[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A ono tu jest.Uważajcie!Mielerz nie wyróżniał się spośród innych; była to stożkowatakonstrukcja z drewna, obłożona dookoła warstwą ziemi.Szarkapochylił się i w pewnym miejscu, już przy podstawie, usunąłziemię.Odsłonił kilka desek i też je usunął.Zobaczyliśmyotwór wielkości pozwalającej przedostać się tędy rosłemumężczyźnie.— Oto i wejście — powiedział.— Wejdźmy do środka! —Cofnął się, dając znak, abym wczołgał się tam pierwszy.— Ty jesteś tu wodzem — odparłem.— Wchodź zatempierwszy!— Nie, nie jestem.Najgodniejszą osobą jest ten uczony„alim”, który studiował „ilm–i’ars”.Jemu przeto należy się tenhonor.— Nie! Nie! — zawołał przerażony poczciwiec.— Ty jestbardziej uczony niż ja, już to zauważyłem.Zresztą jesteście tuobcy, a uprzejmość nakazuje dać pierwszeństwo przyjezdnym.— A więc spróbujemy.— Pochyliłem się i zajrzałem dośrodka, Niewiele można było zobaczyć, ale wystarczyło nawstępne rozeznanie sytuacji.Podniosłem się i powiedziałemrozczarowany:— Tam jest ciemno choć oko wykol!— O, jak tam wejdziemy, zaraz zapalę światło —odpowiedział węglarz.— Ach, tak! A co zapalisz?— Łuczywo.— A czy w jaskini są jakieś smolne szczapy?— Tak.Byłem przekonany, że kłamał.W tej jaskini, gdzie mieli byćprzetrzymywani więźniowie, nie znajdowało się nic, przypomocy czego uwięzieni w tych warunkach mogliby oświetlaćsobie pomieszczenie.— A więc nie jest to konieczne — powiedziałem.— Tu, wmielerzu jest przecież dosyć smolnych szczap do roznieceniaognia.Czy masz przy sobie krzesiwo?— Tak, krzesiwo, hubkę i siarkę, wszystko, czego trzeba dozapalenia smolaków.— A czy nie masz zapałek? Są o wiele praktyczniejsze!— Nie, tu prawie nie można ich dostać.— Rozumiem, a jednak masz zapałki!— Nie, efendi, nie mam!— To dziwne! Ktoś musiał je przecież tu powtykać?Schyliłem się i wyciągnąłem kilka zapałek, któredostrzegłem wcześniej u wejścia, powsadzane międzydrewnianą konstrukcję.— To… to… rzeczywiście są zapałki! — wykrzyknąłSzarka, udając bezgraniczne zdziwienie.— Może któryś zmoich parobków tu je powtykał.— Masz parobków?— Tak, czterech.Ja nie wypalam węgla w lesie, tylko tu naplacu i potrzebuję ludzi, którzy dostarczają mi drewno.— Nie ma co, szczwany lis z tego parobka, potrafił urządzićwszystko możliwie najlepiej dla sprawy.— Co chcesz przez to powiedzieć?— To, że gdybyśmy wczołgali się do jaskini, krzesanie ogniaza pomocą hubki i krzesiwa trwałoby tak długo, że moglibyśmyw tym czasie zwąchać pismo nosem i chcieć się stamtądwydostać.A przy pomocy zapałki przeprowadzenie twojegoplanu poszłoby ci błyskawicznie.Węglarz się przeraził i mimo opalenizny na jego twarzyzobaczyłem, ze oblał się rumieńcem.— Efendi! — wykrzyknął.— Nie rozumiem ciebie.Niewiem, co masz na myśli.— A więc mam ci to naprawdę powiedzieć? — zaśmiałemsię.— Popatrz tylko, jak ładnie ułożyłeś wejście samymismolakami, które zapalają się szybko, a przy tym wydzielajątyle dymu, że ktoś, kto chciałby się stamtąd wydostać,musiałby się udusić.W dodatku ułożone zostały na podkładzieze słomy, do której wystarczy przytknąć zapałkę.Jeśli to są tewspaniałości, jakie mielibyśmy podziwiać, wobec tego bardzoza nie dziękujemy.Wcale nie mamy zamiaru dać się udusi iupiec w Jaskini Klejnotów.Szarka przez chwilę wpatrywał się we mnie otępiałym,bezmyślnymi wzrokiem.Potem rozgniewany wykrzyknął:— Co ci strzeliło do głowy?! Chcesz powiedzieć, że jestemmordercą?! Tego nie ścierpię! To domaga się zemsty! Marko,chodź! Nie dostaną swojej broni! Pojmiemy tych szubrawców!I już chciał podbiec do naszych koni.„Uczony”, teraznazwany Markiem, gotowy był ruszyć za nim.Wtedy dobyłemdwa rewolwery po kryjomu schowane do kieszeni i zawołałem:— Stać! Ani kroku dalej, bo będę strzelał! Takim łajdakomjak wy nie damy się oszukać!Zobaczywszy lufy na nich skierowane, zatrzymali się.— Ja… ja… chciałem tylko zażartować, efendi! — krzyknąłSzarka.— Ja też.Czasem dla żartu można komuś wpakować kulę.Pewnie nie każdy to potrafi, ale jeśli wam to odpowiada, proszębardzo!— To tylko z gniewu za obrazę.Przedtem powiedziałeśprzecież, że uważasz mnie za dobrego człowieka!— Istotnie, ale można się mylić.— Czy nie przyjąłem was przyjaźnie?— Owszem i za to jestem ci wdzięczny.Dlatego gotówjestem puścić w niepamięć to, co się na końcu zdarzyło, alemoim obowiązkiem jest dbanie o to, aby jak długo tu jesteśmy,nikt nie mógł nam zagrażać.Siadajcie na ławce! Moitowarzysze usiądą tam, na pniaku, i bez wahania zastrzelą tegoz was, który miałby ochotę wstać.Skinąłem na Osko i Omara.Usiedli na pniaku, zabrawszy zesobą broń.Pniak znajdował się w odległości około dwudziestukroków od ławki.Stąd, mając przy sobie strzelby, łatwo moglitrzymać w szachu węglarza i „alima”.Ci ostatni zaś mogli zesobą rozmawiać, bez obawy, że pilnujący mogliby ich słyszeć.— Efendi, nie zasłużyliśmy na to — mruknął Szarka.—Postępujesz jak rozbójnik!— Nie bez przyczyny.Ty o tym wiesz najlepiej.— Nie znam żadnej przyczyny.Nie powinieneś się dziwić, żejestem wściekły.Mam teraz tu siedzieć pod lufami, na mojejwłasnej ziemi? Coś takiego jeszcze mi się nie przydarzyło!— To nie potrwa długo.Wkrótce wyruszymy.Chybanaprawisz swój błąd tym, że opiszesz nam najlepszą drogę doIbali!Zamrugał oczami.Nie potrafił się opanować, by ukryćzadowolenie jakie sprawiła mu moja propozycja.— Pewnie zauważyłeś, że ta dolina ma dwa ujścia: jedno odpołudnia, drugie od zachodu.Powinniście się kierować nazachód.Dojedziecie do doliny o wiele dłuższej i szerszej niż ta.Będą tam widoczne koleiny, jakie zostawił wóz Junaka.Trzymając się tych śladów, dotrzecie do wzgórza; ciągnie sięono w poprzek waszej drogi.Tam koleiny się rozchodzą.Niepowinniście skręcać w prawo, tylko w lewo, bo to jest kierunekna Ibali.— A dokąd prowadzi droga na prawo?— Przez Czarny Drin do Kolšina.Okolicy nie muszę wamopisywać, bo jeśli będziecie stale podążali za owym lewymśladem i dojedziecie do wspomnianego wzgórza, to tam z góryzobaczycie w dole Ibali.— Dobrze.A teraz mógłbyś mi wyświadczyć przysługę.Chciałbym na krótko coś od ciebie pożyczyć [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •