[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Obokjasnowłosego olbrzyma usadowili się d Andre oraz wielu innych młodzieńców, którzy spijalisłowa z jego ust.- Szkoda, że nie widzieliście jej twarzy.Najlepszy podstęp od lat! Cała socjeta w touwierzyła.Orchidee! Przezwisko! - Towarzystwo wybuchło śmiechem.- No cóż, założę się,że pewnego dnia sami będą się z tego śmiać.Waterburn nagle zdał sobie sprawę, że jego kompani przestali się śmiać i wpatrują sięw jakiś punkt nad jego głową.Odwrócił się za siebie. Gdy zobaczył markiza, zerwał się na równe nogi, omal nie przewracając krzesła.- Dryden.Początkowe przerażenie ustąpiło i pozwolił sobie nawet na nikły uśmieszek.- Dzień dobry, Waterburn.Możesz zarobić tysiąc funtów.Uśmieszek znikł.Przez twarz Waterburna przebiegały pomieszane emocje:zainteresowanie, zdziwienie i chciwość.Gdy w końcu dotarło do niego, w czym rzecz,pozostało miejsce tylko na zimne przerażenie.- Daj spokój, Dryden.- W jednej chwili jego twarz zbladła i lekko zzieleniała.- Chybanie chcesz zrobić nic głupiego.- Nigdy w życiu nie zrobiłem nic głupiego - odparł i zdał sobie sprawę, że to prawda.Miłość do Phoebe Vale wcale nie była głupia.Ani to, że oberwał własnym kapeluszem wgłowę.- To był tylko żarcik.- Wyznacz sekundanta - rzucił mu wyzwanie od niechcenia.Szmer, który przebiegł przez salę, mało nie poruszył ciężkich aksamitnych zasłon.Wszyscy kompani odsunęli krzesła i zerwali się na równe nogi, po czym odsunęli odWaterburna, jakby wyzywanie na pojedynek było zarazliwe.Waterburn powiedział, krztusząc się:-.ki diabeł.Czy ty oszalałeś, Dryden?- Bez wątpienia.- Dzięki rubrykom towarzyskim szaleństwo wkrótce wejdzie w modę.- I pozwól, że uściślę sprawę.Wyzywam cię na pojedynek na pistolety za to, że naraziłeś na szwank honor panny Phoebe Vale.Do pierwszej krwi.Waterburn gwałtownie pokręcił głową, nie wierząc własnym uszom.- Ja.- zaczął się jąkać.- Chwileczkę, Dryden.to była tylko zabawa.Trochę nasponiosło, ale ona jest tylko.- Jeśli zależy ci na życiu, to nie kończ tego zdania - powiedział tak zimnym tonem,jakby przystawiał lufę pistoletu do skroni.Waterburn zakrył usta dłonią.- Doskonale.Następnym słowem, jakie padnie z twoich usta, ma być nazwiskosekundanta.Zapadła cisza, w której słychać było tylko skrzypienie krzeseł.Nawet pułkownikKefauver obudził się i przytomnie patrzył, co się dzieje.- D Andre - powiedział w końcu Waterburn słabym głosem i głośno przełknął.- Jesteśpewien, że chcesz.Jutro wyjeżdżam do Sussex.- Doskonale.- Jules wydawał się znudzony.- D Andre może omówić szczegóły zmoim sekundantem, panem Gideonem Cole em.Proponuję łąkę w Pennyroyal Green jutro oświcie.Jeśli się nie pojawisz, strzeż się.- Pochylił się do przodu niemal konfidencjonalnie, aWaterburn, jak zahipnotyzowany, uczynił to samo.- Będę cię ścigał.Nie zaznasz spokoju, dopóki nie dasz mi satysfakcji.I nie ręczę, czy mojepostępowanie będzie honorowe.Ostatnio honor stał się czymś irytującym.Nikt, ale to nikt,nie będzie wystawiał na pośmiewisko osoby, którą kocham.Waterburn przysłuchiwał się tej tyradzie z dziwnie spiętą twarzą.Po obu stronachnozdrzy pojawiły się białe linie.Oparł dłoń na jednym z krzeseł, jakby się bał, że upadnie.Jules skinął głową, odwrócił się i lawirując między stolikami, wyciągnął rękę pokapelusz i laskę, które przyniósł usłużny lokaj, po czym zatrzymał się obok Isaiaha Redmonda.Isaiah wpatrywał się w niego tak, jakby Jules już popełnił morderstwo.- Przyjmij moje przeprosiny, Redmond.Nie miałem wyboru.- Rozumiesz, że to koniec naszej umowy, Dryden.- Interesy z tobą to przyjemność.Po tych słowach ukłonił się lekko.Wszyscy obecni patrzyli nieruchomo, zapisując w pamięci wydarzenia, o których będąmogli opowiedzieć wnukom.A markiz Dryden opuścił klub White a, wiedząc, że zrobił coś,czego przysięgał nigdy nie zrobić: poszedł w ślady swojego ojca.W pomieszczeniu wisiało nabrzmiałe milczenie.Pierwszy otrząsnął się pułkownik Kefauver.- No cóż, myślę, że cię zabije, Waterburn - powiedział z podziwem, zdumiewającoprzytomnym głosem.- Widziałeś, jak ten chłopak strzela?Jules przybył do Sussex wczesnym wieczorem.Przez całe popołudnie czyścił i oliwiłpistolety do pojedynku.Nabył je od Purdeya krótko po tym, jak ten rozstał się z Mantonem izałożył własny interes.Od pięciu lat przynajmniej raz w miesiącu ćwiczył strzelanie.Pan Gideon Cole obiecał, że spotka się z nim w gospodzie na obiedzie i drinku, alepotem musi wracać do Londynu, gdyż kłótnie w sądzie nigdy się nie kończą.I dopieropojedynek może położyć kres tym aktom zuchwałości.Markiz wynajął w Sussex pokój w gospodzie.Za pośrednictwem jego sekundanta,pana Cole a, druga strona została poinformowana, gdzie można go szukać, na wypadek gdybyzdecydowano się na przeprosiny.Nie był pewien, czy ich chce. W obecnym stanie ducha wolałby raczej zastrzelić Waterburna.Wiedział, że ziemia, na której mu zależało, wniesiona w posagu przez matkę, pomimowszystkich działań, jakie podejmował w tym kierunku, nigdy nie znajdzie się w jegoposiadaniu.Przynajmniej dopóki żyje Isaiah Redmond.Wpadł we własne sidła, a ponieważbyło to dla niego nowe doświadczenie, pomagało przeżyć rozczarowanie.Nie miał najmniejszych wątpliwości, że nie zginie w pojedynku.Wiedział też, jakie czeka go pózniej życie, bo mógł założyć niemal ze stuprocentowąpewnością, że nie będzie mu towarzyszyła Phoebe Vale.Postanowił skoncentrować się naprozaicznych czynnościach, które wypełniają dzień chwila za chwilą, co również było doniego niepodobne, ponieważ zwykle planował przyszłe sprawy z dużym wyprzedzeniem.Rozkoszował się każdym kęsem wczesnej kolacji, na którą spożywał smaczny, choćtajemniczy stek w wygodnej gospodzie koło Pennyroyal Green w towarzystwie pana Cole a.Cieszył się widokiem jesiennego słońca, które chyliło się ku zachodowi nad zielonymi,łagodnymi pagórkami Sussex rozciągającymi się za oknem, i kołysało nad krawędzią morza.Czerpał radość nawet z patrzenia na podróżnych odzianych w proste wiejskie ubiory.Kończył właśnie stek, gdy drzwi do gospody otworzyły się i do środka wpadł powiewpowietrza.Przestał gryzć.W drzwiach stali sir d Andre i lord Waterburn.Połknął kęs mięsa.- Masz naładowany pistolet, Cole?- Oczywiście - odparł Gideon cicho i od niechcenia.Ale dwaj nowo przybyli mężczyzni wydawali się pokonani.Perspektywa śmierci nietakim jak oni odbiera odwagę, pomyślał Jules. - Możemy zamienić słówko, Dryden? - zawołał d Andre, jako sekundant, od drzwi.Jakby potrzebował jego zgody, aby wejść do środka.Jules się zawahał.- Ależ proszę - powiedział z ironią [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •