[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Żadne z nich nie nabrałojeszcze pewności co do tego, jak zakończy się ich niespieszna wędrówka,dokąd doprowadzi ich droga, którą aktualnie, w sensie metaforycznym,podążali ramię w ramię.W odczuciu Elizy ten powolny, spokojny postęp był jak najbardziejpożądany; w przeciwieństwie do swych odważnych, żądnych przygódsióstr, wolała najpierw ostrożnie zbadać teren.Odkrycie, że Jeremy podziela ten pogląd, że uznaje taką powściągliwą,stonowaną, dokonywaną etapami ocenę sytuacji za rozwiązanienajbardziej rozsądne w ich przypadku, nie tylko przepełniło Elizę ulgą,ale też stanowiło dla niej pewne objawienie.Jej wzrok spoczął na targanych wiatrem, ciemnych lokach Jeremy'ego, anastępnie przesunął się po jego szerokich ramionach.Ani trochę jej niemartwiło, że, uwzględniając aktualne tempo podróży, wydawało sięwysoce nieprawdopodobne, aby tego wieczoru przekroczyli granicę, cooznaczało, że spędzą kolejną noc razem, sami, gdzieś w drodze.Maszerując równym krokiem, zwróciła myśli ku temu, co ten wieczór,ta noc mogły przynieść.Wyłonili się z przełęczy i przystanęli.Nadal znajdowali się wysoko, ale przed nimi teren łagodnie opadał dokotliny.Srebrne potoki wiły się u podnóży coraz niższych wzniesień i wkońcu wpadały do rzeki o gęsto porośniętych drzewami brzegach, którapłynęła dnem kotliny przy jej odległym krańcu, bliżej kolejnego pasmawzgórz.Jeremy sprawdził ich pozycję na mapie, po czym spojrzał w dal.- Ta rzeka to Gala Water, a tam - wskazał - znajduje się cel naszejpodróży.Stow.- Złożył mapę.- Powinno nam się tam udać wynająć gig,dzięki czemu ruszymy na południe w lepszym tempie.W trakcie wędrówki raz po raz przystawał w wyższych punktach iprzeczesywał wzrokiem wzgórza za nimi, poszukując oznak pościgu.- Laird już za nami nie podąża, prawda? - Eliza spojrzała na niego.Popatrzył jej w oczy.- Trudno mieć całkowitą pewność, bo w tym terenie widoczność jestograniczona.Niemniej gdyby nadal był na naszym tropie, przypuszczam,że dawno by nas dogonił.Poprawiając sakwy na ramieniu, Eliza omiotła wzrokiem kotlinę.- Przyjmijmy, że zgubiliśmy zarówno jego, jak i Scrope'a.- Zerknęła naJeremy'ego.- Którędy teraz?Skinieniem głowy wskazał srebrzyste błyski niedaleko od nich.- Najprościej będzie iść wzdłuż strumieni.Każdy mały potok wpada dowiększego, a ostatecznie wszystkie zasilają Gala Water.Zgodnie z mapą,największy dopływ, ten, z którym w końcu połączy się ta tutaj strużka,wpada do rzeki w pobliżu Stow, niedaleko interesującego nas mostu.- W porządku.- Eliza ruszyła w kierunku strużki.- No to w drogę.Skrywając uśmiech, podążył za nią.Obcował z nią w takich warunkach,z dala od towarzyskich kręgów, zaledwie od paru dni, a jednak w tymczasie przeszła transformację.albo też, ku czemu coraz bardziej się skła-niał, wymogi ucieczki wydobyły na powierzchnię inną stronę jejosobowości, odmienny zestaw umiejętności, ukrytą, wrodzoną siłę.Z tego, co wyjawiła mu na swój temat minionego wieczoru, Jeremywywnioskował, że postrzega samą siebie jako młodą damę pod wielomawzględami ustępującą swoim siostrom.Mniej otwartą, mniejzdecydowaną, mniej niecierpliwą, niezdolną walczyć o swoje racje.Londyńska śmietanka towarzyska, a nawet sami Cynsterowie, moglipodzielać ten pogląd, jednak o Elizie dało się powiedzieć o wiele więcej,miała znacznie więcej do zaofiarowania, przy czym, w mniemaniuJeremy'ego, jej braki stanowiły raczej błogosławieństwo niżprzekleństwo.Zatrzymali się przy strużce i zjedli resztę orzechów, po czym ruszylidalej, chrupiąc ostatnie dwa jabłka.W promieniach słońca przemierzalikotlinę, wędrując brzegiem kolejnych strumieni, ciągle w dół, w kierunkuobranego celu.Tutaj szło się im łatwiej.Jeremy trzymał się za plecami Elizy, podążającza nią przez bujną trawę, porastającą brzegi strumieni.Zrównał się z nią, kiedy wreszcie znaleźli się na polnej drodze,prowadzącej do mostu nad Gala Water.Stłam-sił impuls, by chwycićElizę za rękę.Ramię przy ramieniu pokonali most.Ruchem głowy Jeremy wskazał budynki, skupione wokół kościelnejwieży nieco na prawo, po tej stronie rzeki.- To Stow.Potaknęła.Zorientował się już, że ilekroć znajdowali się w miejscach publicznych,gdzie musiała udawać młodzieńca, ograniczała wypowiedzi doniezbędnego minimum.Było to niezaprzeczalnie rozsądne posunięcie.Jejgłos, lekki, melodyjny i czarująco kobiecy, niełatwo przybierał męskiebrzmienie.Maskowała to udawaną chrypką, mamrotała niezrozumiale.Stow nie kryło żadnych niemiłych niespodzianek.Schludne miasteczkomogło się pochwalić kilkoma gospodami.W jednej z nich poprosili oprzygotowanie gigu i konia, po czym weszli do sali głównej.Panował tu względny tłok.Trąciwszy Elizę w łokieć, Jeremy wskazałstół przy ścianie, niedaleko okna.Skinęła głową i ruszyła w tę stronę.Zdjęli z ramion sakwy i usiedli.Momentalnie pojawiła się przy nich słusznych kształtów posługaczka.- Co panom podać? Mamy dobrą zapiekankę z baraniną, albo, jeślipanowie wolą, z dziczyzną [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •