[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Czy to nie straszne? - ciągnęła Carrie wpatrzona w szalejącą burzę.- Spojrzyj na tego człowieka - śmiała się Lola, pokazując przechodnia, który pośliznąłsię i upadł.- Człowiek, który pada, ma zawsze taką strasznie głupią minę, zawsze!- Trzeba będzie kazać sprowadzić dzisiaj powóz - powiedziała Carrie w zamyśleniu.Do przedsionka hotelu  Imperial" wszedł pan Charles Drouet, otrzepując swój wspa-niały ulster ze śniegu.Niepogoda przygnała go tego dnia wcześniej do domu, budząc jedno-cześnie pragnienie owych rozkoszy, które pozwalają zapomnieć o śniegu i przykrościachżycia.Dobry obiad, towarzystwo młodych kobiet, wieczór spędzony w teatrze - w tym za-mykał się dlań sens życia.- Halo, Harry!! - zawołał zwracając się do jegomościa rozpostartego wygodnie w głę-bokim fotelu.- Jak się masz?- O tyle, o ile - odrzekł wesoło zapytany.- Okropny czas, co?- Wierzę ci! - rzekł tamten.- Siedzę i myślę, co zrobić z wieczorem.- Chodz ze mną - nalegał Drouet.- Przedstawię cię.Powiadam ci, cudo!- Kto to?- Och, kilka panienek! Mieszkają tu niedaleko na Czternastej ulicy.Możemy sięświetnie zabawić.Właśnie myślałem o tobie.- Powiedzmy, zajdziemy po nie i zaprosimy je na obiad, co?- Naturalnie! Wpadnę na chwilę na górę i przebiorę się.- A ja zajdę do fryzjera! Muszę się ogolić.- Doskonale - rzekł Drouet.Nowe trzewiki skrzypiały, gdy szedł do windy.Motyl jak zawsze gotów był rozwinąćSR skrzydła do lotu.W wytwornym wozie pulmanowskim (z przedpokojem), pędzącym z szybkościączterdziestu mil na godzinę przez śnieg i mrok nocy, siedziały trzy osoby spokrewnione zesobą.- Pierwszy dzwonek na obiad w wagonie restauracyjnym - oznajmił służący wozupulmanowskiego, zaglądając przez drzwi, w śnieżnobiałej kurtce i takimże fartuchu.- Nie chce mi się już grać - odezwała się najmłodsza z trzech jadących osób, rozka-pryszona przez los ciemnowłosa piękność, odsuwając ręką karty.- Pójdziemy na obiad? - zapytał ją małżonek będący uosobieniem tego, co zrobić mo-że z człowieka dobry krawiec.- Jessico! - rzekła matka, która również służyć mogła za przykład, czym jest strój dlakobiety w pewnym wieku - wepchnij mocniej tę szpilkę w krawacie.jeszcze wypadnie.Jessica usłuchała.Instynktownie poprawiła swoje wytworne uczesanie i spojrzała nawysadzany klejnotami zegareczek.Mąż patrzył na nią z zachwytem, albowiem piękność,nawet zimna, ma w sobie coś fascynującego - gdy się patrzy na nią z pewnego punktu.- No, już niedługo będzie nam dokuczać ta pogoda! - powiedział.- Za dwa tygodniebędziemy w Rzymie.Pani Hurstwood, siedząc wygodnie w kącie, uśmiechnęła się.To tak miło być teścio-wą młodego, bogatego chłopca, którego stosunki finansowe osobiście dokładnie zbadała.- Myślisz, że statek wypłynie w taką pogodę? - zapytała Jessica.- O, tak - odrzekł małżonek.- To bez różnicy.Przez korytarz przeszedł przystojny, jasnowłosy syn bankierski, też z Chicago, któryod dawna zachwycał się ciemnowłosą pięknością.Nawet teraz nie omieszkał zerknąć naJessikę, co nie uszło jej uwagi.Ze sztuczną obojętnością odwróciła swoją piękną twarzycz-kę.Bynajmniej nie z niewieściej skromności.Ale próżność jej została już zaspokojona.W tym samym czasie stał Hurstwood na bocznej ulicy w pobliżu Bowery przed odra-panym czteropiętrowym domem, z którego deszcze i śniegi zmyły kolorową ongiś szatę.Stał w tłumie innych mężczyzn - w tłumie, który rósł stopniowo i teraz jeszcze wzrastał.Zaczęło się od dwóch, trzech ludzi, którzy stanęli przy drzwiach, przestępując z nogina nogę dla rozgrzewki.Na głowach mieli spłowiałe kapelusze derby z dziurami w denkach.Liche palta ciężkie były od śniegu, wytarte przy kołnierzach.Spodnie - nędzne łachmany,SR obszarpane u dołu, zwieszone nad wielkimi, wykoślawionymi butami zdartymi do pode-szwy.Nie starali się nawet wejść do środka, ale stali spokojnie przed drzwiami, wsadziwszygłęboko ręce w kieszenie, gapiąc się na latarnie i rosnący tłum.Z każdą minutą zwiększałasię ilość czekających.Byli między nimi starcy z siwym zarostem i wyblakłymi oczami;mężczyzni stosunkowo młodzi, ale zjedzeni chorobą; mężczyzni w średnim wieku.%7ładennie był otyły.Były w tej kolekcji twarze blade jak płótno.Były czerwone jak cegła.Jednimieli chude, zgarbione ramiona, inni drewniane nogi, inni znowu byli tak wychudzeni, żeubranie zdawało się wisieć na nich.Były między nimi wielkie odstające uszy, opuchłe nosy,nabrzmiałe wargi, a przede wszystkim czerwone, przekrwione oczy.Ani jednej zdrowej,normalnej twarzy w całym tłumie, ani jednej prostej postaci, ani jednego śmiałego spojrze-nia.Pchali się na siebie w zimnie i wietrze.Widziałeś tu dłonie nie ochraniane przezpłaszcze ani kieszenie, czerwone z zimna, uszy do połowy przykryte czymś, co było ongiśkapeluszem, uszy sztywne, zmarznięte.Drżeli na śniegu, podskakując to na jednej, to nadrugiej nodze, pochylając się rytmicznie, zgodnie.W miarę jak rósł przed drzwiami tłum, rozlegał się szmer.Nie była to rozmowa, aleuwagi do nikogo właściwie nie skierowane, przekleństwa i wyrażenia gwarowe.- Do ciężkiej cholery! Mogliby już otworzyć!- Trzymają, psiakrew!- Bo to przecież nie zima!- Wolałbym być w Sing-Sing!Silniejszy podmuch wiatru.Skupili się ciaśniej.Ruchomy, przytupujący, drżący tłum.Bez gniewu, bez grózb, cierpliwy.Milcząca wytrwałość, nie opromieniona dowcipem aniprzyjaznym słowem.Z turkotem przejechała kareta.Ktoś siedział wygodnie oparty o poduszki.Człowiekstojący najbliżej drzwi dojrzał go.- Temu to dobrze.- Nie marznie.- Eh eh eh! - mruknął trzeci, chociaż kareta od dawna zniknęła za zakrętem.Noc zapadała pomału.Ulice zaroiły się od ludzi śpieszących do domów.Mężczyzni idziewczęta sklepowe szli szybkim krokiem.Tramwaje podmiejskie były przepełnione.SR Lampy gazowe paliły się jasno i każde okno wyglądało jak żółta latarnia.Tłum czekającychniezmiennie stał przy drzwiach.- Nigdy nie otworzą? - odezwał się jakiś zduszony, ochrypły głos.To zdawało się wznowić zainteresowanie, jakie budziły zamknięte drzwi.Wielu spoj-rzało w tym kierunku.Patrzyli na drzwi, jak patrzą nieme zwierzęta, jak psy skomlące i ska-czące do klamki.Przeskakiwali z nogi na nogę, patrzyli, rozglądali się, mruczeli pod nosemto przekleństwo, to jakąś uwagę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •