[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Okropnie wyglądasz, kochanie - powiedziała Moira następnego dnia,kiedy Sophie zeszła na śniadanie.- Co się stało?Sophie wzruszyła ramionami i napełniła filiżankę kawą.- 127 -SR- Dzisiaj wracam do domu - oznajmiła.- Do Kevina?Wzdrygnęła się na samą myśl o nim.Już nie była jego małą dziewczynką.Reith ją uwolnił od Kevina.- Nie.Zawsze pragnęła wolności, dlaczego więc ta niezależność ma taki gorzkiposmak?- Pójdę się spakować.Mój samolot wylatuje co prawda wieczorem, alechcę obejrzeć po drodze kilka miejsc.Nie chciała mówić, że nie jest w stanie zostać tu ani chwili dłużej.- Och, Sophie.- Twarz Moiry wyrażała szczery smutek.Wyrazniedomyśliła się wszystkiego.- Miałam taką nadzieję, że ty i doktor Kenrick.- To było jak bańka mydlana - przerwała Sophie, wstając i gwałtownieodstawiając filiżankę.- Wiesz przecież, że on nikogo nie potrzebuje.Jakmogłam się łudzić, że z powodu mnie coś zmieni?Po kilkunastu minutach była gotowa.Wyszła na dwór i z rozpacząwrzuciła torbę na tylne siedzenie samochodu.Będzie musiała się pozbierać, ułożyć sobie życie od nowa, ratując co sięda z brutalnie rozbitych marzeń.Na szczęście jest lekarzem i może pracować pomagając innym.Czy w tensposób zdoła wypełnić pustkę w swoim życiu?Moira kilkakrotnie radziła jej, żeby pojechała na Grań CudownegoWidoku, ale dotąd nie miała czasu.Może teraz.?Teraz, kiedy uwolniła umysł od Reitha Kenricka, miała mnóstwo czasu.Mogła go spędzić w poczekalni na lotnisku albo być turystką.%7ładna z możliwości zbytnio jej nie pociągała, ale lotnisko już widziała.Grań warta była swojej sławy.Rozciągał się z niej widok na całą dolinę,wokół której majestatycznie wznosiły się niebosiężne szczyty.Gdzieś tam wdole na pewno jest jeziorko Reitha, w którym odbijają się te same góry.- 128 -SRPrzyroda pozostała, ale ich miłość przeminęła, pozostawiając po sobie jedyniegorzkie wspomnienia.Nie była pewna, ile czasu spędziła na pniu zwalonego drzewa.Lekki wiatrbawił się jej włosami, słońce ogrzewało twarz.Zwiat wokół był cudowniepiękny, ale ona nie potrafiła się nim cieszyć.W końcu wstała i ostatnim spojrzeniem ogarnęła miejsce, które mogłostać się jej domem.Coś, pewno poruszany wiatrem obłok, zasłoniło na momentsłońce.Skierowała wzrok ku górze.Nie był to jednak obłok, lecz płomieniścieczerwona lotnia, która z szumem opadała w dół.Przez moment Sophie myślała, że lotnia spadnie na nią i odruchowocofnęła się o kilka kroków.Zerwał się nagły, gwałtowny wiatr i lotnia uniosłasię o kilkanaście metrów w górę.Nagle zawisła w powietrzu, nosem mierząc w niebo, i niespodziewaniezanurkowała jak jastrząb, który wypatrzył na ziemi zdobycz.Sophie usłyszała świst powietrza, a wkrótce potem trzask łamiących sięgałęzi i potworny, przenikliwy krzyk, który zwielokrotniło echo.Potem zapadła cisza.- 129 -SRROZDZIAA DWUNASTYSophie powoli podeszła do barierki oddzielającej grań od przepaści, którejdno porastał gęsty busz.On nie mógł przeżyć, chociaż skrzydła lotni na pewno spowolniłyupadek.Tylko gdzie on jest?Jakby w odpowiedzi na jej myśli, z dołu dobiegło wołanie:- Ratunku! Czy jest tam ktoś? Pomocy!Ten człowiek musiał ją zobaczyć na szczycie grani.Powinna mu pomóc,tylko nie wiedziała, jak zejść na dół.Wołanie zmieniło się w pełen bólu krzyk.Sophie gorączkowo próbowałaodgadnąć, co się mogło stać.Czyżby spadł jeszcze niżej?Sprowadzenie pomocy zajęłoby jej co najmniej pół godziny.Niewiedziała, czy może sobie pozwolić na taką zwłokę.Położyła się na brzuchu i ostrożnie podczołgała do krawędzi przepaści.Powoli wysunęła głowę i rozejrzała się wokół.Pod nią była prawie pionowaściana, która jednak kilkanaście metrów dalej w lewo była już tylko stromymzboczem, po którym można zejść.Ponownie rozległ się krzyk, ucichł i rozbrzmiał znowu.Sophie podjęła decyzję.Pobiegła ścieżką do miejsca, w którym zboczeumożliwiało zejście.Chwytając się rękoma kamieni i skąpej roślinności, zsunęłasię kilkanaście metrów w dół.Potem było już łatwiej, bo przytrzymywała siędrzew i krzewów.Nie zwracała uwagi na to, że gałęzie boleśnie ranią jej ręce inogi.Przebyła może dwieście metrów, kiedy zobaczyła najpierw podartąpłachtę lotni na drzewie, a potem mężczyznę wiszącego głową w dół.Dlaczego nie spadł?- 130 -SRNiespokojnie popatrzyła w górę, krytycznie oceniając swoje szanse nawejście.Nie chodziła po drzewach chyba od dwudziestu lat i wcale nie marzyłao tego rodzaju powrocie do dzieciństwa.Ale nie miała wyboru.- Już idę do ciebie - oznajmiła.- Czy ktoś tam jest? - W udręczonym głosie mężczyzny zabrzmiała nutanadziei.- Już idę.- Sophie z żalem spojrzała na swoją nową spódnicę ipodciągnęła ją do wysokości ud.Więzień był na wysokości co najmniej dziesięciu metrów i dotarcie doniego zajęło jej pięć długich minut.W końcu udało jej się sięgnąć gałęzi, zktórej zwisał.Kiedy uważnie go obejrzała, poczuła się słabo.Z dużego konaru wyrastała w górę krótka, ale dość gruba gałąz, którawbiła się w łydkę nieszczęśnika.Na tej łydce spoczywał cały ciężar jego ciała.W każdej chwili gałąz, albo co gorsze, skóra i mięśnie mogły się przerwać, cospowodowałoby natychmiastowy upadek.Sophie zapomniała o lęku wysokości i, położywszy się na gałęzi,podpełzła niczym koala do miejsca, gdzie bezwładnie zwisał mężczyzna.Oceniając sytuację z bliska, z radością zauważyła, że jest lepiej, niż sięspodziewała.Rannemu udało się przełożyć przez konar także zdrową nogę; jegociężar był więc rozłożony na dwa punkty
[ Pobierz całość w formacie PDF ]