[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Imię, które przyciągnęło jego uwagę, wyglądało,jakby w ostatniej chwili nabazgrano je ołówkiem.Junius.Wymawiane w fonetyce angielskiejDżunius.Tak samo jak  June, już!Siedział, wpatrując się w libretto i doznając uczucia chłodu i podniecenia, nie mającprzy tym pojęcia, co robić dalej, w razie gdyby zaklęcie prysło.Zbyt ładnie się to układało, bymiało się okazać prawdziwe, niczym hasło w krzyżówce, które ma odpowiednią liczbę liter izgadza się z wyrazami poprzecznymi, a potem zamiast  bonito okazuje się  banitą.Czy to doprawdy możliwe, by jakiś starszy pan przyglądał się, jak płonie autobus ztrzynaściorgiem pasażerów w środku, wykrzykując słowo  Junius! ? Tytuł tej samej opery, wposzukiwaniu której ktoś włamał się do jego domu? Tej samej opery, którą.Zamknął oczy w przypływie bolesnej świadomości: tej samej opery, którą miała SylviaCuddy, w chwili gdy została spalona w swoim mieszkaniu.Nalał sobie następną pokazną porcję whisky i jął przechadzać się po salonie, z głowątrzeszczącą od pomysłów.Mógłby opowiedzieć sierżantowi Houkowi o wszystkich swoichprzypuszczeniach.Ale do czego sprowadzały się one w gruncie rzeczy ? Czy sierżant Houkpójdzie ich tropem? A jeśli nie pójdzie, to czy podejmie jakieś środki, by powstrzymać przedtym Lloyda? Zdawał sobie sprawę, jak bardzo policyjni wywiadowcy nie lubią amatorów.nawet licencjonowanych prywatnych detektywów.Tak czy owak, do czego w istocie sprowadzały się jego odkrycia? Do przypadkowejzbieżności twarzy na dwóch gazetowych fotografiach.przypadkowego zbiegu okoliczności,jaki stanowiła śmierć w płomieniach trzech członkiń zespołu Opery San Diego w przeciągutyluż dni.i fonetycznego podobieństwa pomiędzy słowami  June, już! a  Junius.Nic takiego, co jakikolwiek rutynowany detektyw nazwałby poszlaką.Lecz Lloyd był tak wstrząśnięty i zbolały, narósł w nim taki gniew wobec kogoś, ktoodpowiadał za spalenie się Celii, że gotów był podążyć za jakimkolwiek śladem, choćby niewiadomo jak przypadkowym lub opartym na zbiegu okoliczności.Pragnął tylko dowiedzieć się w końcu, kto i dlaczego to zrobił, i sprawić, by ten ktoś cierpiał równie głęboko irozpaczliwie, jak cierpiał on sam, jak cierpiała Celia, jak cierpiała Marianna, a teraz również iSylvia, której śmierć przyprawiła go o taki ból, że nie mógł nawet płakać.Jutro odnajdzie tego całego Ottona, choćby tylko po to, by wyeliminować jego osobę zdalszego śledztwa.Potem pojedzie na pustynię i poszuka indiańskiego chłopca zwanego TonyExpress.Zdecydowany był spróbować wszystkiego po kolei.Mógł temu poświęcić dużowięcej czasu niż sierżant Houk, a także miał znacznie silniejszą motywację, by odkryćprawdę.Poszedł do kuchni, nasypał sobie całą górę kawy i włączył ekspres.Od tej chwilipragnął zachować trzezwość.%7ładnych łez, żadnego użalania się nad sobą.Nic, opróczzemsty.Ekspres zaczął perkotać, gdy zadzwonił telefon.- Pan Denman? Tu Waldo.Przyjęliśmy ostatnie zamówienia; pomyślałem, że chciałbypan wiedzieć, iż wszystko jest w najzupełniejszym porządku.- Dziękuję, Waldo, jestem ci bardzo wdzięczny.- Ta bouillabaisse według nowego przepisu nie odniosła specjalnego sukcesu.Louisuważa, że należy coś zmienić w sposobie, w jaki ją się serwuje.Za dużo w niej śmieci, bymożna ją było podać komuś, kto wystroił się na kolację w lokalu.Za dużo muszli, za dużoości.- W porządku - powiedział Lloyd prawie nie słuchając.- Powiedz mu, żeby nad tympopracował.- Och.jeszcze jedno.Dzwonił jakiś człowiek, żeby panu powiedzieć, że amulet nienależał do pani Williams.Powiedział, że jego nazwisko brzmi.jedną chwileczkę, proszę.Już mam.Wujek Tug.Zna pan tego wujka Tuga?- Pewnie, że znam - marszcząc brwi odparł Lloyd.- Powiedział, że amulet nie należał do pani Williams i żeby do niego zadzwonić.- Zatem świetnie, zadzwonię.Dzięki, Waldo.Coś jeszcze?- Wszystko przebiega gładko, panie Denman.Niech się pan o nic nie martwi.Lloyd poszedł do saloniku i znalazł książkę telefoniczną San Diego.Przewertował ją wposzukiwaniu McDonalda z Rosecrans Street i wystukał numer.Długo nikt nie odpowiadał igdy wreszcie dziewczęcy głos zapytał: - McDonald, czym mogę służyć? - słychać w nim byłorozpacz spowodowaną jakimś nieszczęściem.Lloyd był pewien, że w tle zawodziły syreny.- Chciałbym się skontaktować z jednym z waszych kucharzy - rzekł Lloyd.- Facetem,który każe do siebie mówić Wujcio Tug. Wydawało się, iż dziewczyna nie może wydobyć z siebie głosu.Lloyd usłyszałnastępne syreny i czyjeś nawoływania.- Co to, czy wszystko u was w porządku? - zapytał.- Sądząc po odgłosach, macie tamjakąś panikę.- To Wujcio Tug.- Dziewczyna zaniosła się łkaniem.- W jego samochodzie wybuchłpożar.- Co takiego? - zapytał Lloyd.- Wybuchł pożar? Nic mu się chyba nie stało?Ze sposobu, w jaki dziewczyna zaczęła szlochać, poznał natychmiast, że na pewno cośmu się stało, a nawet jeszcze gorzej - że nie żyje.Dziewczyna nie mogła wykrztusić z siebie ani słowa.Lloyd nie wiedział, że to Sally,kierowniczka Boba, lecz łatwo było poznać, iż to ktoś bardzo przywiązany do Wujcia Tuga.W słuchawce odezwał się głos jakiegoś młodzieńca.- Przykro mi, proszę pana, ale mamy tu w tej chwili niezły kocioł.Wybuchł samochód izabiło jednego z kucharzy.Przepraszam.Może mógłby pan zadzwonić pózniej.Lloydowi nie pozostało nic innego, jak odwiesić słuchawkę i usiadłszy na sofie,zastanowić się, co, u licha, się dzieje [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •