[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Complain mijając jeinstynktownie zajrzał do środka i stanął jak wryty.Wewnątrz, na posłaniu, spokojnie jak we śnie, spoczywało ciało.Le\ało w pozie niedbałej, zeskrzy\owanymi nogami, a zaszargany zwinięty płaszcz słu\ył za podgłówek; twarz, pełniamelancholii, przypominała przekarmionego buldoga.- Henry Marapper! - zawołał Complain nie mogąc oderwać oczu od znajomego profilu.Włosy iskroń kapłana umazane były krwią.Complain pochylił się i delikatnie dotknął ręki duchownego.Była zimna jak lód.W tym samym momencie powróciła atmosfera Kabin.Nauka działała automatycznie jakodruch warunkowy.Bez wahania wykonał pierwszy gest rozpaczy, odprawiając rytuał strachu. Strach nie mo\e dotrzeć do podświadomości", głosiła Nauka, musi zostać natychmiastwydalony za pomocą serii rytualnych zabiegów wyra\ających przera\enie.Wśród ukłonów,jęków i wyrazów hołdu Complain zapomniał o zamiarze ucieczki.- Obawiam się, \e musimy przerwać to wspaniałe przedstawienie - odezwał się za jego plecamichłodny kobiecy głos.Complain zaskoczony wyprostował się i obejrzał.Za nim, z wymierzonymw niego paralizatorem, stała Vyann w towarzystwie dwóch stra\ników.Jej wargi były piękne, aleuśmiech nie wró\ył nic dobrego. Tak skończyła się próba Complaina.Teraz przyszła kolej na Fermoura, którego tak\e wprowadzono do pokoju na Pokładzie 24.Itym razem siedział tu mistrz Scoyt, tylko był nieco bardziej szorstki.Zaczął, jak z Complainem,od pytania, gdzie się Fermour urodził.- Gdzieś w gęstwinie - rzekł powoli, jak zwykle, Fermour.- Nigdy właściwie dobrze niewiedziałem gdzie.- Dlaczego nie urodziłeś się w szczepie?- Moi rodzice byli uciekinierami.Był to mały szczep z Korytarza Zrodkowego, mniejszy ni\Kabiny.- Kiedy przyłączyłeś się do szczepu Greene?- Po śmierci rodziców - rzekł Fermour.Mieli gnilca.W tym czasie byłem ju\ całkiem dorosły.Usta Scoyta, zwykle chmurne, zmieniły się teraz w wąską szparę.Pojawiła się pałka gumowa,którą Scoyt przerzucał z ręki do ręki.Zaczął przechadzać się przed Fermourem, nie spuszczającgo z oczu.- Czy mo\esz przedstawić jakiś dowód na potwierdzenie tego wszystkiego, co mi mówiłeś?Fermour był blady i napięty, nieustannie obracał cię\ki pierścień wokół palca.- Jaki dowód? - spytał.Usta miał zupełnie suche.- Jakikolwiek.Na okoliczność twojego pochodzenia, coś, co mo\na by sprawdzić.Nie jesteśmy\adną hołotą z Bezdro\y, Fermour.Je\eli pochodzisz z gęstwiny, to chcemy wiedzieć, kim lubczym jesteś.No więc?- Kapłan Marapper mo\e poświadczyć, kim jestem.- Marapper nie \yje.Poza tym mnie chodzi o kogoś, kto cię znał jako dziecko, mo\e to byćktokolwiek - odwrócił się tak, \e stali teraz twarzą w twarz.- Krótko mówiąc, Fermour,potrzebujemy czegoś, czego ty, jak się wydaje, nie mo\esz nam dostarczyć - dowodu, \e jesteśczłowiekiem.- Jestem bardziej człowiekiem ni\ ty, ty mały.- mówiąc to Fermour uniósł pięść i skoczył.Scoyt cofnął się zręcznie i silnie uderzył pałką Fermoura w przegub dłoni.Osadzony namiejscu Fermour, czując, \e ramię mu drętwieje, uspokoił się i tylko na twarzy pozostał muwyraz złości.- Masz zbyt wolny refleks - rzekł surowo Scoyt.- Powinieneś był mnie zaskoczyć. - W Kabinach zawsze mówiono, \e jestem bardzo powolny - wymamrotał Fermour ściskająckurczowo rękaw.- Jak długo przebywałeś ze szczepem Greene? - rozkazującym tonem spytał Scoyt.Ponowniepodszedł blisko do Fermoura, kołysząc cały czas pałką, jakby chciał go znowu uderzyć.- Och, ja ju\ straciłem poczucie czasu.Chyba dwa razy po sto tuzinów sen-jaw!- Tu na Dziobie nie u\ywamy waszego prymitywnego sposobu mierzenia czasu, Fermour.Cztery sen-jawy nazywamy dniem.Oznaczałoby to, \e przebywałeś ze szczepem.sześćset dni.To długi okres w \yciu mę\czyzny.Stał patrząc na Fermoura, jakby na coś czekał.Drzwi otworzyły się gwałtownie i na proguukazał się zdyszany stra\nik.- Mistrzu Scoyt, atak na zaporę! - zawołał.- Proszę, niech pan tam natychmiast idzie, jest panpotrzebny!W drodze do drzwi Scoyt zatrzymał się i z zawziętą twarzą zwrócił się do Fermoura.- Zostań tutaj - rozkazał.- Wrócę, jak tylko będę mógł.W pokoju obok Complain odwrócił się spokojnie do Vyann.Jej paralizator zniknął w futeraleprzy pasie.- A więc ta historyjka o napadzie na zaporę to tylko trik, aby wywołać mistrza Scoyta z pokoju,tak? - zapytał.- Tak, to prawda - powiedziała spokojnie.- Zobacz, co Fermour robi w tej chwili.Przez długą chwilę Complain stał patrząc jej w oczy, które działały na niego jak magnes.Byłblisko niej, byli sami w pokoju, który ona nazywała obserwacyjnym, a który znajdował się obokpomieszczenia, gdzie przebywał Fermour teraz, a on sam nieco wcześniej.Po chwili wziął się wgarść i w obawie, \e twarz zdradzi jego uczucia, odwrócił się i spojrzał znowu przez judaszaznajdującego się w ścianie.Uczynił to w samą porę, aby dojrzeć, jak Fermour łapie mały stołek, który stał przy ścianie,wyciąga go na środek pokoju, wchodzi na niego i sięga ręką w kierunku kratki, która, jak wka\dym pomieszczeniu, znajdowała się w suficie.Jego palce zacisnęły się bezradnie kilka cali odkratki.Stanął na palcach, potem podskoczył, ale po kilku nieudanych próbach zrezygnował izaczął rozpaczliwie rozglądać się po pokoju.Zobaczył drzwi, za którymi znajdował się jegotobołek.Natychmiast kopnął stołek, pobiegł w kierunku drzwi i za chwilę zniknął z polawidzenia Complaina.- Uciekł tak jak ja - rzekł odwracając się Complain i ponownie spojrzał odwa\nie w szare oczydziewczyny. - Moi ludzie złapią go, zanim osiągnie glony - powiedziała niedbale Vyann.- Nie wątpię, \etwój przyjaciel Fermour jest Obcym, a za parę minut będziemy ju\ mieli co do tego pewność.- Bob Fermour? To niemo\liwe.- Pózniej o tym pogadamy - powiedziała [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •