[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- 129 -SRROZDZIAA JEDENASTYPrzez następne dwie godziny nie miała czasu, aby zastanawiać się nadswoją przyszłością.Hamish został przy Stevenie w szpitalu, a ona musiała sięzająć przychodnią.Pacjenci już czekali.Czekali tak od piątej, a kiedy Lilly wreszcie dotarłado gabinetu, dochodziła siódma; nikt się jednak zbytnio nie denerwował.Mieszkańcy wyspy byli przyzwyczajeni do czekania i rzadko wpadali w panikę,kiedy ktoś z ich bliskich był chory.Wszyscy wiedzieli już o przygodzie Claire io tym, co przydarzyło się Stevenowi.Na pewno chętnie poznaliby szczegółycałej historii.Każdy kolejny pacjent, który wchodził do gabinetu, najpierw wypytywało losy dwojga młodych ludzi.Hamish po godzinie zadzwonił do Lilly ipowiedział, że kryzys minął i życiu chłopca nic nie grozi.- Nie odzyskał jeszcze całkowicie przytomności, raz po raz zapada w sen,ale już niedługo będzie mógł mówić.- A co z Oswaldem?- Policja go nie znalazła.Jakby się zapadł pod ziemię.Mógł wziąć jakąśłódz i uciec z wyspy.Policjanci patrolują port i sprawdzają, czy nie brakujejakiegoś jachtu.- Przecież jeśli stąd ucieknie, wszystko straci.Myślisz, że jest gotowypoświęcić hotel i całą resztę?- Zadowolony pewnie nie jest, ale próbuje ratować skórę.Zdaje sobiesprawę, że teraz wszystko zależy od tego, co powie Steven, a dobrze wie, cochłopak może powiedzieć.Rozmawiałem z rodzicami Claire.Obudziła się, alenie chce pisnąć słowa o tym, co się wydarzyło u Debbie.Mówi, że pewniezaszkodziła jej jakaś potrawa albo napój.Matka powiedziała, że dziewczynaczegoś się boi, tak jakby ktoś jej groził.- 130 -SR- Więc pozostał jedynie Steven - rzekła powoli Lilly.- Miejmy nadzieję,że wszystko sobie przypomni.- A ty jak się czujesz? - Hamish nagle zmienił temat.- Dajesz sobie radęw przychodni?- Owszem, wszystko w porządku.- Zaczerwieniła się.- Nie musisz sięmartwić.W jego głosie usłyszała śmiech.- Po prostu myślałem, że może jesteś zmęczona.Przez ostatnie sześćgodzin nie zmrużyłaś oka.- Bardzo dowcipne.Odkładając słuchawkę, uśmiechnęła się jednak.Nie mogła się długogniewać na Hamisha.Już taki jest, a ona była bardzo mało odporna na jegourok.Kiedy skończyła przyjmować pacjentów, udała się do drugiego skrzydłabudynku, gdzie znajdował się szpitalik.Zastała Hamisha w pokoju Stevena;siedział i notował coś na karcie choroby.Spojrzał na nią i położył palec naustach.- śśś.- Co ty tu robisz sam? Nie ma pielęgniarki?- Jest, ale wolę posiedzieć przy nim sam.O północy ma przyjść policjant,wtedy pójdę do domu, a siostra się nim zajmie.Sierżant Grey w dalszym ciąguposzukuje Oswalda.- Na wyspie jest tylko jeden policjant? Hamish przytaknął.- To bardzo mała wyspa.Zwykle jeden policjant wystarczy.W raziepotrzeby dosyłają nam posiłki z kontynentu, ale to, co się dzisiaj wydarzyło, niejest dla władz wystarczającym powodem, żeby wzmocnić nasze siły.DopókiSteven nie zacznie zeznawać, nie można mówić o dokonaniu przestępstwa.- Myślisz, że Stevenowi coś grozi? Z lękiem rozejrzała się po pokoju.- 131 -SR- Nie sądzę - powiedział uspokajająco.- Zapaliłem wszystkie światła izostawiłem otwarte okna.Gdyby się tutaj zakradł, zobaczy mnie.Stevena nie,bo zasłoniliśmy łóżko parawanem.Pomyśli, że jestem sam.- Trudno przypuszczać, że to go wywiedzie w pole.W jej głosie zabrzmiał sceptycyzm i Hamish nawet nie zaprotestował.- Chyba nie, ale ja się nikogo nie boję.Sama zobacz.- Zgiął ramię inaprężył muskuły.- Co o tym sądzisz?- Sądzę, że jesteś śmieszny - parsknęła.Stał i patrzył na nią z zachwytemw oczach.- A ja myślę, że jesteś prześliczna.Czy czasem nie zmieniłaś zdania.- Nie! - krzyknęła i skierowała się ku drzwiom.- Ja nie.- Jesteś pewna, że mam ci się więcej nie oświadczać?- Jestem całkowicie pewna.Twarz Hamisha sposępniała i zaległa cisza.Patrzyli na siebie w łagodnymświetle nocnej lampki, a wszystkie pytania bez odpowiedzi wisiały pomiędzynimi.Któreś powinno się poruszyć, ale żadne tego nie zrobiło.Milczenie przerwał dopiero Steven.Zza parawanu dobiegł cichy jęk iHamish natychmiast podszedł do łóżka.- To ja.już pójdę.- rzekła pospiesznie Lilly.- Nie jestem ci potrzebna.- Jesteś mi potrzebna - odparł, zwracając się ku niej.- I chciałbym, żebyśto wiedziała.- Myślałam.To znaczy.teraz, w tej chwili.Czy potrzebujesz mnie przypacjencie?- Chyba nie - odparł łagodnie.Wziął strzykawkę i zaczął ją napełniać.-Możesz iść spać, Lilly.Dam sobie radę sam.To znaczy tutaj, przy Stevenie.Wyszła na korytarz i poszła na piętro.Cały dom był ciemny.Czasnajwyższy się położyć.- 132 -SRI tak nie zaśnie.Nie ma mowy.Nie zaśnie ze świadomością, że OwenOswald jest na wolności.Ten człowiek gdzieś tu jest i planuje następny ruch.Nie może dopuścić, żeby Steven wpakował go za kratki.Poczuła dreszcz i poszła do pokoju Daveya.Dziecko pogrążone było wgłębokim śnie.Pochyliła się nad nim i przez chwilę wpatrywała w uśmiechniętąbuzię i rączkę zaciśniętą na pluszowym misiu.Davey nie rozstawał się zEdwardem.Spali razem, tak jak cały dzień razem się bawili.Dlaczego w jej życiu nic nie układa się prosto i zwyczajnie? Wiedziała, żenie zaśnie.Może pójść do Angusa i porozmawiać z nim chwilę?Smuga światła pod drzwiami starego lekarza świadczyła o tym, że on teżnie może zasnąć.Lilly zastukała do drzwi.Angus siedział w łóżku wpurpurowej piżamie i czytał jakieś pismo.Na widok Lilly schował je pod kołdręi gwałtownie się zaczerwienił.- Pięknie, pięknie - zachichotała Lilly.- Doktor McVie też ma swojesłabostki, jak widzę.Od razu mi się wydawało, że święty doktor z Nooluk musimieć jakieś wady.- To po prostu taki poradnik - próbował się tłumaczyć.- Jak żyć wrodzinie i w ogóle.- Rozumiem - odparła znacząco.- Zwłaszcza jak postępować zpanienkami, młodymi, ślicznymi panienkami.- Nie tylko - zaprotestował z uśmiechem.- W każdym razie to bardzoprzydatne pismo, wierz mi.Ale.- spoważniał - co się dzieje na dole?Trzeba mu powiedzieć.W przeciwnym razie uzna, że coś przed nimukrywają i sam tam zejdzie.Przysunęła krzesło do łóżka i opowiedziała mu, cosię wydarzyło tego burzliwego dnia.Nie wspomniała tylko o epizodzie przywodospadzie.Angus słuchał uważnie, nie przerywając jej.Dopiero kiedy skończyła,poruszył się niespokojnie.- 133 -SR- Tak, to na pewno Oswald.Nigdy go nie lubiłem.Podejrzany typ
[ Pobierz całość w formacie PDF ]