[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pocisk wyszedł czubkiem głowy.Strzelił jeszcze raz.Drugi pocisk trafił nieco wyżej i w zasadzie nie był najlepiej wymierzony, ale Fürchtner i tak już nie żył.Padał w tym momencie na ziemię, wciąż zaciskając rękę na ramieniu Ostermanna i pociągając go za sobą, dopóki martwe palce nie puściły.* * *Pozostało dwóch.Steve Lincoln celował z przyklęku, ale nie strzelił – osobnik, do którego mierzył, znalazł się za plecami starszego mężczyzny w kamizelce.– Cholera – mruknął Lincoln.Weber dostał drugiego, którego głowa eksplodowała jak melon od uderzenia pocisku karabinowego.Rosenthal widział, jak pocisk roztrzaskuje głowę terrorysty; wyglądało to zupełnie jak na filmie.Ale krótko ostrzyżona głowa obok niego wciąż była cała.Młody neonazista szeroko otworzył oczy.W ręku miał broń i nikt do niego nie strzelał.I wtedy jego oczy spotkały się z oczyma Rosenthala.Czas jakby stanął w miejscu.W oczach neonazisty ogrodnik dostrzegł strach, nienawiść i szok.Znów poczuł gwałtowny skurcz żołądka.Wyciągnął z rękawa nóż, chwycił go mocno i gwałtownie machnął ręką, trafiając neonazistę w wierzch lewej dłoni.Tamtemu oczy rozszerzyły się jeszcze bardziej, a kiedy starszy człowiek odskoczył na bok,terrorysta poczuł, że ręka, w której trzymał przedni chwyt pistoletu maszynowego, stała się bezwładna.Steve Lincoln miał teraz wolne pole.Po raz drugi strzelił serią trzech pocisków, które trafiły równocześnie z drugim pociskiem z samopowtarzalnego karabinu wyborowego Webera.Głowę jakby zdmuchnęło.* * *–Czysto! – krzyknął Price.– Śmigłowiec czysty!–Dom czysty! – zameldował Tomlinson.–U mnie też czysto! – Lincoln zgłosił się jako ostatni.* * *Loiselle i Tomlinson podbiegli do zakładników ze swojej grupy i odciągnęli ich na wschód, dalej od domu, na wypadek gdyby w środku pozostał jednak jakiś terrorysta.Mike Price zrobił to samo, osłaniany przez Steve’a Lincolna.Eddie Price przede wszystkim wytrącił nogą broń z ręki martwego Fürchtnera i szybkim spojrzeniem obrzucił rozwaloną głowę.Zaraz potem wskoczył z powrotem do śmigłowca, chcąc się upewnić, że pierwszy pocisk Johnstona był skuteczny.Wystarczył rzut oka na wielką czerwoną plamę na ścianie, żeby wiedzieć, iż Petra Dortmund była już tam, dokąd terroryści idą po śmierci.Ostrożnie wyjął granat z zaciśniętych palców jej lewej ręki, upewnił się, że zawleczka jest na swoim miejscu i wsadził go do kieszeni.Na koniec wyjął pistolet z jej prawej ręki, zabezpieczył i schował.–O mein Gott! – zawołał pilot, obejrzawszy się za siebie.Gerhardt Dengler również wyglądał jak nieboszczyk – po twarzy ściekała krwawa miazga, a oczy miał szeroko otwarte.Ten widok wstrząsnął Price’em, ale tylko na chwilę – zaraz zobaczył, że te szeroko otwarte oczy zamrugały.Usta też były szeroko otwarte i wydawało się, że Dengler nie oddycha.Price schylił się, odpiął mu pas bezpieczeństwa, a Johnston wyciągnął Denglera ze śmigłowca.Mały Człowiek zrobił jeden chwiejny krok, po czym upadł na kolana.Johnston opłukał mu twarz z krwi wodą z manierki.Następnie rozładował karabin i oparł go o płozę śmigłowca.–Dobra robota, Eddie – powiedział do Price’a.–Twój strzał też był cholernie dobry, Homer.Sierżant Johnston wzruszył ramionami.– Bałem się, że ta dziewczyna wejdzie mi w drogę.Jeszcze parę sekund i ze strzału byłoby gówno.Jak już mówiłem, Eddie, dobra robota.Świetnie się spisałeś, wyskakując ze śmigłowca i rozwalając Fürchtnera, zanim zdążyłem strzelić po raz drugi.–Miałeś go na muszce? – spytał Price, zabezpieczając i chowając pistolet.–Strata czasu.Widziałem, jak po twoim pierwszym strzale wylatywał mu mózg.Nadbiegali policjanci.Widać też było karetki pogotowia z migającymi niebieskimiświatłami.Kapitan Altmark i Chavez podeszli do śmigłowca.Altmark, choć był doświadczonym policjantem, zajrzawszy do środka Sikorsky’ego, cofnął się w milczeniu.–To jest zawsze paskudne – zauważył Homer Johnston.Zajrzał do śmigłowca niecowcześniej.Karabin i pocisk wykonały swe zadanie zgodnie z planem.Poza tym, jako strzelecwyborowy Homer zabił już po raz czwarty – cóż, jeśli ktoś chciał łamać prawo i ranićniewinnych ludzi, sam był sobie winien.Jeszcze jedno trofeum, którego nie mógł dołączyć dokolekcji poroży jeleni i łosi, jaką przez lata zgromadził na ścianie.Price podszedł do środkowej grupy, wyjął z kieszeni fajkę i zapalił od płomienia zapałki.Był to jego prywatny rytuał po zakończeniu każdej operacji.Wszyscy zakładnicy siedzieli w tej chwili na trawie.Był z nimi Mike Pierce, a z boku, z MP-10 gotowym do strzału, stał Steve Lincoln.Od tylnych drzwi dobiegły głosy austriackich policjantów, którzy zawiadamiali, że w środku nie pozostał żaden terrorysta.Steve zabezpieczył broń, przewiesił ją sobie przez ramię i podszedł do starszego pana.–Dobra robota, sir – pogratulował Klausowi Rosenthalowi.–Słucham?–To cięcie nożem w dłoń.Dobra robota.–O tak – włączył się Pierce, spoglądając na trupa w trawie.Na wierzchu lewej dłoni było głębokie rozcięcie.– Pan to zrobił?–Ja – zdołał wykrztusić Rosenthal, odetchnąwszy przedtem głęboko kilka razy.–Gratuluję.– Pierce uścisnął mu dłoń
[ Pobierz całość w formacie PDF ]