiastową zmianę numeru na nowy, i to zastrzeżony, czyli nie podlegającypublikacji w książce telefonicznej.W firmie próbowano jej ten pomysłdelikatnie wyperswadować, ale kiedy zagroziła rezygnacją z abonamentu izmianą operatora, zgodzono się wymienić numer już nazajutrz.Boże, ja muszę czekać aż do jutra, a ten drań Rick może mnie napastowaćw każdej chwili - pomyślała Lucie z goryczą.- Dlaczego mnie coś takiegospotyka, za jakie grzechy? Przecież odpokutowałam już chyba w więzieniunawet te, których nie popełniłam! Więc za co los tak mnie teraz karze? Zaniewinność? Boże! A jeśli za to, że okłamałam Setona?Roztrzęsiona Lucie wybuchnęła płaczem.Azy przyniosły jej pewną ulgę.Ponieważ była w domu zupełnie sama,mogła się wypłakać swobodnie i do woli.Potem szybko umyła twarz i zrobiłasobie lekki makijaż, bowiem spojrzawszy w lustro, stwierdziła, że wygląda jakprzysłowiowe półtora nieszczęścia, a nie chciała się pokazywać w takimpożałowania godnym stanie ani małemu Samowi, ani tym bardziej Annie, któramiała go przywiezć.- Już właściwie powinna tu z nim być - mruknęła Lucie sama do siebie,zerkając na zegarek.Spojrzała w okno, żeby sprawdzić, czy samochód Anny przypadkiem nienadjeżdża.- Wielki Boże! - jęknęła i zamarła z przerażenia.%7ładen samochód nie nadjeżdżał, natomiast boczną drogą, prowadzącą odgłównej szosy w kierunku ich domu, ktoś nadchodził.Jakiś mężczyzna, ubranyw prochowiec z podniesionym kołnierzem.- Boże! - jęknęła po raz drugi Lucie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]