X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W Pomorie byłem potem jeszcze pięć razy.W 1977 roku na tej samej plaży, na którejsześć lat wcześniej z Bobem Stokowskim i Luboszem Koci graliśmy w nogę, napisałemscenariusz filmu Kwinto.Trzy lata pózniej powstał z niego Vabank.Never say never again! 12.Biegiem do PolskiUszliśmy już dobre 40 minut z Aysej Polany, a schroniska w Dolinie Roztoki ciąglenie było widać.Na mapie wyglądało to na 2 kilometry.Janusz powiedział, że musimy przejśćobok Wodogrzmotów Mickiewicza.Więc szliśmy.I szliśmy.I szliśmy.Nie było słychać aniwody, ani grzmotów.Szeroka ścieżka zmieniła się w wąską, aż wreszcie weszliśmy do lasu idalej maszerowaliśmy brzegiem jakiegoś parowu.Wyglądało to na wyschniętą rzekę.Poprzeciwnej stronie rzeki (Janusz znający lepiej tatrzańską topografię powiedział, że toprawdopodobnie koryto Białki) wypatrzyłem wygodniejszy szlak.Przeszliśmy po powalonymdrzewie na drugi brzeg i człapaliśmy dalej.Teraz droga była szersza i przyjemniejsza.Spytałem Janusza, czy dobrze idziemy, i odpowiedział, że chyba tak - był w schronisku wRoztoce już wcześniej.We wrześniu 1973 obaj jako świeżo upieczeni studenci korzystaliśmy zprzedłużonych o miesiąc wakacji.W czerwcu obu nam nie udało się zdać na WydziałOperatorski Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej i Telewizyjnej w Aodzi i teraz JanuszGauer studiował w Aodzi handel zagraniczny, a ja polonistykę w Warszawie.Znaliśmy się odtrzeciej klasy szkoły podstawowej i przyjazniliśmy ciągle, mimo że ja w 1966 rokuprzeprowadziłem się do Warszawy.Postanowiliśmy pojechać razem na wakacje w Tatry.Trafiliśmy do prywatnych kwater w Kośnych Hamrach pod Zakopanem i mieliśmy w planiezwiedzanie gór.Nie bardzo nam się dotąd to udawało, bo gdy wreszcie wybraliśmy się naGiewont, w połowie drogi musieliśmy wracać, żeby nie przepadł nam zapłacony góralskiobiad.Tym razem już po obiedzie wyruszyliśmy - ahoj, przygodo! - do schroniska w DolinieRoztoki, gdzie mieszkał mój kolega Włodek Gruszczyński, żeby razem z nim zdobyć DolinęPięciu Stawów, Morskie Oko, a kto wie, może nawet Rysy? Na razie po godzinie marszuciągle nie byliśmy pewni, czy to właściwy szlak.Nagle zauważyłem czerwone tabliczkiprzybite do drzewa 200 metrów od nas. - Jesteśmy w domu! - krzyknąłem do Janusza.- Tam są drogowskazy!Chwilę pózniej byliśmy pod rozłożystym dębem.Najbardziej rzucała się w oczy dużatablica: nie bardzo wiedziałem, o co chodzi, ale kilka słów zrozumiałem.Brzmiały one:Tatransk� N�rodn� Park.Zrobiło mi się gorąco.- Jesteśmy w Czechosłowacji - powiedziałem do Janusza.- Ta wyschnięta rzeka tobyła granica.- Taaa? Eee? Niee.- odpowiedział Janusz - ale nie jest wykluczone, że to takawspólna polsko - czechosłowacka przestrzeń strefy nadgranicznej.Może tędy też się udaprzejść do Roztoki?- Raczej bym na to nie liczył - odpowiedziałem, oczyma duszy widząc owczarkialzackie, które rzucają się nam do gardła pośród bzykających wokół pocisków smugowychstraży granicznej.W ułamkach sekundy wyobraziłem sobie, jak czechosłowacka milicjabrutalnie bije kolbami kałachów dwóch polskich studentów bez dokumentów, a potemzakuwa ich w kajdany i wrzuca do wilgotnej celi w Ołomuńcu.- Chcesz spędzić najbliższych pięć lat w obozie pracy?! - krzyknąłem do Janusza.- Gdzie? Dlaczego? Co?! - nie rozumiał.- Jajco! Czytałeś Kunderę? Biegiem!- Dokąd?! - Janusz ciągle nie wierzył, że coś złego może się nam przydarzyć. - Do Polski! - rzuciłem się pędem z powrotem w stronę powalonego drzewa.Słyszałem, że Janusz biegnie za mną.Po kilkunastu minutach byliśmy znowu w ojczyznie.Szkoda, że nie mierzyliśmy czasu.Dzięki motywacji, mimo naszego obuwia, mieliśmy sporeszanse na wyczynowy rekord.Spoceni, przerażeni, ale wolni napiliśmy się polskiej wody zpolskiego zródełka.Smakowała jak nigdy.Potem, kiedy już ochłonęliśmy, odnalezliśmyoczywiście Roztokę i schronisko, a po zjedzeniu sucharów i wypiciu herbaty z kubków ześladami jajecznicy ze śniadania doszliśmy nawet do Morskiego Oka.Oczywiście udawałem, że powala mnie piękno Tatr i takie tam pierdoły, a taknaprawdę to tęskniłem tylko za tym, żeby dorwać się do pierwszego tomu DziennikówGombrowicza, które miałem w plecaku.Usiąść gdzieś na powietrzu przy dobrej kawie czypiwie i poczytać sobie wreszcie, bez ganiania po tych górach! Właściwie po co ja po nich takłażę od 13.roku życia? - myślałem.Tylko dlatego, że są? Tak naprawdę mam je w dupie! Jakwspomnę sobie te wszystkie harcerskie zwiady, kiedy w lodowatym deszczu wdrapywaliśmysię na Turbacz czy Lubań, żeby potem w mokrych mundurach trząść się w nocy z zimna najakiejś słomie w stodole! Na jasną cholerę potrzebne mi były takie atrakcje?! Co z tego, żewziąłem udział w trzech rajdach świętokrzyskich (100 km po górach w trzy dni), żepozdobywałem jakieś odznaki turystyczne, górskie i terenowe? Jakieś sprawnościterenoznawcy czy wędrownika? Kiedy pomyślę, ile mógłbym przez ten czas obejrzeć filmów,przeczytać książek i posłuchać płyt, ile czasu spędzić sensownie jak kulturalny człowiek zmiasta, to krew mnie zalewa!Na szczęście to już upiory przeszłości.Dziś z paszportem w kieszeni można jezdzić,po pierwsze: wszędzie, po drugie: także w wygodne miejsca.Nie mam nic przeciwkoobserwowaniu dzikich lwów i gazeli u wodopoju gdzieś pośrodku Serengeti, pod warunkiemże obserwuję je przez panoramiczną szybę, sącząc drinka w głębokim fotelu, w lobbyluksusowego hotelu.Mógłbym ostatecznie stanąć na Evereście czy K2, ale tylko kiedy będzie tam możnawjechać windą lub, w najgorszym razie, dolecieć helikopterem.Chociaż co takiego jest naEvereście, czego bym potrzebował do szczęścia, a czego mi na przykład nie zapewniManhattan, bulwar St.Germain czy Kazimierz w Krakowie?Mimo wszystko wcześnie zrozumiałem, że miasta są mi bliższe niż tak zwana dzika przyroda.Po PRL - u mam idiosynkrazję na egzotykę i klimaty alternatywne, czyli krótkomówiąc: dziadostwo.I jeśli już miałbym wybierać się w podróż, to na pewno na zachód odAaby.W westernach oglądanych w dzieciństwie starzy traperzy zwykli mówić, że  prawokończy się na południe od Rio Grande , czyli w Meksyku.Dla mnie prawo kończy się nawschód od Berlina Zachodniego.Bliski i Daleki Wschód pozostają dla mnie niezrozumiałe iobojętne.Wystarczy mi lektura powieści Josepha Conrada.Byłem wprawdzie w Chinach, alechciałem wracać do domu tego samego dnia.Kilkakrotnie odmówiłem podróży do Tajlandii iIndii (w tym na Goa).Jakoś nie przepadam za tym, by trędowaci pukali mi kikutami w szyby,kiedy stoję na czerwonym świetle [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •  

    Drogi użytkowniku!

    W trosce o komfort korzystania z naszego serwisu chcemy dostarczać Ci coraz lepsze usługi. By móc to robić prosimy, abyś wyraził zgodę na dopasowanie treści marketingowych do Twoich zachowań w serwisie. Zgoda ta pozwoli nam częściowo finansować rozwój świadczonych usług.

    Pamiętaj, że dbamy o Twoją prywatność. Nie zwiększamy zakresu naszych uprawnień bez Twojej zgody. Zadbamy również o bezpieczeństwo Twoich danych. Wyrażoną zgodę możesz cofnąć w każdej chwili.

     Tak, zgadzam się na nadanie mi "cookie" i korzystanie z danych przez Administratora Serwisu i jego partnerów w celu dopasowania treści do moich potrzeb. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

     Tak, zgadzam się na przetwarzanie moich danych osobowych przez Administratora Serwisu i jego partnerów w celu personalizowania wyświetlanych mi reklam i dostosowania do mnie prezentowanych treści marketingowych. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

    Wyrażenie powyższych zgód jest dobrowolne i możesz je w dowolnym momencie wycofać poprzez opcję: "Twoje zgody", dostępnej w prawym, dolnym rogu strony lub poprzez usunięcie "cookies" w swojej przeglądarce dla powyżej strony, z tym, że wycofanie zgody nie będzie miało wpływu na zgodność z prawem przetwarzania na podstawie zgody, przed jej wycofaniem.