[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Tak, znakomicie.- Podchodzę do nich i próbuję objąćje obie naraz, wyobrażając sobie łzawe pojednanie rodemz filmów telewizyjnych, ale żadna z koleżanek nie podzielamojego entuzjazmu.- Słuchajcie - mówię, po czym bioręgłęboki oddech i cofam się o krok.- Zdaję sobie sprawę,że ostatnio dziwnie się zachowywałam.Nie potrafięwyjaśnić, dlaczego tak było, ale przyznaję wam rację.Niemam nic na swoje usprawiedliwienie.Sądzę jednak, że tojuż minęło.Znów zaczynam być sobą.- No proszę - mówi Lindsey, wypuszczając z ręki torbęod Versace, która ląduję na podłodze z głuchym stukiem.Kat nic nie mówi, ale wygląda na pełną nadziei.- Wiem, że nie powinnam była jechać dzisiaj zFranceskiem, zwłaszcza po tym, co zdarzyło się rano, alebyłam tak zszokowana i urażona wszystkim, copowiedziałyście.Byłam zła, że wyskoczyłyście z tymakurat teraz, na wakacjach.- Wcześniej nie było okazji - tłumaczy Lindsey.-Towarzyszył ci zawsze John albo spotykałyśmy się wszerszym gronie.Nie robiłaś wrażenia osoby, która wogóle o czymkolwiek chciałaby rozmawiać.- Cóż, myślę, że mogłyście przynajmniej spróbować.-Uświadamiam sobie, że to zabrzmiało dośćprotekcjonalnie, więc kręcę głową, tak jakby dało się wten sposób cofnąć te słowa.- W każdym razie chciałabym,żeby było między nami jak dawniej.Lindsey stoi z rękami skrzyżowanymi na piersiach.- To wspaniale, Case.Ja też tego chcę, ale to nie staniesię z dnia na dzień.Te słowa zbijają mnie nieco z tropu.Myślałam, że poprzeprosinach wszystko wróci do stanu względnejnormalności.- Dobrze - mówię - lecz ja zamierzam przeżyćnajfajniejsze wakacje w moim życiu.Zrobię, co tylko będęmogła, żebyśmy się dobrze bawiły.78RS- Mnie pasuje - mówi Kat.- Wszystkie musimy się o topostarać, prawda?Obie spoglądamy na Lindsey.- Obawiam się, że to nie takie proste - mówi.Kat daje Sin kuksańca w żebra.Ta odpowiada groznymspojrzeniem.Potem kiwa głową, jakby chciała przekonaćsamą siebie i dodaje:- Chyba możemy spróbować.Oddycham z ulgą.Wsiadamy do rzymskiego metra, zahaczając plecakamio poręcze i ludzi.Kolejka zawiezie nas do Termini, gdzieprzesiądziemy się do pociągu, którym dotrzemy doBrindisi.Stamtąd pojedziemy taksówką do portu iwsiądziemy na pokład nocnego promu płynącego naKorfu.W Stanach na pewno nie zdecydowałabym się nataką podróż.Jeśli dotarcie do jakiegoś miejsca zajmujewięcej niż trzy godziny jazdy samochodem, wybieramsamolot lub w ogóle rezygnuję z podróży.Jest jednak cośautentycznego i cudownego w podziwianiu europejskichkrajobrazów z okna pociągu.I choć słyszałam, że statekna Korfu przypomina te, którymi przybywają do Stanówimigranci, nie mogę się doczekać tej wyprawy.Tak bardzozależy mi na naprawieniu stosunków z Kat i Sin.Gdy stoję w wagonie metra, oddzielona od przyjaciółekprzez tłum, wpatruję się w profil pewnego mężczyzny.Między nim a mną jest tylko kilka osób.Sycę wzrokzmysłowym łukiem w kąciku jego ust, ciemnymi włosami,lekko zakręconymi w okolicach kołnierzyka.Czasspędzony z Franceskiem najwyrazniej rozbudził we mniepotrzeby seksualne.Wszędzie widzę i czuję seks.Chociażnie mogę zobaczyć oczu tego mężczyzny ani całej twarzy,wyobrażam sobie, że się całujemy, a on szepcze mi doucha, co chce ze mną robić.Wyobrażam sobie, że zabieramnie do swojego domu na Capri, a potem kochamy się napatio z widokiem na morze.Mężczyzna obraca się nieco i teraz widzę wreszcie jegotwarz.Jestem zaskoczona, bo zupełnie inaczej go sobie79RSwyobrażałam.Ma krzywy nos, zbyt głęboko osadzoneoczy.Nie jest brzydki, ale nie jest też z pewnością w moimtypie.Cholera.Zauważył, że mu się przyglądam, iomyłkowo wziął moje zdziwienie za zainteresowanie.Uśmiecha się do mnie przeciągle i - w jego mniemaniuzapewne - seksownie, posyłając mi jednocześniewymowne spojrzenie.0 dziwo, czuję się jak w pułapce,tak jakby za chwilę ten mężczyzna miał podejść do mnie iurzeczywistnić moje wcześniejsze fantazje.Rozglądam sięwokół siebie, szukając drogi ucieczki, ale z tym wielkimplecakiem jestem bezradna jak żółw.Nagle czuję, że ktoś chwyta mnie za ubranie i zaczynaciągnąć w stronę zamykających się drzwi wagonu metra.- Chodz! - krzyczy Kat.- To ta stacja!Wytaczam się z wagonu, omal nie gubiąc po drodzeplecaka.- O Boże, Casey - mówi Lindsey - czasami jesteś takarozkojarzona.Słysząc te słowa, mam ochotę podpalić jej włosy, alemówię tylko:- Przepraszam.- Cholera! - rzuca Lindsey, spoglądając na zegarek.-Pociąg odjeżdża za minutę.Biegniemy w górę po schodach i wpadamy na stację,rozglądając się gorączkowo za właściwym peronem.- Tam! - wołam, wskazując peron znajdujący się jakieśdwieście metrów od miejsca, w którym jesteśmy.- Numersześć!Znów puszczamy się biegiem.Kat jest najszybsza, alenie zdąża pokonać więcej niż kilka metrów, gdyplastikowa torba, którą trzyma w ręku, pęka, gubiąc całąswoją zawartość - zawinięte w zielony papier pamiątki zWatykanu, broszurowe wydanie powieści Historia O.",czarną skórzaną kosmetyczkę, zabłąkany but, a nawetparę niezbyt świeżo wyglądających majtek.80RS- Jezu, Kat - mówi Lindsey, gdy wszystkie schylamysię, żeby pomóc jej pozbierać tę osobliwą kolekcję.-Dlaczego nie zapakowałaś tych śmieci do plecaka?- Zabrakło miejsca! - woła Kat, próbując zebrać w ręcecałą zawartość torby.Schylam się, żeby jej pomóc, ale wówczas ciężar mojegoprzeładowanego plecaka oraz dodatkowe kilogramy,których przybyło mi tego łata, sprawiają, że padamplackiem na posadz-kę.- Cholera! - krzyczy Lindsey.- Pociąg odjeżdża!Chwytając obrzydliwe majtki Kat, wstaję z trudem, apotem wszystkie pędzimy co sił w nogach w kierunkuperonu szóstego, gdzie pociąg pasażerski wmusztardowym kolorze już powoli rusza.Lindsey udaje się otworzyć drzwi ostatniego wagonu iwskoczyć do pociągu.Potem wciąga do środkanadmiernie obładowaną Kat.Kilka watykańskichświecidełek wysuwa jej się z rąk i przepada bezpowrotnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]