[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tego wieczoru prowadził coś mniej rzucającego się w oczy niż porsche: granatowego SUV–a z brązowymi listwami.Wóz był wyposażony we wszystkie możliwe bajery, ale z zewnątrz wyglądał jak tysiące tych, które krążyły ulicami Atlanty i po jej przedmieściach.Właśnie dlatego nim dzisiaj jeździł.Żeby nie rzucać się w oczy, nie zwracać na siebie uwagi ani w Athens, ani w sąsiedztwie domu Mitchella.I na wszelki wypadek dwa razy w tygodniu zmieniał tablice rejestracyjne.TL RNie cieszył się, siadając za kierownicą.Sporo tego dnia przejechał.Najpierw do Athens, potem szybko do Mitchella.No i ten kundel –obłaskawił go cheeseburgerem, ale musiał się zdrowo narobić, żeby zwabić go na łóżko, gdzie pewnie pies nie mógł wchodzić.Spędził pracowity dzień.Dlatego dużo bardziej wolałby zamknąć się w swoim cichym, chłodnym, ciemnym kinie z olbrzymią kolekcją filmów.Ale „mężczyzna musi zrobić to, co musi".Colin Firth.To właśniemiłość.251Żeby nikt nie zobaczył samochodu, zaparkował w cieniu zamkniętego już sklepu z przecenionymi dywanami, potem wziął reklamówkę i przeszedłprzez parking naprzeciwko jakiegoś podejrzanego baru.Z baru wiodła do motelu wydeptana ścieżka.Słodko, pomyślał.Jakie to wygodne.Pokój Billy'ego był ostatni na parterze skrzydła ciągnącego się za budynek główny, z dala od ulicy.Podchodząc do drzwi, zerknął przez ramię, ale podobnie jak rano nikt go chyba nie zauważył.Nie był to przybytek, w którym zatrzymywali się ludzie chcący rzucać się w oczy.Zapukał.Tylko raz.Billy otworzył niemal natychmiast i oklapł z ulgi na jego widok.– Dzięki Bogu.Bałem się, że nie przyjdziesz.Creighton otworzył drzwi czubkiem buta i wszedł do środka.Wpokoju było ciepło i wilgotno.Zalatywało kwaśnym potem i strachem.– Wyczułem, że to coś pilnego.– Zaniósł reklamówkę do kuchni i położył ją na blacie.– Jak śmiałeś do mnie przyjść?– Nikt mnie nie widział.TL R– Na pewno?– Na sto procent.Masz mnie za idiotę? Tak samo jak ty, nie chcę, żeby mnie złapali.Billy próbował zachowywać się z dawną pewnością siebie, ale Creighton dostrzegł pęknięcia w jego buńczucznej masce.Co tylko utwierdziło go w przekonaniu, że musi działać szybko, by ten głupek nie załamał się i wszystkiego nie zepsuł.Wyjął z reklamówki butelkę piwa.– Za długo tu siedzisz i jesteś rozdrażniony.Napijesz się?252– Dzięki.– Gdzie otwieracz?– Za tobą.W górnej szufladzie.Creighton wyjął zardzewiały otwieracz i pozbył się kapsla.Na blat pociekła piana.Na podłogę też.Oderwał kawałek papierowego ręcznika, przykucnął i dokładnie wszystko wytarł.Trochę to trwało, ale Billy nawet tego nie zauważył.Chodził po pokoju jak zwierzę w klatce.Creighton wyprostował się i podał mu butelkę.Billy chwycił ją i łapczywie wypił potężny łyk.– Dzięki.– Nie ma za co.– Ty się nie napijesz?– Nie piję.– A tak, zapomniałem.– Billy spojrzał na reklamówkę, jakby dopiero teraz ją zobaczył, ale go nie zaciekawiła.–Posłuchaj.– Słucham.– Nie chcę, żebyś to robił.TL RCreighton zaczął wyjmować z reklamówki jedzenie i sztućce.Dobrze wiedział, o co chodzi, lecz udał, że nie wie.– To znaczy co?Billy pociągnął z butelki.– Nikomu więcej nie stanie się krzywda.Zgoda?– Aaa.wracasz do naszej porannej rozmowy.Czym ty się tak denerwujesz? Masz obsesję.– Creighton uśmiechnął się i rozpakowałkrojoną szynkę z delikatesów.– To moje zmartwienie, nie twoje.A ja się 253niczym nie denerwuję.Ty też nie powinieneś.Ufam ci.Ty musisz zaufać mnie.– Ona nie ma z tym nic wspólnego, nie tak się umawialiśmy.– Fakt, ale jestem bardzo elastyczny.Jeszcze jedno piwo? Billy byłzirytowany, lecz odparł, że chętnie zje trochę szynki i wypije piwo.Creighton odwrócił się, żeby otworzyć kolejne, ale kątem oka dostrzegł coś, czego Billy na pewno nie chciał mu pokazać: chłopak nerwowym ruchem wytarł ręce w spodnie, a potem ręką kark.Przygryzłodstającą skórkę na spierzchniętych wargach.Wymienili się butelkami.– Gotowy na kanapkę?– Jasne.Prawie nic dzisiaj nie jadłem.W lodówce jest majonez.– Przyniosłem musztardę.– Super.Creighton wskazał mu stołek.– Usiądź.Denerwujesz mnie.TL RBilly usiadł, ale się nie uspokoił.Postawił nogę na dolnym szczeblu stołka i zaczął nerwowo kiwać kolanem.Natomiast Creighton poruszał się powoli i z rozmysłem, robił dwie kanapki, posmarował musztardą chleb i położył na nim szynkę.– Szwajcarski czy łagodny wędzony?– Wszystko jedno.– Billy nie spuszczał go z oka.– Nie musisz tego robić.– Nie ma sprawy.– Creighton udał, że źle go zrozumiał.– Naprawdę.Od tygodni jesz konserwy.Pomyślałem, że dla odmiany.254– Przestań pieprzyć.Wiesz, o czym mówię.Mam w dupie twoje kanapki.Nie musisz jej zabijać.Creighton nadal układał na chlebie szynkę i ser.Billy oparł się o blat.– Ona nic nie wie.Ani o twoim wuju, ani o niczym.Nie przejdzie jej przez myśl, że to moja robota.– Może przejść.– Jakim cudem?– Tak już jest, Billy.Można się potknąć o najmniejszy drobiazg.Jesteś moim wspólnikiem.Mam obowiązek cię chronić.– Bzdura, nie masz.Chciałem się z tobą zobaczyć głównie po to, żeby ci powiedzieć, że jesteśmy kwita.Wyjeżdżam.Jutro.Miałeś rację.Powinienem był wyjechać zaraz potem.Widziałeś tego czarnego detektywa w wiadomościach o szóstej?– Nie, chyba mi umknął.– Kiedy niby szukałem pracy, jedna laska, sekretarka, którą podrywałem, biorąc jakieś formularze, rozpoznała mnie ze zdjęcia i zadzwoniła na policję.TL R– Ale nic o tobie nie wiedziała, tak? Nie znała nawet twego prawdziwego nazwiska.– Nie.– Ani adresu i numeru telefonu.– Nie.– W takim razie nie widzę problemu.– Creighton przywiózł nóż, teraz już czysty i odkażony, ten sam, którym zabił psa Mitchella.Wyjął nóż z reklamówki, przekroił kanapki na pół, położył go na blacie i podsunąłBilly'emu papierowy talerz.– Jedz.255– Dzięki.– Cała przyjemność po mojej stronie.– Creighton ugryzł kawałek kanapki.– Hmm, pyszna.Uwielbiam tę ciemną pieprzową skórkę na szynce.A ty?Billy przeżuł, przełknął i popił piwem.– A więc zgoda? – spytał.– Zgoda?– Że wszystko zostaje po staremu, wyjeżdżam.Już nigdy się nie zobaczymy.Nie będziemy utrzymywali ze sobą żadnych kontaktów.I nikt więcej nie zginie.Creighton spojrzał mu prosto w oczy i zamyślony wbił zęby w chleb.– Zaskakujesz mnie.Kiedy się spotkaliśmy, jeździłeś po niej jak po łysej kobyle.– Wiem.Bo wtedy jej nienawidziłem, ale teraz.Billy pociągnął z butelki, sięgnął po kanapkę, ale zmienił zamiar i potarł czoło [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •