[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Skalski miał minę, jakby nie był pewien, czy udzielił po-prawnej odpowiedzi.Nie chodziło o to, czy była zła, czydobra, ale czy była zgodna z opinią Mortki.Potakiwanie, najgorsza z chorób, na które cierpi polskapolicja.Młodsi rangą potakują wyższym stopniem, żebyułatwić sobie awans, nie robić wrogów i po prostu, dlaświętego spokoju.Tych, którzy mają swoje zdanie i do tegoodwagę, żeby je wyrazić, jest niewielu pomyślał komi-sarz.Dlatego tak cenił Kochana.Podkomisarz po prostunależał do tej niewielkiej grupy odważnych. Rzeczywiście, trochę ich dużo zgodził się Mortka. Chcesz przesłuchać Borzestowskiego? zapytał Ko-chan. Nie wiem.Pewnie powinniśmy.Tylko czy on nam cośpowie? Wątpię. Właśnie.Dlatego musimy się wstrzymać, aż będziemymieć na niego jakiegoś haka, coś, czym będziemy mogligo przycisnąć. Ty jesteś szefem, Kuba.Komisarz uznał, że rozmowa z Borzestowskim była-by bardzo trudna.Nie wiadomo, kto kogo właściwie byprzesłuchiwał czy policja jego, czy on policję.Poza tymMortka musiał sam przed sobą przyznać ze wstydem, żeboi się tego człowieka.Wielki B., jak określił go Kochan,tak bardzo chciał dorwać tego, który spowodował śmierćjego bratanków, że był gotowy staranować każdą prze-szkodę, która stała mu na drodze do celu.Nawet jeśli tąprzeszkodą miałby być oficer warszawskiej policji.Nagle komisarz poczuł niepokój.Przypomniał sobiesłowa Borzestowskiego: Pan też ma dwoje dzieci.Zde-cydował się zakończyć zebranie.240 Dobra.Priorytetem jest teraz facet ze zdjęcia.Trzebago dorwać.Kochan, należy wytypować człowieka z otocze-nia Borzestowskiego, który może mieć dostęp do intere-sujących nas danych, a którego łatwiej będzie przesłuchaći złapać niż samego Wielkiego B. Znajdę takiego. No to do roboty, panowie.Nie czekając na resztę, wyszedł z pokoju.Już na kory-tarzu wyciągnął z kieszeni telefon i zadzwonił do Oli.Nieodbierała.Czy coś im się stało? Gdzie teraz są chłopcy?Pewnie w szkole.Wydawało mu się, że powinien tam poje-chać.Próbował sobie gorączkowo przypomnieć, do którejpodstawówki chodzili.W tym momencie zadzwoniła jego komórka.Spojrzałna wyświetlacz Ola. Dzwoniłeś usłyszał jej głos w słuchawce. Gdzie chłopcy? Jak to gdzie, w szkole& Czy coś się dzieje?Zawahał się.Nie wiedział, co konkretnie ma jej powie-dzieć. Pewnie nic.Ale uważaj na nich. Coś się dzieje, Kuba? Nie.Po prostu uważaj na nich. Kuba? Muszę kończyć.Wyłączył telefon.Już żałował tej rozmowy.Dał się po-nieść emocjom i spanikował.Najpewniej niepotrzebnie.Teraz dodatkowo będzie miał Olę na głowie.Nie da muspokoju przez resztę dnia, tygodnia, może nawet miesiąca.Zaklął cicho nad własną głupotą. Kuba!Andrzejewski zbliżał się do niego szybkim krokiem z ga-zetą w ręku.Bez słowa przekazał ją komisarzowi.To była Gazeta Stołeczna , lokalny dodatek Gazety Wyborczej.PODPALACZ NA URSYNOWIE zobaczył wielki nagłówek.Artykuł rozpoczynał się od podania informacji o śmierci241dzieci Korzeniowskich.Dalej była opisana również histo-ria Klaudii Klau, wypowiadała się jej matka.Narzekała napolicję.Straż pożarna wydała enigmatyczne oświadczenie,a rzecznik policji stwierdził, że śledztwo w tej sprawietrwa.A cała dzielnica drży ze strachu przed tajemniczympodpalaczem, głosiła puenta. Masz szczęście powiedział Andrzejewski, kiedyMortka skończył czytać że nie trafiło to do głównegowydania.Ale do naszego rzecznika od rana wydzwaniają Fakt i Superexpress.Nie mówiąc już o dziennikarzuz Dużego Formatu , który chciałby zrobić o tym reportaż.Koniecznie chce się z tobą spotkać. Nie ma mowy. To samo przekazałem rzecznikowi.Dodaj do tegojeszcze TVN Warszawa i regionalną Trójkę i możesz sobiewyobrazić, w jakiej dupie jesteśmy.Milczeli, wpatrzeni w wybity czarną czcionką tytuł. Mamy trop.Taki solidny przerwał ciszę komisarz. Szydłoń się skarżył, że do niego nie zadzwoniłeś.Mortka zaklął cicho. Zaraz to zrobię. Musisz rozwiązać tę sprawę, Kuba powiedział przyja-cielsko Andrzejewski. Media zaczynają się tym intereso-wać, a co interesuje media, to interesuje górę, rozumiesz?Jeśli, tak jak się spodziewam, Fakt i Superexpress zro-bią z tego jutro czołówkę, to w sobotę rano obudzi mniesłodki głos ministra spraw wewnętrznych. Złapię tego podpalacza obiecał Mortka.Andrzejewski klepnął go w ramię i zostawił komisarzaz gazetą w ręku na środku policyjnego korytarza.Mortka zadzwonił z telefonu stacjonarnego do pro-kuratora Szydłonia.Przez blisko pół godziny szczegóło-wo zrelacjonował mu postępy w śledztwie.Potem przezkolejne pół godziny odpowiadał na jego pytania.Nakoniec jeszcze wysłuchiwał dobrych rad na temat tego,co koniecznie powinien zrobić, i to najlepiej już kilka242dni temu.Kiedy odłożył słuchawkę, miał wrażenie, żespuchło mu ucho.Kochana nie było w pobliżu.Komisarz zostawił na jegobiurku kartkę z informacją, że pojechał do szpitala, żebyporozmawiać z Klaudią Kameron.Tym razem nie spotkał doktor Pawlik.Szpitalnymi kory-tarzami prowadził go inny lekarz: grubawy, starszy męż-czyzna z siwym wąsem, do którego wszyscy napotkanimówili pułkowniku.Zatrzymali się dopiero przy salce, w której leżała Ka-meron. Pułkownik zajrzał do środka. Teraz ma gościa powiedział. Niech pan chwilę po-czeka, komisarzu. Jak z nią? Lepiej niż ktokolwiek mógłby się spodziewać.Kiedyją tu przywiezli, sądziłem, że będzie kaleką do końca życia.Teraz jestem zdania, że rehabilitacja i chirurgia plastycznamogą zdziałać cuda.Nasi lekarze już się biją o to, któryz nich będzie mógł opisać jej przypadek.Komisarzowi przeszło przez myśl, że doktor Pawlik niema w szpitalu, bo właśnie pisze swój artykuł.Wydało musię to jednak mało prawdopodobne.Pawlik była taka jak on.Od kariery ważniejsza była dla niej dobrze wykonana praca. Mamy problem z dziennikarzami kontynuował puł-kownik. Co chwilę ktoś chce przeprowadzać z nią wy-wiad.Kto by pomyślał, że będziemy tu kiedyś leczyć cele-brytkę. A ten gość? Też celebryta.No, celebrytka raczej.Nie dziennikarz.Zza rogu wyłoniła się pielęgniarka. Panie pułkowniku.Wszędzie pana szukam.Sala ope-racyjna jest już gotowa powiedziała z wyrzutem. Idę, idę.Panie komisarzu&Lekarz spojrzał na niego znacząco. Dam sobie radę.243 Szybciej, panie pułkowniku pośpieszała go kobie-ta. Utrapienie z panem mamy. Pułkownik lekceważąco machnął na nią ręką, ale po-biegł we wskazanym kierunku.Komisarz podszedł do okna.Patrzył, jak pielęgniarze wchodzą do budynku z pacjentemna noszach.Odwrócił się w momencie, kiedy z pokojuKlaudii Kameron wychodziła jakaś kobieta.Kojarzył ją.Wysoka, długowłosa blondynka z lekko zadartym nosemi ładnymi, orzechowymi oczami.Miała na sobie ciasnoopinające pośladki dżinsy i zamszową kurtkę założoną nabiałą bluzkę ze sporym wycięciem.Pomiędzy jej piersiamiwisiał łańcuszek z wielkim bursztynem w srebrnej oprawie.Mortka spojrzał na jej dekolt. Mogę panu jakoś pomóc? zapytała z przekąsem ko-bieta.Podniósł wzrok.Miała dziwny, drapieżny wyraz twarzy,jakby tylko czekała na okazję, żeby rzucić mu się do oczu. Ja panią skądś znam stwierdził niepewnie.Była to pierwsza rzecz, jaka mu przyszła do głowy. Nie pan jeden warknęła. Zbok dodała pod nosem.Mortka poczuł się urażony
[ Pobierz całość w formacie PDF ]