[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Och, stary głupcze, skarcił się w duchu.W twoim wieku nie zawracaj sobie głowyani turniejami, ani uczuciami.Mimo wszystko wyprostował się w siodle.Przecież wciążjeszcze żyję.Dopiero w moim wieku człowiek jest w stanie docenić uroki miłości.Dobrewino potrzebuje lat, by dojrzeć.A ser po czasie pleśnieje, niestety.- Ciekawe, gdzie znajdę w tym olbrzymim zamczysku miejsce, w którym złożę nanoc głowę? - zadał sobie głośno pytanie.Zcisnął kolanami muła, żeby go skłonić do wejścia na drewniany mostek zwodzo-ny.Trzeba odszukać panią tego zamku i wybłagać jakieś schronienie, zanim goście zaj-RLT mą wszystkie miejsca.Z okazji takiego wydarzenia znalezienie wolnego łóżka może gra-niczyć z cudem.Nawet dla takiego powszechnie znanego uczonego męża jak on.Przejeżdżając przez posterunek straży, Benjamin nie omieszkał na znak szacunkuprzyłożyć dwóch palców do głowy.Godzinę pózniej wygodnie rozlokowany w ciasnej, ale czystej komórce przylega-jącej do kuchni, Benjamin skierował myśli ku Leonor.Pani Jannet zapewniła go, że ujrzyją podczas wieczornej biesiady.Zagra zgromadzonym na harfie, jako że będzie się od-bywał konkurs trubadurów.- Jest bardzo zdenerwowana występem, więc jeśli przywozisz, uczony mężu, wie-ści z Moyanne, trzymaj się od niej z dala do jutra rana.Benjamin nie miał żadnych wiadomości, z wyjątkiem tej o Galeranie.Bez wątpie-nia chłopiec jest już w Carcassonne ze swoim ojcem, hrabią Rogerem.Mając umysł za-przątnięty myślami o Leonor, Benjamin zapomniał zapytać żonę hrabiego o chłopaka.Zzadowoleniem żuł chleb i ser przysłany mu przez panią zamku i z przymkniętymi oczamiprzygotowywał się do wieczornych modłów.Z balkonu na poddaszu Leonor i Jannet obserwowały barwny korowód rycerzy wparadnych strojach, giermków i zbrojnych pachołków, a także szlachetnych panów wbogato haftowanych jedwabnych tunikach i aksamitnych płaszczach, a nawet duchow-nych w prostych brązowych habitach, nieprzerwanie ciągnący od bram zamkowych.Widowisku towarzyszył chrzęst broni i stukot kopyt końskich o bruk.Hrabia Roger nawewnętrznym dziedzińcu wydawał polecenia dotyczące ostatnich przygotowań do tur-nieju.Przed zapadnięciem zmierzchu wszystko było gotowe na otwarcie zawodów wdniu następnym.Leonor, posadzona obok Jannet przy głównym stole, brała do ust ka-wałki kuropatwy i porów w sosie imbirowym i z mieszaniną rozbawienia i ciekawościprzyglądała się hrabiemu Rogerowi.Dwoił się i troił, witając przyjaciół, panów z zamków sąsiadujących z Carcassonne,biskupów w purpurowych szatach, przybyłych aż z B�ziers, i opata z pobliskiego klasz-RLT toru benedyktynów.W pewnej chwili Leonor usłyszała, jak gromi młodzieńca, któryprzyniósł mu jakąś wiadomość.- Co powiadasz? Nie wysyłałem wyzwania rycerzom z Tuluzy! Twierdzisz, żeprzybędą ze swoimi damami? Po co, na wszystkich świętych w niebie?- Przybędą na turniej, panie.Wysłaniec był odziany w niebiesko-złote barwy Tuluzy.Starał się zachować godnąpostawę, drżące dłonie schował pod krótką tuniką.- Jak zapewne wiesz, szlachetny panie, wielu rycerzy nosi szarfę swojej damy nahełmie.Panie z Tuluzy chcą patrzeć, jak ich rycerze będą zwyciężać ku chwale swoichdam.- Zamierzają zwyciężyć?! Z moimi rycerzami?! Najlepszymi rycerzami w Lan-gwedocji? - Hrabia rozejrzał się po sali, w której ramię przy ramieniu zasiadał przy stolekwiat francuskiego rycerstwa.- Co powiesz, człecze - grzmiał hrabia - jeśli już popierwszym dniu turnieju piękne panie z Tuluzy będą słały uśmiechy do naszych rycerzy,a nie do tych, z którymi przybyły?Po sali przeleciał okrzyk aprobaty dla słów hrabiego.Jannet popatrzyła znaczącona Leonor, kręcąc głową.- Mężczyzni są jak dzieci, nie uważasz?- C'est bien! - skwitował hrabia reakcję rycerstwa.- A ty nie zapominaj - zwróciłsię do wycofującego się wysłannika - że wszyscy rycerze muszą do jutra do południazgłosić heroldowi, pod jakimi barwami występują.Swoje tarcze mają wystawić na naszogląd na podwórcu, inaczej zostaną zdyskwalifikowani.- Masz rację - zauważyła Leonor.- Wydaje się, że oni wiecznie szukają sposobno-ści do bitki.Jannet uśmiechnęła się, ukazując urocze dołeczki w policzkach.- Nawet pokojowa demonstracja rzemiosła wojennego, joust � pleasance, jesttraktowana z wielką powagą, choć pod fasadą ceremoniału.- Na szczęście Reynaud nie stanie w szrankach.Z pewnością rycerze z Tuluzychcieliby pomścić śmierć hrabiego Arnauda.Reynaud zabił go przypadkiem podczasturnieju w Ziemi Zwiętej - wyjaśniła Leonor.RLT - Mógłby stanąć do pojedynku w przebraniu.Podejrzewam, że nie wyjechał dlaprzyjemności.Idę o zakład, że tę wyprawę może przypłacić życiem.Zimny dreszcz przebiegł po plecach Leonor.Odłożyła nożyk do owoców na stółobok drewnianego talerza.Paradny turniej w Carcassonne z udziałem rycerzy i towarzy-szących mu występów wędrownych artystów jest niczym w porównaniu ze śmiertelnieniebezpiecznym zadaniem, jakie miał do wykonania Reynaud.Nie walczył o sławę czyhonor.Wypełniał sekretną i niebezpieczną misję, do czego zmuszała go złożona przy-sięga.Od paru dni, które upłynęły od wyjazdu Reynauda, Leonor nie przestawała o nimmyśleć.A jeśli został ranny i pozostawiony bez pomocy? A może jest umierający? Dla-czego nie wyjawił jej, dokąd zmierza?- Przestań ciągle się nad tym zastanawiać - upomniała ją Jannet.- Pomyśl o czymśinnym.Na przykład o harfie.Staniesz do rywalizacji z trubadurami.Wystąpisz jutrowieczorem.Harfa znajdowała się w sypialni.Była nastrojona i gotowa do użytku.Leonor niezależało na wygraniu rywalizacji.Chciała tylko dobrze zagrać, żeby poruszyć serca słu-chaczy.Poza tym muzyka ją samą podnosiła na duchu.Aagodziła wszelkie rozterki.Nie mogła dłużej usiedzieć przy stole.Przeprosiła Jannet, ukłoniła się hrabiemuRogerowi i wymknęła z sali.Wąskimi spiralnymi schodami pobiegła do swojej sypialniusytuowanej na trzeciej kondygnacji zamku.Pod drzwiami zatrzymała się, żeby odzy-skać oddech, odciągnęła zatrzask i pchnęła ciężkie dębowe skrzydło.Harfa znajdowała się na swoim miejscu pod oknem.Błyszczała w świetle bijącymod ognia na kominku.Leonor wykonała krok w kierunku instrumentu.Czyjaś ręka uwięziła jej nadgarstek.- Nie krzycz, pani, bo będę musiał uciec się do przemocy - rozległ się grozniebrzmiący męski głos.Leonor strach chwycił za gardło.Rozpoznała Bernarda z Rodez.Znieruchomiała ijak urzeczona wpatrywała się w jego nieruchome niebieskie oczy.- Puść mnie! - Uginały się pod nią kolana, ale udało się jej nadać głosowi stanow-cze brzmienie.RLT - Nic z tego, moja pani.Raczej pogruchoczę ci kości - ścisnął jej rękę jeszcze moc-niej - za tę bezcelową przejażdżkę, na którą mnie wyprawiłaś.Leonor wszelkimi siłami starała się nie okazywać, jak bardzo przeraża ją niechcia-ny gość.- Powtarzam, puść mnie.Jeśli tego nie uczynisz, złożę na ciebie skargę i zostanieszzdyskwalifikowany z udziału w turnieju za obrazę honoru damy.Bernard z Rodez warknął groznie, ale uwolnił dłoń Leonor.- Jutro na oczach wszystkich gości turniejowych zabiję twojego templariusza.Po-tem rozprawię się z tobą.Są sposoby, żeby cię ukarać za podstęp, którego się dopuściłaś.%7ładen nie będzie przyjemny.Leonor przebiegł po plecach lodowaty dreszcz.Bądz ostrożna, nakazała sobie wduchu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •