[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zaraz też brzęknął cienkim głosem dzwonek, a w chwilę potemprzyszedł ksiądz w komeżce i kościelny z krzyżem i kropidłem.Spojrzał na nas ojciec surowo, więc my poklękli z Felkiem, trzy-mając w pięściach pęki świeżej trawy.Pan Aukasz i ojciec poklęklitakże, grabarz kończył robotę.Raz, dwa, trzy, odprawił ksiądz swojąłacińską modlitwę, wspomniał imię i nazwisko matki, Ojcze naszmówić kazał, sam zacząwszy głośno.Podniósł ojciec twarz i obie ręce w niebo; z jego oczu padały łzyciężkie, grube.Felek, tuż przy mnie klęcząc, trzepał pacierz z wzro-kiem utkwionym w szkapę.Zrobiła się cisza taka, że słychać było leciuchne szmery wierzbyi cykanie świerszcza. O, je!.je!. rozległ się nagle wśród tej ciszy cienki głosPiotrusia, który pełne rączyny trawy i wiosennego kwiecia szkapieprzed pyskiem trzymał, rozsypując bratki polne i białe stokrocie.82 NoweleSzkapa delikatnie z rąk dziecka brała wargami trawę i żuła ją,przechylając łeb, melancholicznie zwróciwszy ślepe, zbielałe okow słońce.Spojrzał ksiądz, zmarszczył się ojciec, a ponieważ najbliżejklęczałem mu pod ręką, silnie mnie za ucho pociągnął.Wnet Felek zaczął się rozgłośnie pięścią w pierś bić, na znak, jakojuż pacierz i wszystko, co do niego należało, dokumentnie skończył,zaczem, zerknąwszy na ojca, chyłkiem do szkapy pomknął, a i namnie kiwnął.Ksiądz też, trumnę pokropiwszy, z czego i nam sięniecoś poświęcenia dostało, z kościelnym odszedł.Dołek jeszcze nie był wybrany.Grabarz na glinę natrafił i po tro-chu ją tylko, jak masła na chleb, na łopatę brał.Ojciec modlił się ciągle.Wszakże panu Aukaszowi pilno widaćbyło, bo raz wraz tabakę niuchał i na wóz pozierał, a w głowę siędrapał, aż się ścisnęli, potrzęśli raz i drugi z wielkim przyjaciel-stwem, po czym kumoter do szkapy poszedł.Jużeśmy ją wystroili, jakby pannę młodą.Zwieże, rozkwitłe ga-łęzie akacji sterczały jej za uszami, za uprzężą, za chomątem, gdzietylko co wetknąć się dało.Pęk żółtych mleczów tkwił nad czołem,pod skrzyżowym rzemieniem.Z grzywy opadały ostróżki i zajęczemaczki.Resztę zieleni trzymaliśmy w rękach, aby szkapę od bąkówopędzać.Zaczął się teraz prawdziwy tryumfalny pochód.Najpierw kroczył Piotruś nie patrzący drogi, nadeptując małe,świeże, z żółtego piasku sypane grobki dziecięce, ile razy się nawóz obejrzał.Za Piotrusiem szkapa - wyrzucała z cichym parska-niem łbem.obciążonym kwieciem i zielenią, ja zaś i Felek, jakgiermkowie, po lewej i po prawej stronie.Wóz toczył się z wolna,to podnosząc się, to opadając na zapadłych grobach, a za namiz głuchym, coraz głuchszym łoskotem padała ziemia na matczynątrumnę.83 Maria Konopnicka84 NoweleZ WAAMANIEMDnia tego izba sądowa była niemal pustą.Deszcz mżył od rana,rozchlapywało siębłoto, jaki taki był kontent, że w domu siedziećmoże.Zresztą świeżo ukończona sprawa panów Gradewitza i Hornsz-teina wyczerpała poniekąd ciekawość publiczną.Dowcipna obronaprzybyłego z daleka adwokata, której urywki chodziły z ust do ustpo mieście, delikatnej natury badanie biegłych, zeznania świadkówze sfer wyższych, wreszcie przybycie pięknej pani Lunia, któradla dania objaśnień przerwać musiała kurację w Francesbadziei przywoziła stamtąd nowe toalety wraz z odświeżoną twarzyczkąi przepyszną parą złotoczarnych oczu, wszystko to podniosło sprawęową do znaczenia kulminacyjnego momentu w jesiennej kadencjipińskiej, po przebyciu którego zainteresowanie się nią publicznościszybko opadać zaczęło.Wiedziano, że na wokandzie stoją same chłopskie sprawy, przyktórych posiedzenia wloką się jak smoła i które nie nastręczają spo-sobności ani do świetnych wystąpień adwokatury, ani do eleganc-kich zebrań towarzystwa.Sami panowie przysięgli byli tegoż zdania.Po hotelach potwo-rzyły się partyjki wista, preferansa, bakarata; wstawano od kartpózno, spano długo, jedzono obficie.Od zajazdu do zajazdu latałymiszuresy kłapiąc pantoflami po drewnianych, wysoko nad kałużebłota wzniesionych chodnikach, a ruch w handlach win, likierówi delikatesów ożywił się niezmiernie.Za to przed salą posiedzeńsądowych ulica pustoszała z dnia na dzień.85 Maria KonopnickaNikomu teraz nie szła tędy droga, nikt tu nie miał interesu przy-stanąć, pogadać, faktorzy nawet zaglądali z rzadka, a zajrzawszyspluwali przez zęby.Istotnie, aż obrzydzenie brało na pustkę, jakasię tu nagle po niedawnym ścisku zrobiła.Tego bowiem chłopstwa,które się tu zbierało kupkami z Wołhatycz, z Krynek, z Zahajnego,z Mytryk, z Dołhuszek, z Korniatów, tych kożuchów tracących smo-łą i polem nie było co i liczyć nawet.Co można, proszę, wycisnąćz Poleszuka, który do miasta przychodzi z okrajcem czarnego chle-ba za pazucha, z garścią tołkanicy w szmatce i żywi się tym przezdni trzy i cztery, bez grosza przy duszy, po który by warto choć naśledzia sięgnąć? Oczywiście, że nic.Już kiedy rudy Judko między nich nie chodził, to znak najlepszy,że nie było po co.Ten dalej czuł pusty mieszek niżli woń padliny.Ale jednego dnia brakło i tych chłopskich kupek.Porozchodziłosię to, każdy za swoją biedą.Sadzono sprawę ostatnią, która wisiała na wokandzie na samymogonie, niczyjego zajęcia nie budząc, nikogo nie obchodząc wielce.Nędzna jakaś sprawina o sery i masło.- Mizeria! -Jak mówił dowcipny pan Hieronim rozdając karty dowista w zajezdzie Szyi Froima.Nikt się też do tej  mizerii nie śpieszył.Dwie baby - jedna w kożusz-ku, w butach, druga w andaraku tylko, w zawijach i w płacie, weszłyprzed chwilą w bramę sądowego gmachu i znikły w głębokiej sieni.Jak okiem zajrzeć, ulica na wskroś była pusta; strzelać by mamożna choćby do Leszcza albo do Porzecza.Tylko pod muremprzeciwległego izbie sądowej domu stał did, w obszarpanym ko-żuchu i wyrudziałej, na uszy wiązanej czapie, która się niewieleróżniła kolorem od jego skołtunionych włosów i ryżawej brody.Didnie stary był jeszcze, ale srodze ospą zgryziony: a i wódka zostawiłana nim swe ślady [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •