[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Co powiedzą jej rodzice, jego matka na wieść, że on chce się ożenić z Banner? Będzie todla nich szok, ale to bez znaczenia.Nie liczyły się żadne zdania czy sądy, tylko to, jak tadziewczyna patrzy na niego i jak on czuje to każdym nerwem.- Naprawdę byś tego chciał?- Czy chciałbym być zawsze pod ręką, gdy będziesz mnie potrzebowała?Skinęła głową.- Tak, Banner.Chciałbym.- Dotknął palcami jej warg.- Czy ten sukinsyn nie zrobił cijakiejś krzywdy?- Nie.- %7ładnej?- Nie, przyszedłeś w samą porę.Dotknął delikatnie jej policzka, a ona błyskawicznie odwróciła głowę i ucałowała wnętrzejego dłoni.Jeśli się w tej chwili nie odsunie, to zrobi coś głupiego.Chociaż? Ludzie pewniecałują się w pociągach, a słońce i tak wschodzi co rano.Spojrzał w drugi koniec przedziału, gdzie siedzieli Micah i Lee.Opierali się mocno ościanki.Kapelusze mieli nasunięte na oczy.Spali.Jake objął ręką jej ramiona i delikatnie przyciągnął do siebie.Nie poczuł żadnego oporu:garnęła się do niego.Pochylił głowę i natychmiast napotkał jej usta.O takim pocałunkuoboje marzyli od dawna.Gdy podniósł głowę, twarz miał rozjaśnioną uśmiechem.- Postaraj się zasnąć.Gdy się obudzisz, będziemy w domu.Ułożył jej głowę w zagłębieniu między swą brodą i obojczykiem.Wyciągnął długie nogi takdaleko, na ile pozwoliła ławka.Trzymał ją tak, jakby była kruchym skarbem.Słowo dom nabrało dla niej zupełnie nowego znaczenia.Po raz pierwszy od wielu dnipoczuła się bezpieczna.Ciepło twardego, szczupłego ciała Jake'a wnikało w nią, usuwającstrach i złe myśli.Jak nieznaną dotychczas pieszczotę przyjęła jego ciepły oddech we włosachi na policzku.Za oknami pociągu padał gęsty deszcz, tak bardzo wyczekiwany po długiej suszy.ROZDZIAA 18Gdy wjeżdżali do Larsen, jeszcze padało.Jake musnął wargami czoło śpiącej Banner ipowiedział cicho:- Zbliżamy się do domu.Ziewnęła szeroko, wstała i rozprostowała ramiona.Dopiero wtedy otworzyła oczy i od razuuśmiechnęła się do niego.Odwzajemnił uśmiech i objął ją ramieniem.Lee i Micah też zaczęlisię ruszać.Pasażerowie powoli zbierali swój bagaż, gotując się do wyjścia.Banner usiadła i bezskutecznie próbowała rozprostować wymięte ubranie.Byłapodniecona i chcąc to ukryć, szukała zajęcia dla rąk.Obserwowała Jake'a; chciała sprawdzićjego reakcję na tak długie trzymanie jej w objęciach.Nie było jednak na to czasu.Musieli dopilnować rozładunku bydła, koni, sprowadzić wózze stajni i przygotować się do drogi.Wszystko komplikowała fatalna pogoda.Micah określił całą sytuację dość jednoznacznie:- Deszcz jest, rzeczywiście, bardzo potrzebny, ale nie do tego stopnia, żeby akurat terazlało nam na łeb jak z cebra.Poprzez strugi deszczu Jake starał się dojrzeć, czy nie przejaśnia się na horyzoncie.Niestety nic nie wskazywało na to, by słońce miało pojawić się w niedługim czasie.- Nie wyobrażam sobie pędzenia bydła na ranczo w taką pogodę - powiedział do chłopców.Nerwowo przygryzał dolną wargę.Wszyscy patrzyli na niego i czekali na polecenia.Leenie mógł powstrzymać ziewania.Jake odwrócił się do Banner.- Rozmawiałaś z tym mężczyzną w stajniach.Jak sądzisz, zgodziłby się przetrzymać naszestado, aż będzie je można zabrać?Uśmiechnęła się, zadowolona, że prosi ją o pomoc.- Spróbuję to załatwić.Skinął głową.- Bardzo dobrze.A wy, śpiochy, obudzcie się wreszcie i dopilnujcie wyładunku krów.Banner, dasz sobie radę w tym deszczu?- Spytaj ich - wskazała brodą na chłopców.Otworzyła drzwi i zniknęła im z oczu.- Co jest, Micah? - spytał Jake.- Zmusiła nas do zabawy na deszczu.Po niej woda spływa jak po kaczce.Nic nie potrafizepsuć jej humoru.Jake uśmiechnął się do siebie.- Ruszajmy.Najpierw poszli do koni, osiodłali je i wyprowadzili z wagonu.Następnie, po sprawdzeniu,czy w pobliżu nie kręcą się pasażerowie, otworzyli burtę wagonu i opuścili ją na ziemię,tworząc w ten sposób stromy pomost, po którym krowy mogły zejść.- Od jak dawna tu pada? - spytał Jake kolejarza.- Zaczęło się wczoraj po południu.Wyczekiwaliśmy deszczu, ale nie tyle od razu - kolejarzsplunął z rozmachem na ziemię i skrył się pod dachem.Chciał odsunąć się od krów, któreniezgrabnie złaziły z wagonu po śliskich deskach.Nie lubił zajmować się bydłem; zostawiałto kowbojom, którzy znają się na tym.Lee i Micah byli aż nadto gorliwi.Popędzali swoje konie, pokrzykiwali i pogwizdywali nakrowy.- Spokojnie, spokojnie! - wołał Jake.- Bo jak się spłoszą, to w panice przecwałują namprzez Główną Ulicę i trzy dni będziemy ich szukać.Gdy przybyli do stajen, było wszystko gotowe.Pusta zagroda czekała już na krowy, a drugąprzygotowano dla byka.- Może chciałabyś zostać w mieście, Banner? - spytał z troską Jake.Mimo jejwcześniejszych przechwałek odnośnie do deszczu, była przemoczona i trzęsła się z zimna.- Nie.Wolałabym pojechać do domu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]