[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Uniosła głowę i nastawiła uszu: brzmiało tojak zgrzyt metalu o kamień.Metalu o kamień?! Tknięta złymprzeczuciem wyskoczyła na zewnątrz i zatrzymała się jak wryta naRSwidok Jeffcoata zajętego w najlepsze wyrównywaniem gruntu naswojej działce, o jakieś sto stóp od niej, po drugiej stronie ulicy.Wypożyczył od Loucksa pług, potężne maszynisko pomalowane naciemnozielono, którym wyrównywano drogi w lecie, a zimąodgarniano śnieg, i które przynosiło właścicielowi całkiem przyzwoitydochód z każdą sprzedaną działką.Urządzenie to składało się zwydłużonej ramy i osadzonego na niej ruchomego metalowego ostrza,którego nachylenie regulowało się za pomocą obracanych łańcuchamikół.Z ogrodzonej poręczą platformy kierował końmi gladiator: TomJeffcoat.Emily ruszyła w jego stronę kipiąc z wściekłości.62— Co pan sobie wyobraża, Jeffcoat! — ryknęła za pługiem,który oddalał się teraz, zgarniając ziemię na jedną stronę.Spojrzał na nią przez ramię i uśmiechnął się, lecz koni niezatrzymał.— Wyrównuję grunt, panno Walcott.— Sam diabeł chyba panu pomaga!Stała z prawej strony, był od niej o jakieś trzy stopy.— Nie, pan Loucks.To jego pług.Trudno powiedzieć, kto robił większy hałas: Emily czyzgrzytające pod ostrzem pługa kamienie.— Jak pan śmie kupować działkę tuż obok mojego ojca!— Była na sprzedaż.— Podobnie jak dwadzieścia innych na obrzeżach miasta, gdzienie musielibyśmy stale na pana patrzeć.RS— To pierwszorzędne miejsce.Blisko dzielnicy handlowej.Owiele lepsze niż tamte.Dojechał do końca i zawrócił.— Ile pan za nią zapłacił?— Kto teraz wtyka nos w nie swoje sprawy, panno Walcott?— zapytał Tom Jeffcoat.Napiął mięśnie i łańcuch jęknął,ustawiając ostrze pługa pod odpowiednim kątem.Na nogi Emilysypnęła kupka ziemi.— Ile?! — wrzasnęła podskakując.— Trzy dolary pięćdziesiąt centów za pierwszą i pół dolara zatrzy inne.63— Za trzy inne?! Chce pan powiedzieć, że kupił pan czterydziałki?!— Dwie pod stajnię i dwie pod dom.To dobra cena —uśmiechnął się do niej.Emily szła za nim, starając się przekrzyczećzgrzyt kamieni.— Kupię je od pana za podwójną cenę.— Musiałbym dostać więcej.W końcu ta jest już wyrównana.— Jeffcoat, niech pan zatrzyma na chwilę te konie, chcę zpanem porozmawiać.Konie przystanęły.— Tak, proszę pani — odrzucił lejce i w nagłej ciszy zeskoczyłz pługa.— Do usług, panno Walcott.Słowa te wypowiedziane z nieznośnym uśmieszkiem sprawiły,że bardzo wyraźnie zdała sobie sprawę ze swego stroju: spodni iRSwymiętego kapelusza brata.— Nie ma tu miejsca dla dwóch stajni i pan dobrze o tym wie!— krzyknęła.— Przykro mi, panno Walcott, ale jestem innego zdania.Miastorośnie jak na drożdżach — otarł czoło ramieniem, ściągnął brudneskórzane rękawice i skinął nimi w kierunku Main Street.— Niechpani spojrzy.Wczoraj naliczyłem cztery domy i dwa zakładybudowlane.Zdaje się, że macie już dwóch rymarzy.Gdzie jest robotadla dwóch rymarzy, starczy jej i dla dwóch stajni.Szkoła już stoi, asłyszałem, że następny ma być kościół.Mnie to wygląda na miasto z64przyszłością.Żałuję, że zrobię pani ojcu trochę konkurencji, ale zapewniam, że nie zamierzam go zrujnować.— A Charles? Rozmawiał pan już z Charlesem.— Charles?— Charles Bliss.Chce go pan zatrudnić przy budowie.— To też się pani nie podoba?Nie podobało jej się nic, co ten mężczyzna zrobił przez ostatniądobę.Nie podobała jej się jego bezczelność.Wybór działki.Uśmiech,zapach potu, obcisłe spodnie, wydarte rękawy i głupie, niepotrzebneszelki.Jego wygląd i pewność siebie.To, że zawrócił w głowie Tarsyi że do końca życia oboje z ojcem będą musieli patrzeć na jegoparszywą stajnię z okna biura!Postanowiła mu to powiedzieć.— Nie podoba mi się pan i to, co pan robi — przysunęła sięRSteraz tak blisko, że mogła widzieć swoje odbicie w jego źrenicach.—A zwłaszcza to, że stawia pan Charlesa w takiej sytuacji.Byłprzyjacielem naszej rodziny od dzieciństwa.Po raz pierwszy w kobaltowych oczach Jeffcoata dostrzegłaiskry gniewu.Zaciśnięte szczęki wyostrzyły rysy twarzy, głosstwardniał.— Zostawiłem rodzinę i bliskich, zrobiłem ponad tysiąc mil iprzyjechałem tutaj, do tej zabitej dechami dziury, z uczciwymizamiarami, czystymi pieniędzmi i mocnym karkiem.Kupiłem ziemię,nająłem cieślę i jako mieszkaniec miasta zamierzam zająć sięwłasnymi sprawami.I co? Ładny komitet powitalny, nie powiem.65Pyskata pannica, której się buzia nie zamyka i która spódnicy pewnie na oczy nie widziała.Niech no pani słucha — stali teraz prawie nos wnos i Emily powoli zaczęła się cofać.— Zmęczyły mnie ciągłepretensje i obelgi pod moim adresem, mam już tego powyżej uszu.Chcę jak najszybciej postawić gospodarstwo i nie zamierzamwysłuchiwać impertynencji z ust takiego oberwańca jak pani animinuty dłużej.Będę wdzięczny, panno Walcott, jeśli zechce paniopuścić mój teren.Wciągnął rękawice i odwrócił się na pięcie, zostawiając Emilyoniemiałą i czerwoną jak burak.Lekko wskoczył na platformę, ująłlejce i popędził konie.Od tej pory nie było w mieście wrogów bardziej zaciętych niż tapara.Nazajutrz była niedziela.Nabożeństwa odbywały się w sali radyRSmiejskiej, jedynym pomieszczeniu, w którym było wystarczającodużo krzeseł, by pomieścić wiernych różnych wyznań, modlących sięteraz wspólnie pod duchową opieką pastora Vasselera, przybyłegoniedawno z Nowego Jorku, aby zorganizować tu episkopalnąkongregację.Glos duchownego był melodyjny, kazania natchnione,więc jego trzódka liczyła już sporo sheridańskich rodzin.Sala sięwypełniła i pastor zaintonował pierwszy werset hymnu.Stojącapomiędzy Charlesem i Edwinem Emily śpiewała wątpliwej próbysopranem.W połowie pieśni poczuła na sobie czyjeś spojrzenie,odwróciła się i w tylnej części sali dostrzegła Toma Jeffcoata.Zacisnęła usta i patrzyła na niego przez dłuższą chwilę.Śpiewał z66pamięci głośno i wyraźnie.Tego się nie spodziewała.Miała go za wcielonego diabła i fakt, że śpiewa hymny na tym samymnabożeństwie co ona, zupełnie zbił ją z tropu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]